... po raz n-ty powielający wątki z PSYCHOZY. Czy naprawdę tak trudno wymyślić coś oryginalnego? Albo przynajmniej zaadoptować jakiś powieściowy thriller. Nic, tylko ta nieszczęsna psychoanaliza, wg której morderca kobiety musi być zazdrosny o matkę i vice versa.
Lepiej skończę z narzekaniem i przejdę do samego filmu. Jedną z niewielu jego zalet jest duże stężenie akcji. Morderca grasuje przez cały czas i "zalicza" całkiem sporą ilość dziewczyn, a kilka z nich jest całkiem całkiem. Z całej obsady rozpoznałem tylko jedną znajomą twarz, Sharlene Martin - blondynkę z 8. części PIĄTKU TRZYNASTEGO. Tutaj dla odmiany nie ginie.
Zaletą bądź wadą, w zależności od naszego nastawienia wobec zjawiska zwanego campem, jest postać zabójcy. Totalny wygłup. Facet robi groźne miny i wymalowuje sobie facjatę w barwy wojenne. Wygląda wypisz wymaluj jak wokalista trzecioligowego blackmetalowego zespołu. Taki, co na teledyskach biega po lesie z groźną miną, wymachując odwróconym krzyżem i przyzywając pogańskich bogów.
Ogólnie żenada, ale jako maniakalny fan slasherów łyknąłem i to. Na DVD nie ma i chyba nie będzie, choć kto wie - gorsze rzeczy wydają. Okładka VHS to bezczelna zżynka z wcześniejszego o kilka lat arcydzieła Andrzeja Żuławskiego, noszącego ten sam tytuł.