W horrorach zawsze jest kilka takich scen, w których budowane jest napięcie związane z oczekiwaniem na "COŚ" co zaraz wyskoczy z szafy, z zaciemnionej cześci pokoju itp., całości dopełnia odpowiednia muzyka budująca nastrój.
Ten film to jedna taka scena, i trwa 1,5 godziny...
Niby fajnie, ale już po 20 min to nieustanne uczucie oczekiwania stało się drażniące, a wręcz męczące i przestało robić wrażenie. Po prostu nadużywane poprostu spowszedniało i straciło na znaczeniu.
Historyjka niczego sobie, spodziewałem się prostrzego finału (nie żeby powalał, ale wporządku)
Najlepsze wrażenie zrobiła na mnie scena "rozmowy" matki z synkiem (mniam), aż ciareczki przeszły, coś w stylu "she never sleep".
Jednak do Ringu jeszcze dużo brakuje temu obrazowi i wg mnie zasłużył na jakieś 6/10
ale sie rospisałem??? whatever