Właściwie ten film niesamowicie ciężko ocenić. Z jednej strony genialna gra aktorska,
ciekawy temat i intrygi, piękne zdjęcia i wspaniała muzyka (choć tej zdecydowanie w filmie
za mało), z drugiej pustka (?), nuda, środek filmu właściwie nic nie wnosi, a wszystko co
najważniejsze zostaje powiedziane na początku i na końcu. Ten interior zdecydowanie nie
wyszedł filmowi na dobre.
Jedyne co mnie poruszyło, to scena śmierci Ralpha, gdyby nie to uznałabym ten film za
niezbyt udany.
Hmmm dla mnie właśnie dlatego był to film obyczajowy. Patrzymy przez dziurkę od klucza na to co się dzieje, niby nic specjalnego...
mi łatwo ocenić ten film. jest rewelacyjny.
jako jeden z kilku dramatów kostiumowych w moim życiu obejrzałem go z zainteresowaniem od początku do końca.
najpewniej dlatego, że uważam że Jane Campion jest jedyną reżyserką, która potrafi historie miłosne dla kobiet opowiadać tak, żeby emocje zrozumieli mężczyźni.
jej kobiety nie są z wenus, jej mężczyźni nie są z marsa.
rozumiem "jej" chęć niezależności, bycia sobą, poczucia czegoś więcej, nie w sensie zdobycia lepszego kandydata.
rozumiem też "ich" ból odrzucenia, niedopowiedzenia, upokorzenia, a nawet totalnie egoistyczną chęć zawładnięcia drugim człowiekiem w wykonaniu Malkovicha.
no i ten koniec... "jej" poddanie się uczuciom wbrew upokorzeniu, powrót do czystszych emocji. "jego" radość z wyżebranej miłości, przebaczenie, i odzyskanie wiary w siebie.
ale mnie poniosło! jutro obejrzę jakiś dramat wojenny, bo jednak muszę odreagować. ;-)