Film wzbudził we mnie najsilniejszą, z możliwych, emocję - dostałem doła. Wcześniej udało się to tylko jednemu filmowi "Atomowy amant". Tak naprawdę bohater filmu trafił do klatki, z której nie mógł sie wydostać. A gdy pod koniec filmu Norwedzy wchodzili tam gdzie wchodzili (nie chce spojlerować) to miałem wrażenie, że zamiast "ratowania świata" ma miejsce jakaś autodestrukcja grupy ludzi - wchodzili do jeszcze mniejszej klatki.
Z resztą jeden z bohaterów mówi do Dammona: "Oni się zachowują, jak sekta".
Film dobry, mocny, opowiada o tym, że nie każdy "podniosły" akt ratowania ludzkości jest faktycznie czymś dobrym. Że żyjąc w ułudzie "przetrwania gatunku ludzkiego za wszelką cenę" można wpaść we wnyki idei, w która się wierzy i nieźle się pokaleczyć.
Film bardziej psychologiczny, z pięknymi zdjęciami. Aczkolwiek mam pewne zastrzeżenia realizacyjne. Główne to takie, że reżyseria romansu Dammona i tej Wietnamiki nie wypaliła - oni zwyczajnie nie do siebie nie pasowali, jako para.