Nie tylko wśród westernów, ale w ogóle. Aż trudno uwierzyć, jaki ten film miał wpływ na filmowców, od Martina Scorsese po George'a Lucasa(!). Ford demitologizuje obraz Wayne'a-boga, o który wcześniej tak skrzętnie dbał. Wayne gra Ethana Edwardsa, rasistę, który wyruszy wraz z ćwierć-Indianinem na poszukiwania swojej siostrzenicy porwanej przez Apaczów. Powoli zaczyna być jasne, że Wayne będzie chciał zastrzelić dziewczynę i poświęca kilka lat życia po to tylko, żeby móc ją zabić. Martin (kompan Wayne'a), niewyedukowany, ledwo umiejący czytać ćwierć-Irokez jest w zasadzie człowiekiem o największej moralności w tym filmie.
Wayne jest tu wspaniały, ma genialny głos, aż dziwne, że jako ulubieniec Ameryki nie dostał za tą rolę żadnej nagrody.