O "odnajdywaniu równowagi" i drodze ku szczęściu raz jeszcze. W tonie obowiązkowo krzepiącym, choć na szczęście obyło się bez nadmiaru lukru. Duża w tym zresztą zasługa aktorów, którzy zachowują się, jakby prześcigali się w wyścigu po nominację do Oscara. Tym najistotniejszym się udało: statuetki mają szansę dostać zarówno Cooper, Lawrence, jak i przedstawiciele starszej gwardii, Jacki Weaver i Robert De Niro. Niezłe są dialogi i soundtrack, problem za to sprawia samo założenie fabuły: dorosły facet, którego zdradza żona, trafia na osiem miesięcy do psychiatryka. Po wyjściu, zamiast wziąć się w garść, za wszelką cenę pragnie... wrócić do swej wyidealizowanej, puszczalskiej połówki. Przyznam, że bardziej żałosnego bohatera dawno temu nie spotkałem na ekranie, i jest wyłączną zasługą Brada Coopera, że na widok jego postaci nie chce się zwracać posiłków, żółci tudzież. Wszystko oczywiście dobrze się skończy, będą tańce i swawole, a także wątek hazardowy, dodany zapewne dla podkręcenia napięcia. Ogląda się miło, ale żeby od razu "najlepszy film"?