Jak można zauważyć, z dnia na dzień średnia filmwebowa tej rozrywki przez (jednak) małe ''r'' ma
tendencję spadkową, a przecież nic nie dzieje się bez przyczyny. Tym razem owa przyczyna, która
już na starcie prześladuje i zapewne jeszcze długo będzie prześladować ''Pompeje'', leży po
całości w realizacji samego filmu. I trudno wymienić w tym przypadku jakieś istotniejsze walory,
dzięki którym szczerze mógłby polecić ten film komuś chociażby dla dobrej zabawy, bo chyba nie
tylko ze względu na same efekty specjalne.
Anderson przy współpracy z czwórką scenarzystów tworząc dzieło za około 100 000 mln$, nie
dokonał żadnych cudów na ekranie, pomimo iż sam pomysł na połączenie katastrofalnej zagłady
miasta wraz z zemstą Celta Milo na katach swoich najbliższych i wątkiem miłosnym, nie musiał z
góry okazać się czymś na pożarcie.
Wszystko może byłoby ładnie i pięknie, gdyby nie fatalny scenariusz o trywialnej treści, oraz
nienajlepsza realizacja projektu.
Sam początek ''Pompejów'' nie wskazywał, że wszystko potoczy się w złym kierunku.
Jednak czym dalej brniemy w fabułę, tym bardziej odsłania się przed nami obraz nie do
ogarnięcia. Rozrywka staje się męcząca, bohaterowie miałcy, na osłodę pozostaje nam więc
''bombardowanie'' nie-winnego miasta przez ułamki rozwścieczonego Wezuwiusza. Ponoć to
kara zadana przez samych Bogów.
Tak jak wspominałem powyżej, połączenie katastrofy z zemstą i uczuciem (po części lekka to
zrzynka z ''Gladiatora''), mogło się udać, gdyby owa zemsta nie była rozpisana w tak pospolitym
stylu. Na dodatek same sceny walk nie imponowały jak się można było tego spodziewać, przy
tak kolosalnym budżecie. Niektóre filmy historyczne są lepiej przedstawione i skadrowane.
Jeszcze gorzej wygląda to na płaszczyźnie uczuć. W całym tym zamieszaniu, zapomniano chyba
o prawdziwym żarze, który powinien emanować od pary Cassia - Milo. Niestety stworzono coś
nadzwyczaj powierzchownego, ukazując widzowi sam zarys polegający na spojrzeniach.
Więc jeśli nie jedno i drugie, to może chociaż sama zagłada? Nic z tych rzeczy. Same efekty
zniszczeń, eksplozji itd. są całkiem niezłe, ale ile przy tym scen ociekających głupotą, brakiem
logiki, czy w końcu nadużywanej przypadkowości. Zresztą podczas niektórych walk na arenie nie
wygląda to wcale lepiej. Od razu rzuca się w oczy kicz i tandeta Made in Hollywood.
Do tego dochodzi kiepskie aktorstwo, zupełnie jakby niedopilnowane, nie ważne czy mamy do
czynienia z drugim, czy też pierwszym planem.
Jednak największą wtopę zaliczył sam Celt Milo grany przez Kita Haringtona, gdyż chłopak ten, ze
swoim drętwym wyrazem twarzy i nudnym spojrzeniem, wprawić mógł niejedną osobę w
odruchy antypatii do jego bohatera.
Wychodzi na to, iż poza paroma efekcikami, kilkoma spowolnionymi ujęciami, udanymi zdjęciami
(i tak komputerowy misz masz) miasta i okolic widzianych z lotu ptaka i całkiem przyzwoitej
muzyce Clintona Shortera, do złudzenia przypominającej tę Hansa Zimmera przy współpracy z
Lisą Gerrard z ''Gladiatora'', cały ten szum wokół filmu, był zwyczajnym oszustwem.
Dostałem przewidywalną, schematyczną, trywialną, oblaną patosem i ubraną w cieniuteńkie
dialogi papkę, której nie pomogli ani aktorzy, ani spece od wielkiego bum na ekranie.
Jakoś się da przez to przebrnąć, ale całość może okazać się ciężkostrawna.
Maksymalnie naciągane 4/10, bo widziało się o wiele gorszy kicz.