Wymieniając w podpunktach:
+ świetna ścieżka dźwiękowa w stylu Two Steps From Hell
+ scenografia i kostiumy
+ efekty specjalne
- głupie zakończenie
- znów lecenie tym samym schematem amerykańskich horrorów/filmów katastroficznych, czyli że wszyscy giną/przeżywa jedna osoba. Choć tym razem przeżył koń ;)
- trochę głupot:
* kiedy jechał rydwan drogą miejską pod koniec, dziwnie ona była przejezdna i nieuszkodzona, chociaż 10 min. wcześniej wszędzie było pełno ludzi, gruzów i pyłu.
* sceny walki samców, kiedy całe miasto ratuje życie. I ten patetyczny ogień w tle...
* senator zachowuje się jak zła postać z komiksu dla dzieci
* przed wybuchem wulkanu konie były bardzo spłoszone, aż uciekały. Lecz podczas katastrofy zachowywały się spokojnie. Koń Milo zachowywał się, jakby jechał po łące, a nie 20 m z tyłu miał twory piroklastyczne.
Niemniej oglądało się przyjemnie, nie nudziłam się w kinie. Zobaczyć jak najbardziej warto, ale szału nie ma.