Pat Solitano, facet, który przeżył traumę, po tym jak przyłapał ukochaną żonę,
z łysym, brzydkim facetem pod prysznicem, próbuje wydostać się z dołka psychicznego.
Przyczynę swojej porażki, widzi w sobie, pomimo tego, że jest mężczyzną
przystojnym, który mógłby podobać się wielu kobietą. Twierdzi, że to z nim jest,
musi być, coś nie w porządku skoro żona tak postąpiła. Nie może się z tym pogodzić
i próbuje odzyskać niewierną kobietę, którą jak mu się wydaje, tak bardzo kocha.
Nie chce pogodzić się ze stratą, nie chce odpuścić. Skupia się na tym co było.
Po ośmiu miesiącach w psychiatryku, nie chce brać już leków i ostro pracuje nad
swoją formą fizyczną, biega w czarnym foliowym worku na śmieci. Jednak te czynności choć są
dobrym początkiem do uleczenia zranionej duszy nie pomagają. Dalej ma obsesję.
To dopiero początek jego drogi ku "normalności".
Poznaje dziewczynę. Również z problemami po śmierci męża.
"A gdy się zejdą raz i drugi, kobieta z przeszłością, mężczyzna po przejściach.
Bardzo się męczą, męczą przez czas długi, co zrobić, co zrobić z tą miłością".
Ona jest bezpośrednia. Pomimo huśtawki psychicznej, silna. Wali prawdę prosto w oczy!
Tragedia, która ją dotknęła uczyniła ją silniejszą. Nie boi się swoich emocji.
To ona kreuje sytuacje, nie pozwala by robili to za nią inni.
On, zawsze podporządkowany drugiej osobie (byłej żonie) nie zastanawia się naprawdę nad tym
co czuje. Pragnie by było tak jak dawniej.
Gdy jednak widzi po raz pierwszy piękną Tiffany, zapala się w nim lampka. "Coś" się z nim dzieje.
z pewnością "coś" musi się wydarzyć. Rozpoczyna się proces leczenia obydwojga wzajemnie.
Wspólne bieganie zmienia się we wspólny taniec, który ma się zakończyć udziałem w
prawdziwym konkursie.
Zabawa, ruch, śmiech, uwolnienie pozytywnych emocji, bycie dzieckiem, sprawia,
że Solitano zaczyna nabierać dystansu.
Ponętne kształty Tiffany, ale również jej trafne uwagi typu:
"nie oceniajmy innych pod kątem czy robią coś źle
czy dobrze, czy zachowują się właściwie czy nie" zaczynają na niego działać cudownie.
Każdy ma przecież swoje dziwactwa. Ojciec na przykład ma hopla na punkcie meczów.
Dzięki temu każdy jest interesujący na swój sposób. Każdy człowiek jest wart uwagi.
Od każdego możemy się czegoś nauczyć o sobie. Najważniejsza jest interakcja z drugą osobą,
która zachodzi. Co ona nam daje. A zawsze dzięki niej jesteśmy bogatsi wewnętrznie.
Końcowy taniec finałowy w wykonaniu obydwojga to już tylko potwierdzenie uzdrowienia.
Prawdziwe emocje. Wyrażenie siebie, choć nie doskonałe ale spontaniczne i o to chodzi!
Miłość czyni cuda, ruch wyzwala, wiara pozwala góry przenosić, wybaczenie drugiemu pozwala
pogodzić się z samym sobą. Pozwala iść dalej. Zostawić za sobą to co było.
Pozwala poczuć się wolnym.
Nic więcej do Ciebie nie czuję Bracie jak tylko miłość. To słowo klucz. Dla mnie motto tego filmu.
Czasami trzeba iść na mecz, poczuć dystans do siebie i otoczenia, pozachowywać się
irracjonalnie. I nie ważne czy ktoś jest "czubkiem" czy doktorem psychologii, każdy jest przecież
człowiekiem.
Dzięki - świetna recenzja. Oglądając nie zwróciłem uwagi na parę spraw, ale mi to wyjaśniłeś.
Nie chcę Cię krytykować, ale według mnie twoja interpretacja jest tak samo płytka jak film. Osobiście uważam go za stos niepoukładanych wątków w losowej kolejności, zero przesłania czy czegokolwiek głębszego do zastanowienia. I potwierdzenie jak bardzo Oskary stały się tylko skomercjalizowanym wydarzeniem niemającym żadnego związku z filmem jako dziełem artystycznym.
Ojciec ma manie natręctw i przesądów.
Końcówka wg mnie najgorsza, totalny hamerykański banał. Film dobry. Miła odskoczonia od tych strzelanin, zamachów, S-F itp
Fajnie i miło sie oglądało :)
A tak na marginesie, ludzie bardzo normalni, tak silnie i świadomie kierujacy swoim życiem, są bardziej porąbani, podejrzani niż ci z lekkim świrem, paranoją i maniami. Ci są prawdziwi, tamci jak wg podręcznika coachingu. Tak moja dywagacja ;)