bez przesady... ale w sumie jak tak myśle to też nic lepszego tym roku nie oglądałem. Na pewno stoi na równym poziomie z Django
jeśli ten film stoi wg Ciebie na równym poziomie z Django to ja Ci bardzo gorąco współczuję gustu....
(SPOJLER) z faktu że uwielbiam tarantino to django przypadł mi do gustu o wiele wiele bardziej... ale jeśli mam być obiektywny to przez pierwsze dwie godziny byłem porażony tym co się wyprawia na ekranie u tarantino, wniebowzięty wręcz i wszystkie oh i ah spadały na ten film. Ale tak było przez dwie godziny. Zakończenie spartaczone tak jak w "poradniku pozytywnego..." całość miazga, zakończenie klapa. Chociaż i w jednym i w drugim przypadku czegoś takiego się spodziewałem stąd nie jestem zawiedziony po zakonczeniu seansów. W django jeszcze przez godzine myślałem że Quentin poszedł po rozum do głowy i nakręci "normalny film", western z krwi i kości ale gdzie tam, jakiś rap od rza zaczął wchodzić w tle no i zakonczenie w iście tarantinowskim stylu. Obawiam się że Tarantino traci pomysł na swoje filmy. Django to zlepek jego wcześniejszych filmów a mianowicie... Waltz gra to samo co Bękartach (poraz kolejny genialnie), żart cięty i czarny humor czyli znowu to samo, zakonczenie jak z kill billa... ale jakby nie było tak jak jest to ujęte przez tarantino to ciężko tego wszystkiego nie kochać i pewnie nigdy przynajmniej mi nie przestanie się to nudzić.
A wracając... żeby "polubić" czy docenić "poradnik pozytywnego..." to trzeba się wykazać sporą dozą empatii albo przeżyć coś chociaż w 50% procentach podobnego... nie mówie tu o wylądowaniu w psychiatryku czy puszczaniu się na lewo i prawo ale stracie tak bliskiej osoby czy zdradzie przez osobę którą się tak kocha. Chociaż i tak największą zasługą dla ktorej ten film stoi gdzie stoi jest to że został tak "zagrany" a nie inaczej. Gdyby nie aktorstwo pewnie nie było by tyle szumu wokół tego filmu.
z jednej strony się zupełnie z Tobą zgadzam,co do Waltza to masz zupełną,rola zagrana prawie identycznie jak w "Bękartach" ale z drugiej strony Tarantino to Tarantino(albo się go uwielbia albo nienawidzi) i już długo przed premierą mówił,że to będzie spaghetti western i tak się stało,a co do "Poradnika" to film wg mnie jest niesamowicie płytki,straszliwie przegadany,i tak naprawdę dużo się w nim dzieje tylko niestety nic z tego nie wynika,chyba nie o to chodzi żeby co chwila spoglądać na zegarek i modlić się żeby dotrwać do końca...wydaje mi się,że można było "wycisnąć" z niego o wiele,wiele więcej.
Zgadza się. Cooperowi w pełni udało się zagrać rolę człowieka, który wszystko stracił i powoli wraca do siebie. Liczyłem na troche lepsze zakończenie i teraz przez to nie wiem czy ten film zasługuje na większą ocenę niż 7. pzdr
no na więcej niż 7 to na pewno nie :) a to jest filmweb i tutaj umysłowa gimbaza jak zobaczy ze tyle nominacji dostaje film to trzeba dać 9 albo 10 bo to musi być dobry film, nie wazne że się nie podobał. Płytkim bym go nie nazwał bo problemy poruszył ważne ale co najważniejsze aktorzy w 100% ukazali je bardzo dobrze stąd "bum" na tą produkcje.
Ty myślisz ,że gimbaza ogląda takie filmy? Jeśli już to wątpie ,że by go zrozumieli..
Myślę, że w dzisiejszych czasach ludzie dają ocenę jak tylko zobaczą zwiastun, który często jest lepszy od samego filmu. Dwa to skupienie się na aktorach a nie na fabule chodź w tym przypadku Bradley Cooper mnie dosłownie zmiażdżył. A problem amerykańskich produkcji jest taki, że mają oni dobre czasami wręcz świetne pomysły ale nigdy nie wiedzą jak go skończyć.
Gimbaza to nie grupa wiekowa tylko stan umysłu :) nie którzy mają i 18 lat a zachowują się jak gimbusy.
poza tym jakiego wy się spodziewaliscie zakonczenie ? to nie skazany na śmierć żeby było nie wiadomo jak zawiłe i zaskakujące mozna było przewidzieć że albo wybierze żone albo tiffany i tyle. Pewnie gdy by film skończył się negatywnie to oceny były by jeszcze wyższe bo nie był by wtedy naciągany. A tutaj raczej chodziło żeby był "ku pokrzepieniu serc" a nie żeby stworzyć kolejną grupę depresyjną i ludzie z podobnymi problemami zaczeli by się wieszać :) wydaje mi się że to też ma znaczenie.
Właśnie wróciłam z powtórnego seansu tego filmu i nadal jestem nim oczarowana. Jest to bardzo ciepła i pełna uroku historia dwójki ludzi doświadczonych przez życie, którzy nie stracili (a może dopiero odzyskali) nadzieję, że wszystko może się jeszcze ułoży. Przyznam szczerze, że po raz pierwszy byłam w stanie znieść na ekranie Cooper'a, naprawdę polubiłam postać którą odtwarzał i nominacja do oscara jak najbardziej zasłużona. W scenach, kiedy daje o sobie znać jego choroba aż ciarki przechodziły mi po plecach, ponieważ miałam do czynienia z osobą z zaburzeniami emocjonalnymi i genialnie to odegrał. Lawrence średnio mi się podobała, ale i tak kibicowałam głównym bohaterom aby mieli swój happy end. Grzechem jest nie wspomnieć o przekomicznej roli De Niro (perełka), oraz świetnym drugim planie. Każda postać tej komedii obyczajowej jest warta uwagi. Każdy ma swojego bzika i ten film świetnie to ukazuje. Mam nadzieję, że będę miała okazję zobaczyć w tym roku jeszcze wiele filmów na takim poziomie.