PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=489730}

Poważny człowiek

A Serious Man
6,7 39 562
oceny
6,7 10 1 39562
7,5 31
ocen krytyków
Poważny człowiek
powrót do forum filmu Poważny człowiek

Moim zdaniem, wątek Mentaculusa - tajemniczej księgi zapisanej w kajecie przez
małomównego dziwaka, zawierającą klucz do poznania wszechświata - był jednym z
najbardziej fascynujących elementów filmu.

Nie był on jednak dobrze wyeksponowany, oprócz tego, że - o ile zrozumiałem treść filmu
- pozwolił Arturowi wzbogacić się na grze w karty, co w rezultacie sprowadziło na niego
szereg nieszczęść, jego tajemnicza moc pozostaje dla nas zagadką.

Nie piszę tego, aby poznać jego treść - czy dywagować na jej temat (treści), ale zwrócić
uwagę na fakt, że Artur w swoim dziele - na co wskazuje jego nagła dobra passa w
kartach - zasadniczo spełnił zadanie współczesnej fizyki (opisał wszechświat w
liczbach).

Na wagę tego odkrycia - pośrednio - naprowadza nas wątek azjatyckiego studenta
Clive'a, kiedy Larry Gopnik tłumaczy, że matematyka to fundament fizyki, oba wątki się
łączą w tym miejscu.

Larry miał w ręku Mentaculus, jestem przekonany, że więcej niż jeden raz - i chociaż jego
zaciekawienie księgą jest oczywiste, Mentaculus znika w potoku scen.

Bardzo mnie to zirytowało.

mosheh

Być może zamknięciem tego wątku, jest odpowiedź jaką Larry udziela na pytanie o jego
osiągnięcia pozaakademickie "nie, nic nie napisałem", ale - według mnie - jest to raczej
nawiązanie do jego bezczynności "nic nie zrobiłem".

Czy zatem Mentaculus w rękach specjalisty okazał się ściemą? - a może spełnia swoje
zadanie pomagając Arturowi wygrać w karty i staje się zbyteczny (z punktu widzenia
kompozycji filmu)?

Macie jakieś przemyślenia dotyczące Mentaculusa i jego roli?

ocenił(a) film na 10
mosheh

Rzeczywiście mało rozwinięty wątek, a ciekawy. Może chodziło o pokazanie, że nawet wielka znajomość matematyki w końcu i tak nic nie daje. Stale przewijający się w filmie wątek, że można jedynie obliczyć prawdopodobieństwo jakiegoś zdarzenia, a czy będzie miało ono miejsce to już inna sprawa. Wielki, rozbudowany matematyczny proces dający w końcu jedynie prawdopodobieństwo - nic pewnego. Jeśli dana osoba zachoruje na chorobę, dopadającą jednego na milion osób, to dla tego konkretnego człowieka zachorowalność jest stuprocentowa i nie ma dla niego znaczenia ogólna statystyka. Główny bohater siedzi przez całe życie w liczbach, a w końcu i tak pada ofiarą przypadkowych zrządzeń losu. Jego brat jest doskonały w liczbach, prawdopodobnie wynalazł system i coś tam wygrał, ale w końcu nic dobrego mu z tego nie przyszło.

ocenił(a) film na 10
Eleonora

A zobacz tutaj Ci jeszcze coś znalazłam - tzn. tam jest fragment o Mentaculusie i całkiem sensownie brzmi. http://artpapier.com/?pid=2&cid=3&aid=2366

ocenił(a) film na 10
Eleonora

Fajna ta recenzja z linku, chciałem coś podobnego napisać ale bez sensu jest to powtarzać.
Dodam jeszcze jeden smaczek ktorego w recenzji nie było:

Abraxas to określenie Najwyższego Bóstwa zapisane przy użyciu pitagorejskiego systemu liczbowego, gdzie: α = 1, β = 2, ρ = 100, α = 1, ξ = 60, α = 1, ζ = 200 W sumie zapis ten dawał liczbę 365 będącą ilością dni w roku (wikipedia).

Gopnik bardzo nie chce przesłuchać „Abraxas” Santany :)

ocenił(a) film na 10
MikeWodzowski

oooo super uwaga!

Eleonora

Bardzo dobrze napisana recenzja, rozjaśniła kilka ciemnych zakamarków i bardzo mi pomogła.

Nie zauważyłem, że Arthur i Larry odzwierciedlają relację świata fizyki i świata liczb - czystej matematyki. W tym świetle, Mentaculus istotnie nabiera pełniejszych barw.

Eleonora

" Główny bohater siedzi przez całe życie w liczbach, a w końcu i tak pada ofiarą przypadkowych zrządzeń losu. Jego brat jest doskonały w liczbach, prawdopodobnie wynalazł system i coś tam wygrał, ale w końcu nic dobrego mu z tego nie przyszło "
Dokładnie Eleonoro- na nic wiedza, matematyczne księgi, jeśli nie umiemy rozwiązywac problemów w życiu i lądujemy w obskurnym hoteliku.Czy tak ma wyglądac szczęsliwe życie (pana profesora??) To banał,alez reguły okazuję się,ze i tak najważniejsze są rodzina i praca,przyjaciele itd..Jeśli człowek nie umie oto walczyc to cała wiedza na nic-najlepsza jest scena kiedy "kandytat na męża"przychodzi do Goupnika,robi wykład ,ze pan profesor powinien się wynieśc z włąsnego domu,potem go obejmuje, a Goupnik co-nic.

ocenił(a) film na 10
melania1964

Nie do końca jest tak jak piszesz. Żona głównego bohatera myśli wyłącznie o sobie i także dobrze nie kończy mimo, że będąc kompletną egoistką jak najbardziej walczy o swoje. Oczywiście gdyby jej "narzeczony" przeżył potoczyłoby się to nieco inaczej, ale jej potencjalne szczęście byłoby okupione nieszczęściem męża i prawdopodobnie także dzieci. Piszesz, że najważniejsza jest rodzina i praca, ale to są właśnie te rzeczy, o które walczy i stara się troszczyć główny bohater. I w czym zresztą jest osamotniony, bo jak widać reszta rodziny myśli głównie lub wyłącznie o sobie. Ten film porusza szereg kwestii. Gopnik nie jest jakąś kompletną niedorajdą, jak go postrzegasz. Po prostu widzimy go w momencie, gdy spotyka go szereg niepowodzeń życiowych. Jakkolwiek się ktoś stara i tak może doświadczyć takich nieszczęść, więc błagam nie wypisuj takich wniosków jakby dla większości ludzi przedstawione w filmie problemy były łatwymi do uniknięcia lub do rozwiązania. Warto zauważyć, że gdyby Gopnik był egoistą jak jego żona, to szereg z tych problemów automatycznie by rozwiązał - przykładowo załatwiłby żonę oskarżając o niewierność, brata wyrzucił z domu nie przejmując się o to, co się z nim stanie, bez mrugnięcia okiem przyjąłby łapówkę i może jeszcze posmarował komu trzeba żeby zyskać lepsze stanowisko. I gdyby tak postąpił prawdopodobnie wszystkie te osoby, które na tym forum twierdzą, że z niego taka ciamajda, byłyby z niego dumne, że chłop taki zaradny. Jednak nie wszyscy postrzegają życie (i w tym też współżycie społeczne wliczając w to także rodzinę) jako wyścig w nachapywaniu się jak najwięcej i jak najszybciej, bez skrupułów, które są takie niemęskie.

Ten film porusza wiele istotnych kwestii i w tym też właśnie taką na ile ma sens poświęcanie siebie (jak w przypadku Gopnika), albo innych (jak np. w przypadku jego żony), czy ma sens zwracanie uwagi na własne sumienie (posiadanie moralności). Jak to wszystko wypada w obliczu przypadkowości losu. Na ile daje się połączyć religię z prawdziwym, codziennym życiem - połączyć, czy wykorzystać wnioski płynące z jednego do zrozumienia drugiego (w obie strony!). Problemem Gopnika jest nieumiejętność odnalezienia się wśród wskazówek zbyt mistycznych dla niego. Zajmuje się matematyką i fizyką, jednak nie potrafi otworzyć się na mistycyzm fizyki. Nie "czuje" kota Schrodingera. Chce wszystko maksymalnie zracjonalizowac i uporządkować oczekując przewidywalnych rezultatów, a to nie jest możliwe ani w życiu, ani w fizyce kwantowej.
Fenomenalny w tym filmie jest sposób w jaki zestawiono ze sobą racjonalne i religijne podejście do życia oraz sama żonglerka wykorzystaniem matematyki. Z jednej strony matematyka kojarzy się z maksymalnie racjonalnym podejściem z drugiej jednak nie można nie pamiętać o potężnym znaczeniu numerologii w judaizmie - o tym, że liczby są językiem Boga. W końcu więc Gopnik stale dotyka "absolutnej wiedzy" obcując z matematyką w pracy i religią w życiu, jednak nie potrafi jej zrozumieć. Zatrzymuje się na poziomie wypisywania liczb, nie idzie dalej, bo dalej ten pozorny racjonalizm przechodzi w mistycyzm. Jednak mimo, że oczywiście przydałoby się by Gopnik poszedł dalej i potrafił zrozumieć i poczuć, oraz mimo, że niewątpliwie jest dość tragiczną postacią (w sensie jego doświadczeń), to jednak uważam go za bohatera pozytywnego, bo w zupełnie naturalny i bezinteresowny sposób troszczy się on o ludzi. Nie dlatego, że to się opłaca, zwłaszcza, że widać że wręcz przeciwnie i nie dlatego, że tak nakazuje religia czy inne zasady. Gopnik ma sumienie, ma moralność i to jest całkiem dobry początek do zostania porządnym/dobrym człowiekiem, choć oczywiście do tego musi jeszcze dojść zrozumienie. I można też dokonać obserwacji patrząc na reakcje widzów na ile ludzie w ogóle zauważają takie kwestie jak poświęcanie się, postępowanie fair w stosunku do innych nawet kosztem wyrzeczenia się własnych pragnień. Nie mówię, że to ostatnie jest właściwe, bo człowiek nie powinien tak zupełnie porzucać swoich pragnień i potrzeb, ale ciekawą rzeczą jest, że mało kto zauważa te cechy zachowania u Gopnika. Jego poświęcenie dla innych. Większość widzów ma go za nieudacznika. To znakomicie pokazuje jaki ludzie mają stosunek do, że tak to nazwę prawego życia. Jak w dzisiejszych czasach postrzega się dobrego człowieka.

Cóż. O tym filmie można by wiele pisać. Bardzo interesujące jest też spojrzenie na życie poprzez pryzmat mechaniki kwantowej. Zacierają się granice między religią, a fizyką kwantową. To nie jest odkrywcze, bo wiele osób (o ile nie większość) stykających się z mechaniką kwantową zauważa jej mistycyzm, jednak w tym filmie zostało to bardzo zgrabnie (mimo, że tak lakonicznie) oddane. Z jednej strony ta wszechobecna nieoznaczoność, a z drugiej możliwość wyboru co do tego jak będziemy postępować, jakimi będziemy ludźmi. I ten swoisty sprytny test przeprowadzony na widzach co do tego na ile kto zauważy czy w ogóle uzna za warte uwagi zastanowienie się nad istotnością moralności postępowania. Bo jak napisałam wyżej, wiele osób widząc film o przypadkowości losu, o tym, że złe rzeczy przytrafiają się i złym i dobrym, uznało, że bycie fair w stosunku do innych jest tożsame z byciem nieudacznikiem.

ocenił(a) film na 10
Eleonora

Gopnik przyjmuje z pokorą nieszczęścia które go spotykają. Zastanawia się czy to dobrze. Przecież nic na tym nie zyskuje. Ważna jest kwesta judaizmu, religii tradycji a także mściwego Boga. Jezus nie był "dobrym" mesjaszem dla Żydów gdyż nie przedłużył ich rozumowania, mówił coś czego nie potrafili zrozumieć. Gopnik postępuje według słów Jezusa (nieświadomie jak sądzę), po prostu stara się żyć dobrze, w zgodzie z własnym sumieniem (a ostatni będą pierwszymi).
Nie jest ciamajdą; daje dobro za zło, jest miłosierny, uczciwy, prostolinijny.
Chrześcijaństwo zawłaszczyło Jezusa, zrobiło z jego nauk jarmark, tradycję, obrzęd i hucpę. Trochę się zrównało na tym polu z Judaizmem.
Ale system to system: polityczny czy religijny.
Czy zwykły "poważny" człowiek ma szanase z systemem?
Myślę że tak, jeśli będzie nas więcej :)

ocenił(a) film na 10
MikeWodzowski

Mi się wydaje, że Gopnik raczej zastanawia się dlaczego te nieszczęścia go spotykają. A to, że przyjmuje je tak jak je przyjmuje, to już kwestia jego natury. Nie robi tego licząc na jakąś nagrodę za szlachetność, dobre uczynki itp., albo choćby ze strachu przed złamaniem jakichś praw, obrazą Boga, albo na zasadzie przyzwyczajenia, poddawania się systemowi, czy "bo tak wypada". Zachowuje się tak z wrodzonej szlachetności. Po prostu jest dobrym człowiekiem i nie ma to związku z żadną religią, bo tej, którą wyznaje właściwie nawet nie rozumie/nie czuje. Przyjmuje ciosy w sposób godny pochwały. Oczywiście podłamują go, oczywiście żali się trochę, ale raczej nie skarży. Szuka jakiejś porady u ludzi zajmujących się określonymi profesjami - typu rabin czy prawnik - ludzi, u których każdy inny także szukałby owej porady. Jednak co ważne w żadnym momencie nawet nie myśli o tym, by pogrążyć kogoś kosztem polepszenia swojej sytuacji. Zadziwiające jak mało widzów zauważa tą szlachetność i godność jego postępowania. Ciekawa też jest kwestia żony Gopnika, która pragnie specjalnego rozwodu, by mogła ponownie wyjść za mąż w wierze. Jest ona przykładem osoby wyznającej religię na pokaz i w sposób pełen hipokryzji, pusty. Nie dość, że oszukuje męża, zdradza go i bez cienia litości czy empatii odbiera mu dzieci, a nawet dom, to jeszcze przy tym wszystkim śmie chcieć rytualnego rozwodu, żeby wychodząc ponownie za mąż być "w porządku" względem religii. To wszystko świetnie pokazuje różnicę między ludźmi wyznającymi religię/Boga, a ludźmi żyjącymi w zgodzie z religią/Bogiem. Ci ostatni mogą być nawet ateistami, ale to oni właśnie są dobrymi i prawdziwymi (w sensie godnymi tego miana) ludźmi.

Z tymże co do Jezusa, to choć można powiedzieć, że Gopnik postępuje według jego słów czy w jego stylu, to jednak jest to po prostu postępowanie prawego człowieka. Człowieka posiadającego sumienie, dobrego i moralnego. Nie rezerwowałabym takiego sposobu zachowania dla religii chrześcijańskiej. W ogóle dla żadnej religii. To jest kwestia człowieka - jakim jest człowiekiem. Natomiast sam judaizm ma swoje ciemne strony tak jak i chrześcijaństwo i w sumie w obu przypadkach te ciemne strony tworzą raczej wyznawcy tych religii niż religie jako takie. U podstaw tych religii leży dobro, a czy ich wyznawcy są dobrzy, to już zależy od nich samych. I wyszło nawet ciekawie, że film o społeczności żydowskiej - wyznawcach judaizmu - może obnażyć moralną ślepotę chrześcijan. Oczywiście nie chcę generalizować w tym momencie i nie uważam wcale, że każdy chrześcijanin nie zauważy moralnej wartości Gopnika, jednak jest w tym intrygująca przewrotność związana z jakąś pogardą dla wyznawców innej wiary, a jednocześnie łatwość przeoczenia cnót pochwalanych przez własną religię.

ocenił(a) film na 10
Eleonora

Ja rozumiem nauki Jezusa jako prawdy uniwersalne. Podobnie mówili Konfucjusz, Budda ... Tak zachowuje się tzw. "porządny" człowiek. Masz rację - to nie jest kwestia religii tylko własnej moralności.
Opowieść ta jest na tyle uniwersalna że można ją odnieść do wszystkiego.

ocenił(a) film na 10
Eleonora

"gdyby Gopnik był egoistą jak jego żona [...] prawdopodobnie wszystkie te osoby, które na tym forum twierdzą, że z niego taka ciamajda, byłyby z niego dumne, że chłop taki zaradny. Jednak nie wszyscy postrzegają życie (i w tym też współżycie społeczne wliczając w to także rodzinę) jako wyścig w nachapywaniu się jak najwięcej i jak najszybciej, bez skrupułów, które są takie niemęskie. " (napisane przez Eleonora)

Odgrzebuję ten już dość stary wątek, bo jako jedna z owych osób, która w innym wątku twierdziła, iż Gopnik jest życiowym nieudacznikiem i ciamajdą czuję się urażony powyższą wypowiedzią ;)

A tak na poważnie, to Eleonora myli po prostu brak asertywności z moralnością i byciem dobrym człowiekiem. Gopnik oczywiście jest dobrym człowiekiem i nie byłby w stanie skrzywdzić nawet muchy, ale przypominam, że tytuł filmu brzmi Poważny człowiek i niestety owym poważnym człowiekiem, pomimo usilnych starań nie jest.
Świat nie jest czarno-biały, nie ma w nim silnej opozycji między dwoma skrajnymi sposobami postępowania. Jeżeli ktoś w ten sposób na niego patrzy, to jest - być może nieświadomym - wyznawcą manicheizmu.
Jest duża skala możliwości pośrednich między pozbawionym skrupułów "załatwieniem żony" przy pomocy fałszywych oskarżeń, a ciapowatym dawaniem się jej okradać i wykorzystywać w imię jakichś "wyższych celów" (jakich?).
Tak samo, jak jest duże pole manewru między bezwzględnym wyrzuceniem brata na ulicę i - po raz kolejny - dawaniem się w sposób bezwolny wykorzystywać.
W każdym w owych przypadków idealnym rozwiązaniem jest arystotelesowski "złoty środek". Egoistyczne niszczenie żony jest niemoralne, jednak ciapowate godzenie się na niszczenie nas samych przez innych ludzi wcale nie jest oznaką wysokich standardów moralnych. Jest wyłącznie oznaką braku asertywności.

Ja osobiście jestem ateistą i dla mnie drogowskazem moralnym jest Imperatyw Kategoryczny Kanta. Wcale nie postrzegam życia "jako wyścig w nachapywaniu się jak najwięcej i jak najszybciej, bez skrupułów". Nie okradam innych, bo sam nie chciałbym być okradany, jeżeli jednak okazałoby się, że moja żona ma romans i przy okazji wyczyściła moje konto bankowe (jak to miało miejsce w przypadku głównego bohatera), to czy czymś niemoralnym byłaby zwykła obrona i walczenie o swoje prawa? Oczywiście mam na myśli obronę, a nie niszczenie przeciwnika przy pomocy fałszywych oskarżeń.
Przywołaliście przykład Jezusa z Nazaretu. Przypominam jednak, że poza Kazaniem na Górze i przesłaniem "jeżeli ktoś uderzy cię w jeden policzek, nadstaw mu i drugi", ten sam Jezus zrobił demolkę w Świątyni Salomona, ponieważ nie mógł ścierpieć, że została ona zamieniona na "targowisko próżności". Sprzeciwił się także Prawu stając w obronie prostytutki. Jezus wcale nie był zatem aż taką ciamajdą, jak to niektórzy próbują sugerować ;)
Tak na marginesie, to to co pisze MikeWodzowski jest zupełną nieprawdą. W Judaizmie nie ma czegoś takiego jako życie po śmierci w ujęciu chrześcijańskim (swoją drogą w filmie mamy genialny popis erystyczny mający wyjaśnić co się dzieje z człowiekiem po śmierci ;), Mesjasz oczekiwany przez Żydów miał ich zatem wyzwolić od ziemskiej niewoli, miał wypędzić z kraju okupantów i zaprowadzić pokój tu i teraz, a nie w jakimś bliżej nieokreślony życiu przyszłym. Jezus owych oczekiwań nie spełnił, zatem nie mógł być owym oczekiwanym i przepowiadanym przez proroków Zbawcą. Cała ta gadka o tym, że Jezus mówił "coś czego [Żydzi] nie potrafili zrozumieć", to wyłącznie chrześcijański i kłamliwy Public Relations.

No i prosiłbym o nie porównywanie nauk Jezusa do nauk Buddy, bo jest to kolejne nieporozumienie, tym razem spod znaku New Age. Zapewniam, że jako buddysta i były katolik, nie widzę zbyt dużej ilości podobieństw między nimi.
W tym miejscu nasuwa się kolejne porównanie. W buddyzmie tybetańskim naczelną zasadą postępowania jest współczucie pod adresem wszystkich czujących istot, czyli mówiąc inaczej troszczenie się o dobro wszystkich stworzeń na ziemi, nie tylko ludzi. Świetnym przykładem takiej postawy jest chociażby Dalaj Lama. Nie pała nienawiścią do Chińczyków, chociaż ci okupują od dziesięcioleci jego kraj i bezwzględnie niszczą jego kulturę, co nie oznacza iż ma z "pokorą przyjmować wszystko to, co mu się w życiu przytrafia". Dalej kieruje rządem na uchodźstwie, niezmordowanie jeździ po świecie i cały czas przypomina o niesprawiedliwości, jak się dzieje w jego kraju. To właśnie taka postawa jest wyrazem dojrzałej osobowości i wysokich standardów moralnych, a nie ciapowate i bezjajeczne pozwalanie każdemu pozbawionemu moralności i skrupułów cwaniakowi na decydowanie o życiu moim i moich najbliższych.

ocenił(a) film na 10
gramin

Jeśli o mnie chodzi to wcale nie postrzegam świata w sposób czarno-biały i niczego tutaj nie mylę. Tzn. rozumiem, że z Twojego punktu widzenia może się tak wydawać, ale to jest właśnie kwestia sposobu postrzegania/rozumienia. Tego, w jaki sposób patrzysz na pewne rzeczy i że nie widzisz pewnych odcieni szarości. Zrównujesz ze sobą zachowania podobne jedynie powierzchownie. Wygląda na to, że według Ciebie zachowanie Gopnika polega na bierności i tę bierność według Ciebie ja odbieram jako wysoką moralność. Tak jednak nie jest. Gopnik doszedł do stanu - można powiedzieć stanu/poziomu w ewolucji moralnej - w którym w ogóle nie przychodzi do głowy, by komuś zaszkodzić. Nie szkodzi ludziom, w tym swojej żonie, nie dlatego, że się np. boi, albo nie chce mu się. On jest aktywny, chodzi do adwokata i robi mnóstwo innych rzeczy w celu "poukładania" swojego życia - wcale nie jest osobą bierną życiowo - po prostu w jego świecie (na jego poziomie rozwoju moralnego) nie istnieją działania przynoszące komuś krzywdę. Ludzie, którzy nie wszczynają jakichś działań ze względu na to, że boją się samego działania (w sensie np. zmiany życia, zmiany sposobu życia itp.) lub boją się konsekwencji swoich poczynań (że np. się nie uda i ktoś im "odda") są niżej moralnie. W ich świecie istnieją myśli o tych szkodliwych dla kogoś działaniach, jednak nie podejmują ich z wyboru (i należy podkreślić, że bynajmniej nie szlachetnego wyboru, bo opartego po prostu na strachu). Są też ludzie, którzy nie podejmują szkodliwych dla innych działań, dlatego, że nie chcą ich zranić (dokonują wyboru szlachetnego). I ci są wyżej niż poprzedni. Jednak na jeszcze wyższym moralnym poziomie podobne myśli/pomysły po prostu nie przychodzą do głowy, a dokładniej ich po prostu nie ma i dlatego nie mogą przyjść do głowy. To jest poziom, na którym już kompletnie bez zastanawiania się nad tym w ogóle nie jest się w stanie wpaść na pomysł, żeby wszcząć jakieś działania, które mogłyby być dla kogoś szkodliwe.

Chodzi o to, by dojść do stanu, w którym nie ma działania na cudzą szkodę i bardzo ważne jest to, że na tym poziomie nie ma znaczenia co ktoś nam robi. To jest po prostu taka skrajna dobroć. Bez udziału myśli. Kiedy się myśli, że nie chce się robić czegoś, bo coś tam, to jest się jeszcze niżej. Tu chodzi o odruch - żeby to było bez zastanowienia, bez myślenia.
Bycie biernym wobec wydarzeń, wobec życia, to zachowanie niższe moralnie. Oczywiście rozumiem, że można dostrzec podobieństwo bycia biernym i bycia takim, jak Gopnik, ale to są zupełnie inne poziomy moralne. To podobieństwo jest powierzchowne.

Co do Jezusa - to przykazanie o nadstawianiu drugiego policzka popularnie rozumiane jest jako pogodzenie się z byciem bitym i jeszcze pozwalanie na dalsze bicie, jednak w czasach Chrystusa było rozumiane zupełnie inaczej. W tym popularnym rozumieniu faktycznie jest ta niezrozumiała i bezsensowna bierność, jednak faktyczny sens tego przykazania jest kompletnie sprzeczny z brakiem reakcji. W tamtych czasach uderzano ludzi w ten sposób, że jeśli ktoś był niższego stanu od osoby uderzającej, to uderzała go wewnętrzną stroną dłoni i to było samo w sobie upokorzeniem (dostawało się w twarz i dodatkowo było się upokorzonym, bo uznanym za gorszą osobę), natomiast osobę równą stanem o ile się policzkowało, to wierzchem dłoni. Sens przykazania o nadstawieniu drugiego policzka polega na tym, że gdy ktoś uderzy nas wewnętrzną stroną dłoni traktując nas jako osobę gorszą od niego, to gdy nadstawimy mu drugi policzek nie będzie go mógł uderzyć wewnętrzną stroną dłoni. Jeśli zdecyduje się go uderzyć będzie musiał uderzyć wierzchem dłoni czyli przyznać, że nie jesteśmy gorsi od niego. To powiedzenie, by nadstawić drugi policzek, jest niemal wyzwaniem, manifestacją tego, że nie mamy zamiaru czuć się lub/i być uważanymi za gorszych. Nie mamy zamiaru się poddać. W czasach Chrystusa było to istotne i powszechnie zrozumiałe. Ponieważ kierował on swoje nauki do ludzi gorszego stanu i postulował równość społeczną głoszenie tego postulatu było silnie uzasadnione. Rozumienie tego jako po prostu znoszenia poniżania/bicia z pokorą i bez stawiania oporu jest w istocie wypaczaniem sensu tego przykazania o 180 stopni. To miał być właśnie sprzeciw przeciwko poniżeniu. Głośne "nie" przeciwko nierówności społecznej.

A tak w ogóle co do chrześcijaństwa, to według dokumentów z buddyjskich klasztorów (parę osób przez pewien czas prowadziło nad tym badania, ale spotkali się z bardzo mocnym oporem czy wręcz atakiem ze strony osób nie chcących dopuszczać do zmian w spojrzeniu na religię) przez ten okres czasu życia Chrystusa, o którym niby nic nie wiadomo, pobierał on nauki w klasztorach buddyjskich. W zasadzie chrześcijaństwo jest pewną hybrydą stworzoną z części buddyzmu (i stąd to stawianie miłości jako wartości najwyższej, tolerancja, powszechna równość, bycie miłosiernym itd. - wartości, które usiłował rozpowszechniać Chrystus) i judaizmu (w sumie chyba tylko dlatego, że Chrystus był żydem). Powstała w ten sposób religia, ze względu na to całe dopasowywanie jednych jej kawałków do drugich, faktycznie ma wiele elementów powiedzmy nielogicznych. Jednak nie zmienia to tego, że faktyczne pierwotne nauki Chrystusa miały sens niezwykle buddyjski. Przy czym nie jest też za bardzo prawdą, że w buddyzmie nie ma Boga, bo choć nie nazywa się tego w ten sposób i nie mówi o tym tak, jak w religii np. chrześcijańskiej, to jednak istnieje tam wiara we wszelkie nazwijmy to subtelniejsze poziomy bytu i w końcu też w ten najsubtelniejszy boski. Nie postrzega się Boga jako czegoś jakby skoncentrowanego w jednej istocie podobnej człowiekowi tak, jak to mniej więcej widzi większość chrześcijan, tylko jako poziom bytu/istnienia. Tak więc kiedy jest się buddystą, to nie jest się ateistą. Generalnie w ogóle nie można wierzyć w istnienie po śmierci jeśli się jest ateistą, więc skoro uważasz się za buddystę, to nie pisz równocześnie, że jesteś ateistą.

ocenił(a) film na 10
Eleonora

Chciałby się odnieść do tematu Jezus a buddyzm.
To że Jezus pobierał nauki u buddystów jest wysoce prawdopodobne. Możliwie jest także ze Esseńczycy do których należał (lub których znał) posiadali taka wiedzę. Taka wiedza nie jest czymś nowym. To wiedza prawdziwa którą możemy nazywać wieloma imionami, wiedza z którą ścierają się religie. Dlaczego się ścierają? Bo „wiedza” mówi o tym że każdy z nas jest częścią Boga, czyli jest Bogiem. Ze nasz los leży w naszych rękach i możemy go kształtować jak chcemy – do tego jednak jest potrzebna wiedza jak to zrobić. Religie to systemy które opierają się na represji jednostki, my mówimy ze jest taki Bóg i takie prawo. My nakazujemy i poprzez to rządzimy, kontrolujemy jednostkę. Jeżeli człowiek dwie się ze jest wolny, nie potrzebuje autorytetu nad sobą to nie będzie potrzebował religii. Jest to trudne ponieważ taki człowiek spotyka się z odrzuceniem, inni wtłoczeni w ramy przykazań nie rozumieją go, oskarżają, odrzucają. W buddyzmie, hinduizmie są ślady tej „wiedzy”. Tego nauczał tez Jezus i tego teraz dowodzą badacze. Ponieważ nowy testament kłamie; to jest wersja 2.0 która jest podwaliną do religii Chrześcijańskiej. Ta wersja powstała na użytek nowe religii czyli trzymania ludzi za twarz. Są ludzie którzy badają inne ewangelie, analizują je także pod kątem historycznym. Jest tam wiele rzeczy które nie zgadzają się z oficjalnymi czterema, która te sobie czasami przeczą. To wynik korekcji która powstawała przez lata: wycinaniu, dopisywaniu. Najważniejsze rzeczy wywalone to: Jezus nauczał o reinkarnacji, zlecał wegetarianizm, zakazywał zbijania zwierząt (ogólnie krzywdzenia istot żywych).
Wiem ze takie „rewelacje” które wypisuje podciąga się dziś pod NewAge. Bo NE staje się dziś nową religią która zwiera dużo mądrości oraz kupę bzdur.

Wracając do Gopnika i jego bierności/ciamajdowatości.
Kolega Gramin ma w awatarze Gandhiego, który robił co? No dawał się bić, prowadził właśnie ruch biernego oporu. To jest właśnie „moralność” na innym poziomie, Gopnik widzi wszytko z innego pułapu, jest istotą bardziej zaawansowaną co nie znaczy ze nie zagubioną.
On także szuka. Szuka i nie może znaleźć odpowiedzi na nurtującego pytania, ponieważ nie może znaleźć nauczyciela na swoim poziomie. Ale jak powiadają: kiedy uczeń jest gotowy, pojawia się nauczyciel :)

ocenił(a) film na 10
MikeWodzowski

Jak już napisałem w odpowiedzi na post Eleonory, nie ma żadnych dowodów, że Jezus był w Indiach.
Co więcej, wystarczy zapoznać się z buddyzmem (a nie jego wypaczoną wersją rozpowszechnianą przez New Age), aby wyraźnie dostrzec, że różni się on diametralnie od chrześcijaństwa i nawet buddyjskie współczucie jedynie powierzchownie wydaje się być zbliżone do chrześcijańskiej miłości, bo tak naprawdę są to dwie zupełnie odmienne koncepcje. Tak samo, jak i prawo karmy i reinkarnacja obecne zarówno w buddyzmie, jak i hinduizmie są radykalnie różnie w obu systemach rozumiane.

"NE staje się dziś nową religią która zwiera dużo mądrości oraz kupę bzdur."
Niestety New Age nie zawiera żadnej mądrości. Jest to wyłącznie luźna zbieranina najróżniejszych koncepcji religijnych, będąca na dodatek ich całkowitym pomieszaniem i zupełnym brakiem zrozumienia ich istoty.
Przykład pierwszy z brzegu. W NA reinkarnacja jest traktowana jako coś fajnego, dana nam kolejna szansa na przeżycie jeszcze jednego ciekawego życia. W religiach indyjskich reinkarnacja jest przekleństwem i wyłącznym źródłem cierpienia i np. buddyzm jest generalnie nastawiony na wyrwanie się z owego bezsensownego i bolesnego kołowrotu narodzin i śmierci.

"Kolega Gramin ma w awatarze Gandhiego, który robił co? No dawał się bić, prowadził właśnie ruch biernego oporu. To jest właśnie „moralność” na innym poziomie, Gopnik widzi wszytko z innego pułapu, jest istotą bardziej zaawansowaną co nie znaczy ze nie zagubioną."
Gandhi, podobnie jak Dalaj Lama jest rzeczywiście dobrym przykładem człowieka o wysokich standardach moralnych. Obaj także są świetnym przykładem nieustraszoności i niezłomności w dążeniu do własnych ideałów.
Jak już odpisywałem Eleonorze, Larry Gopnik niestety nie jest przykładem takiego człowieka, ponieważ jest zwyczajnym tchórzem. Jest dobrym, ale niestety malutkim człowiekiem, całkowicie pozbawionym własnego zdania, który zwyczajnie daje się wykorzystywać osobnikom bezwzględnym i pozbawionym kręgosłupa moralnego. Co więcej, z powodu całkowitego braku asertywności, także i Gopnik jest zmuszony podejmować działania amoralne, co już przeczy nawet tezie o jego "zaawansowanym poziomie rozwoju moralnego".
Po prostu świat jest brutalny i jeżeli ktoś jest "dupą wołową", to pomimo najszczerszych chęci nie jest w stanie zachować w nim "czystości". Brak charakteru spowoduje, że to same zewnętrzne okoliczności prędzej, czy później zwyczajnie zmuszą go do działań amoralnych i sprzecznych z jego przekonaniami.

ocenił(a) film na 10
gramin

Proponuję zatem pójść śladami Siddharthy Gautamy i stać się Buddą. Stać się oświeconym.
Medytując wnikniesz do swojego wnętrza, potem z poziomu astralnego poznasz prawdę. Nie Będziesz już potrzebował ksiąg.
Taki jest bowiem problem z "prawdą" książkowa przepisywaną od tysięcy lat że nikt już nie wie jak wyglądało źródło. Czytając książki wierzysz w to co jest tam napisane; wierzysz bo nie sprawdzisz czy tak było. To jest początek kłótni o dogmat, a dogmat to jedna wersja przeciw drugiej.
Widzieć to znaczy być oświeconym poniewaz nie zadajesz sobie już tych pytań.
Może reinkarnacja to jest coś fajnego-doświadczanie wielu żyć na własnej skórze aby wiedzieć jak to jest. Dlaczego ma to być przekleństwo?
No to jednak każdy z nas musi znaleźć odpowiedz samemu.

ocenił(a) film na 10
MikeWodzowski

Robi się lekki OT ;)
Zapewniam Cię, że nie jestem "książkowym buddystą".
Bez urazy, ale to właśnie twój sposób argumentacji sugeruje, że wiedzę o buddyzmie czerpiesz głównie z książek i to - NIESTETY - na dodatek mocno skażonych New Age :(
W buddyzmie nie ma czegoś takiego jak poziom astralny, jest to jakiś dziwny ezoteryczno-newage'owy "wynalazek".
Dążenie do stanu buddy jest ideałem wyłącznie w buddyzmie hinajana (w chwili obecnej reprezentowanemu jedynie przez szkołę therawada z głównym ośrodkiem na Sri Lance), w buddyzmie mahajana ideałem rozwoju jest stan bodhisattwy, czyli świadome zahamowanie własnego rozwoju w celu niesienia pomocy wszystkim cierpiącym istotom.
Różne kierunki i szkoły buddyjskie oczywiście się różnią, jednak żadna z nich nie uważa reinkarnacji za zjawisko pożądane. Buddyzm narodził się z próby odpowiedzi Siddharthy na pytanie, dlaczego nasze życie jest pełne bólu i cierpienia, i jak można owych przykrych stanów uniknąć. Traktowanie możliwości ponownych narodzin jako sielankowego przedłużenia fajnego życia to wyłącznie konsumpcjonistyczne i hedonistyczne wypaczenie przez New Age owych pierwotnych nauk.

ocenił(a) film na 10
gramin

To była tylko dobra rada i zachęcenie do zagłębienia się w siebie. Szukania wiedzy. Odłamy, frakcje, religie to tylko wymysł człowieka. Szkoły się różnią gdyż każda chce być lepsza i mieć monopol. Szkoda ze traktujesz NE jako coś złego, to dążenie ludzi do prawdy. Oszuści i manipulatorzy byli zawsze i będą, jednak nie wrzucaj wszystkiego do jednego wora. To NE to wiedza która jest zapomniana i wraca. Ale każdy musi znaleźć swoją.
Buddyzm się także myli ponieważ to stopień w rozwoju duchowym świata. Reinkarnacja jest pożądana aby wrastać. Bóg nie jest zły i nikogo na nic nie skazuje. Kazdy doświadcza bo chce. Zły Bóg, akry, grzechy i inne bzdety to tylko oddalenie nas od prawdy o samym sobie.
Konsumpcjonistyczne i hedonistyczne nauki NE, to ciekawe ... A dlaczego człowiek nie może żyć szczęśliwy? To jak traktujemy swoje życie i jak o sobie myślimy kształtuje nasz los. Za dużo piszę. Szkoda czasu, czas na imprezę :)

ocenił(a) film na 10
Eleonora

"Wygląda na to, że według Ciebie zachowanie Gopnika polega na bierności i tę bierność według Ciebie ja odbieram jako wysoką moralność. Tak jednak nie jest. Gopnik doszedł do stanu - można powiedzieć stanu/poziomu w ewolucji moralnej - w którym w ogóle nie przychodzi do głowy, by komuś zaszkodzić. Nie szkodzi ludziom, w tym swojej żonie, nie dlatego, że się np. boi, albo nie chce mu się.[...]To jest poziom, na którym już kompletnie bez zastanawiania się nad tym w ogóle nie jest się w stanie wpaść na pomysł, żeby wszcząć jakieś działania, które mogłyby być dla kogoś szkodliwe." (Eleonora)
Przede wszystkim nigdzie nie napisałem, że Gopnik jest bierny, bo oczywiście taki nie jest. Ciągle przecież podejmuje jakieś działania, problem polega jednak na tym, że owe działania są całkowicie nieskuteczne z powodu kompletnego braku asertywności.

Po drugie, skoro już został przywołany przykład buddyzmu, to dalej się posłużę tym odniesieniem, aby pokazać Ci, że nie masz racji. To o czym piszesz w zacytowanym przeze mnie fragmencie (i w ogóle prawie w całym Twoim poście) można podciągnąć pod buddyjską doktrynę współczucia do wszystkich czujących istot. Rzeczywiście stan umysłu charakteryzujący się brakiem jakiejkolwiek chęci szkodzenia komukolwiek jest tutaj ideałem, do którego się dąży. Jednak oprócz współczucia, innym pożądanym tutaj stanem umysłu jest nieustraszoność ("Nie szkodzi ludziom, w tym swojej żonie, nie dlatego, że się np. boi, albo nie chce mu się").
Otóż w zachowaniu Gopnika całkowicie brak jest owej nieustraszoności. Podejmuje różne działania nie dlatego, że uważa iż tak będzie lepiej, lecz dlatego, że zwyczajnie boi się przeciwstawić osobom silniejszym od niego psychicznie:
- chodzi na wizyty do rabinów nie z "potrzeby serca", lecz wyłącznie dlatego, że tego oczekuje od niego żona;
- wyprowadza się z domu, bo nie umie powiedzieć "nie" kochankowi żony;
- wynajmuje prawnika do błahej sprawy miedzy, bo panicznie boi się sąsiada;
- przyjmuje łapówkę, bo nie umie przeciwstawić się pewnemu siebie ojcu koreańskiego studenta;
- itd. itp.

Przyjrzyjmy się na chwilę dwu ostatnim punktom.
Sprawa sporu o miedzę. Eleonora twierdzi, że Gopnik jest na takim poziomie rozwoju moralnego, że nie chce nikomu szkodzić. W takim razie po co wynajmuje prawnika do rozwikłania tej błahej sprawy? No bo jaki efekt może przynieść takie działanie? Jeżeli wygra sprawę, sąsiad będzie musiał pokryć koszta postępowania sądowego oraz prawdopodobnie wypłacić jakieś odszkodowanie, w wyniku czego zacznie on szczerze nienawidzić Gopnika. Zatem tym działaniem nie tylko zaszkodzi sąsiadowi, ale i całkowicie popsuje już i tak nie najlepsze relacje między nimi.
A co powinna zrobić w tej sytuacji osoba o wysokich standardach moralnych i - przede wszystkim - silnej i zintegrowanej strukturze osobowości? Powinna doprowadzić do polubownego załatwienia całej sprawy i zjednania sobie sąsiada. Wynajęcie prawnika to jawne wypowiedzenie wojny i dążenie do eskalacji konfliktu, czyli niestety działanie idące w całkowicie przeciwną stronę.

Sprawa przyjęcia łapówki. Jakim cudem osoba, która niby funkcjonuje na wysokim poziomie "ewolucji moralnej" może pozwalać sobą tak manipulować? Gopnik jest akademickim nauczycielem matematyki, logiki i fizyki, a mimo to ojciec koreańskiego studenta zaledwie w kilku zdaniach doprowadził do tego, że Larry nie był w stanie niczego zrobić z jego pokrętnym sposobem argumentacji. Efektem końcowym jest przyjęcie łapówki, czyli działanie jak najbardziej amoralne. Jak zatem można twierdzić, że Gopnik jest na jakimś wyższym poziomie rozwoju moralnego, skoro byle cwaniak może go łatwo zmusić do niemoralnego zachowania. Przecież te dwie postawy są ze sobą całkowicie sprzeczne.
Poważny człowiek o wysokim morale nie pozwala sobą manipulować. Pragnie dobra wszystkich wokół siebie, ale jednocześnie jest wystarczająco silny (nieustraszony), aby aktywnie bronić wyznawanych przez siebie standardów moralnych. Gopnik jest zwyczajnym mięczakiem, którym wszyscy manipulują i bezwzględnie wykorzystują jego "dobroć", doprowadzając go tym samym do zachowań amoralnych.

"według dokumentów z buddyjskich klasztorów [...] przez ten okres czasu życia Chrystusa, o którym niby nic nie wiadomo, pobierał on nauki w klasztorach buddyjskich." (Eleonora)
Nie ma żadnych dokumentów buddyjskich o tym mówiących. Jest to wyssana z palca historyjka ciągle powtarzana przez różnych newage'owych nawiedzeńców.

"faktyczne pierwotne nauki Chrystusa miały sens niezwykle buddyjski" (Eleonora)
Kolejna nieprawda. Obie religie podobne są jedynie w tym, że Jezus mówił o miłości, Budda o współczuciu, cała reszta diametralnie się różni.
1. Chrześcijaństwo jest teistyczne - bóg jako istota wszechmogąca stanowi centrum odniesienia wszystkiego na świecie. Buddyzm jest agnostyczny - w jednej z przypowieści pewna kobieta zadała Buddzie pytanie, czy istnieją bogowie i usłyszał, że zarówno twierdząca, jak i przecząca odpowiedź na to pytanie nie ma żadnego znaczenie w kontekście celu ostatecznego, jakim jest osiągnięcie wyzwolenia.
2. Chrześcijaństwo - człowiek jest bytem złożonym z nieśmiertelnej duszy i ciała. Buddyzm - nie ma czegoś takiego jak nieśmiertelna dusza, istnieje jedynie ciało i strumień świadomości.
3. Chrześcijaństwo - losy człowieka i świata zależą od woli boga. Buddyzm - każdy człowiek jest kowalem własnego losu. Bogowie, nawet jeżeli istnieją, nie są w stanie mam w niczym ani pomóc, ani zaszkodzić.
4. Chrześcijaństwo - podstawą w życiu człowieka jest miłość i uwielbienie dla boga. Buddyzm - wszelkie przywiązanie (a wiec także i wielka miłość) jest czymś negatywnym, ponieważ utrata, jak i sama obawa przed utratą obiektu do którego jesteśmy przywiązani powoduje cierpienie.

Oczywiście listę zasadniczych różnic można by dalej mnożyć.
Świetnie sprawę z owej odmienności buddyzmu zdają sobie sprawę chociażby wyznawcy hinduizmu i przez nich buddyzm był przez całe wieki zwalczany i traktowany jak największe zagrożenie. To jedynie ignoranci z New Age traktują buddyzm i hinduizm jako bardzo podobne religie, różniące się jedynie kosmetycznie. Prawda natomiast jest taka, że np. wyznawcom Kriszny z ich dewotyzmem jest dużo bliżej do chrześcijaństwa, niż do buddyzmu (zresztą indyjscy chrześcijanie bardzo dobrze się wtopili w lokalny koloryt religijny i przez hinduistyczną większość są traktowani jako jedni "ze swoich")

"Przy czym nie jest też za bardzo prawdą, że w buddyzmie nie ma Boga, bo choć nie nazywa się tego w ten sposób i nie mówi o tym tak, jak w religii np. chrześcijańskiej, to jednak istnieje tam wiara we wszelkie nazwijmy to subtelniejsze poziomy bytu i w końcu też w ten najsubtelniejszy boski." (Eleonora)
Niestety kolejna nieprawda rodem z New Age (co za okropny i zakłamany ruch!).
Prawdą jest, że w niektórych odmianach buddyzmu mówi się o bogach i tak np. w buddyzmie tybetańskich poza światem ludzi, zwierzą i roślin, mamy jeszcze światy głodnych duchów (demonów) i bogów, jednak owi bogowie nie mają niczego wspólnego z bogiem w rozumieniu chrześcijańskim. Bogowie bowiem nie są ani wszechmogący, ani nieśmiertelni. Żyją wprawdzie w innej czaso-przestrzeni i dużo dłużej, niż ludzie, jednak ich życie także się kiedyś kończy. Co więcej odrodzenie się jako bóg jest niekorzystne dla rozwoju duchowego, bo brak cierpienia w świecie bogów rozleniwia i nie zachęca do dalszego rozwoju duchowego, dlatego też najbardziej pożądanym stanem ponownych narodzin jest stan ludzki.
Tak to wygląda jednak wyłącznie na poziomie "mitologicznej religijności ludowej". Na wyższym poziomie wszyscy bogowie i duchy opiekuńcze są traktowani jako projekcje naszego umysłu.

"Generalnie w ogóle nie można wierzyć w istnienie po śmierci jeśli się jest ateistą, więc skoro uważasz się za buddystę, to nie pisz równocześnie, że jesteś ateistą."(Eleonora)
To zależy, co rozumiesz przez określenie "istnienie po śmierci"? Przypominam, że w buddyzmie nie ma koncepcji nieśmiertelnej duszy, istnieje jedynie strumień świadomości, który może się przenosić z jednego ciała do innego. Nie ma także żadnego wszechmogącego boga, który "za dobre nagradza, a za złe karze", reinkarnacją rządzi czysto mechaniczne prawo karmy (które działa trochę tak jak grawitacja, czyli każda akcja wywołuje jakąś określoną reakcję).
Co więcej, aby być buddystą wcale nie trzeba wierzyć w inkarnacje, czy jakąkolwiek formę życia po śmierci (chociaż większość buddystów w reinkarnację wierzy). Wystarczy zwyczajnie przestrzegać buddyjskiej ścieżki życia. Jest to zagadnienie na dłuższą dyskusję, ale buddyzm bardziej przypomina europejskie doktryny filozoficzne typu stoicyzm, czy epikureizm, niż silnie teistyczne religie kręgu judeo-chrześcijańskiego.

Zapewniam Cię zatem, że jak najbardziej można być zarówno buddystą, jak i ateistą :D
Po prostu zamiast powtarzać nieprawdziwe, polegające na całkowitym braku zrozumienia fenomenu buddyzmu, informacje, lepiej wyrzucić jak najszybciej wszelkie książki spod znaku New Age i sięgnąć do źródeł. W chwili obecnej wydaje się dość dużo wartościowej literatury buddyjskiej, więc po co zaśmiecać sobie umysł jakimiś podejrzanymi publikacjami jeszcze bardziej podejrzanego ruchu?

ocenił(a) film na 10
gramin

Kompletnie nie zgodzę się z tym brakiem nieustraszoności u Gopnika. Dajesz przykład, że chodzi on do rabinów dlatego, że oczekuje tego po nim żona, ale żona chce od niego po prostu konkretnej formy rozwodu, a nie wymaga od niego wcale by chodził do rabinów i pytał o sens swojego życia czy cierpienia. Nie rozumiem jak te wizyty Gopnika można w ogóle podczepić do zachcianek żony. Gdyby tylko o to chodziło, to pytałby ich jedynie o kwestie związane z owym rozwodem.
Wyprowadzenie się z domu uznajesz za objaw strachu czy słabości, jednak powiedz mi co by dało gdyby Gopnik powiedział to "nie", cokolwiek przez nie rozumiesz? Po prostu pomieszałby szyki żonie. Nie pokochałaby go dzięki temu i na pewno nie żyłoby mu się przyjemnie w domu razem z żoną mającą mu za złe to, że stanął na drodze do jej szczęścia. Tak naprawdę to, co uważasz za okazywanie odwagi, to jest po prostu złośliwy brak ustępliwości. Rzecz dużo gorsza niż bierność. Zachowanie w stylu psa ogrodnika - sam już nie może mieć miłości żony ani być razem z nią szczęśliwym, więc zrobi wszystko, by uprzykrzyć życie innym i uniemożliwić im owo osiągnięcie szczęścia. Stuprocentowa mściwość, a według Ciebie moralne zachowanie. To czy żonie się należy szczęście w ten sposób zdobyte i moralne aspekty zachowania żony i jej narzeczonego, to oczywiście zupełnie inna kwestia. Istotne jest to, że w swoim rozumowaniu mylisz odwagę ze złośliwym i mściwym uprzykrzaniem życia drugiej osobie.

Ad."wynajmuje prawnika do błahej sprawy miedzy, bo panicznie boi się sąsiada"
Podstawowe pytanie jakie się tu nasuwa: Od czego według Ciebie jest prawnik? Jeśli ma się prawnika, to właśnie po to by zajmował się takimi sprawami - i błahymi i poważnymi. Znowu wygląda na to, że według Twojego systemu moralnego odwagą byłoby wszczęcie konfliktu i to całkiem prawdopodobne, że fizycznego, z sąsiadem. W życiu jest mnóstwo takich sytuacji, że z ludźmi nie można się normalnie dogadać, więc jeśli człowiek nie chce się bić, albo bawić w jakieś gierki typu złośliwe wyrządzanie szkód na posesji sąsiada, bo on nam "coś" zrobił, co często może skończyć się skutkiem wręcz odwrotnym do zamierzonego (czyli, że będziemy musieli ponosić koszty wyrządzenia komuś szkody), najsensowniejszym rozwiązaniem jest skorzystać z pomocy prawnika. To jest dorosłe i poważne podejście do problemu. Przy czym w obliczu sąsiada takiego, jak ten konkretny sąsiad ukazany w filmie, w istocie jest to najbardziej pokojowe rozwiązanie problemu. Możemy się bawić w tworzenie takich bajek, jakie opisujesz, że powinien się z sąsiadem polubić, ale faktycznie mądre postępowanie polega na tym, że bierze się pod uwagę to, co jest możliwe. Uciekanie od rzeczywistości nie ma nic wspólnego ani z odwagą, ani z moralnością.

Ad."przyjmuje łapówkę, bo nie umie przeciwstawić się pewnemu siebie ojcu koreańskiego studenta"
Raczej po prostu nie wie jak mu wyjaśnić, że tak się nie robi. Akurat w scenach związanych ze studentem trudno się dopatrzeć jakiegokolwiek strachu u Gopnika. Po prostu facet nie chce przyjmować łapówki, bo uważa, że tak się nie robi i że student po prostu powinien zapracować nauką na swoje oceny. Po kilku konfrontacjach ze studentem i jego ojcem, którym to tłumaczy, po prostu przysłowiowo ręce Gopnikowi opadają. Nie widzę w tym strachu. Po prostu tak to jest jak tłumaczysz coś komuś, a ktoś dalej swoje. W końcu już masz dosyć tłumaczenia. A z drugiej strony w takiej sytuacji - kiedy chodzi o coś takiego jak łapówka za ocenę, czyli coś moralnie niezbyt dobrego, ale jednocześnie nie powodującego jakiejś wielkiej szkody, to człowiek w końcu gotów jest sam pomyśleć, że może i faktycznie po co stawia opór zwłaszcza gdy potrzebuje pieniędzy. Nie twierdzę, że Gopnik jest najbardziej rozwiniętą moralnie osobą na świecie. Jest po prostu na bardzo wysokim poziomie, co nie znaczy, że jest ideałem. Przy czym trudno porównywać przyjęcie łapówki za ocenę z wyrządzaniem komuś faktycznej krzywdy. Tzn. oczywiście, że możemy powiedzieć, że krzywdą dla tego studenta będzie to, że nie zdobył tej oceny nauką, choć z drugiej strony ten student akurat był dość mocno przekonany, że starał się wystarczająco mocno (tak więc nie byłaby to ocena kompletnie za nic). Następną grupą, która doznaje pewnej szkody w wyniku przyjęcia łapówki, są inni studenci. I oczywiście, że zgadzam się z tym, jednak trudno porównywać tego rodzaju szkodę z jakimś aktywnym zadawaniem cierpienia. Tak bardzo chcesz przekonać do swoich racji, że gubisz w tym wszystkim stopień zadawania cierpienia. Szkodliwość czynów. Stopień ich nie-moralności. To jest właśnie niedostrzeganie całej gamy odcieni szarości. Może łatwiej będzie Ci to wszystko zrozumieć, gdy zaczniesz patrzeć na zachowania Gopnika (czy kogokolwiek innego) pod kątem tego, na ile powodują ono czyjeś cierpienie. To jest faktyczną miarą moralności. Przyjęcie łapówki w takich warunkach, w jakich to się stało w tym filmie, nie było oczywiście prawidłowym zachowaniem, ale jeśli spojrzymy na to pod tym kątem tworzenia cierpienia (ile cierpienia z tego wynikło), to jednak sam przyznasz, że czyn ten nie był szczególnie szkodliwy. Z kolei co do sprawy z żoną, to utrudnianie jej rozwodu i ponownego zamążpójścia byłoby odbieraniem jej szansy na zaznanie szczęścia i tym samym zadawaniem dużego cierpienia. Co do kwestii sporu z sąsiadem, to rozwiązywanie jej w inny sposób niż na drodze prawnej sprawiłoby jedynie dalsze lekceważenie innych ludzi przez tego sąsiada i całkiem prawdopodobne, że jakieś dodatkowe koszty i/czy uszkodzenia cielesne.

Ad."Poważny człowiek o wysokim morale nie pozwala sobą manipulować. Pragnie dobra wszystkich wokół siebie, ale jednocześnie jest wystarczająco silny (nieustraszony), aby aktywnie bronić wyznawanych przez siebie standardów moralnych. Gopnik jest zwyczajnym mięczakiem, którym wszyscy manipulują i bezwzględnie wykorzystują jego "dobroć", doprowadzając go tym samym do zachowań amoralnych."

Zabrzmi to pewnie w dość nawiedzony sposób, ale Ty za bardzo myślisz mózgiem, a za mało sercem. Przez to właśnie nie zauważasz zróżnicowanej wagi moralnej poszczególnych zachowań. Stawiasz je na tym samym poziomie. I jednocześnie nie zauważasz cierpienia zadawanego innym ludziom na skutek dokonywania preferowanych przez Ciebie wyborów. Prawdziwa moralność wypływa z serca. Dużo lepiej jest, gdy człowiek ze względu na swoją wewnętrzną moralność (płynącą z potrzeby serca - moralność prawdziwą) nie chce robić różnych złych rzeczy niż gdy nie robi ich dlatego, że mieszczą się one na liście czynów powszechnie uważanych za niemoralne i posługując się umysłem (musząc się zastanowić - w ogóle użyć właśnie umysłu) klasyfikuje je jako złe i tylko dlatego (w wyniku tej "rozumnej" klasyfikacji) odrzuca. Poważny człowiek o wysokim morale zdefiniowany według Twoich wskazówek byłby istotą nieczułą i mściwą, co kompletnie wyklucza bycie człowiekiem moralnym.



Ad."Nie ma żadnych dokumentów buddyjskich o tym mówiących. Jest to wyssana z palca historyjka ciągle powtarzana przez różnych newage'owych nawiedzeńców."

Masz jakąś manię z tym New Age. Przede wszystkim nie ma to nic wspólnego z New Age w tym sensie żeby były to badania prowadzone przez jakichś wyznawców New Age. Jeśli spotkałeś się z wypowiedziami na ten temat w książkach traktujących o New Age, których wierzę Ci, że czytasz wiele, to nie znaczy to, że sama inicjatywa tych badań oraz osoby, które je przeprowadzały miały swoje źródło w New Age (tak nie było). I także sam fakt, że coś silnie kojarzy Ci się z New Age (a na pewno bardzo wiele rzeczy) o niczym jeszcze nie świadczy (no poza Twoją manią na tym punkcie). Generalnie jest to strasznie głupie założenie. Wybacz, ale naprawdę. To, co piszesz wygląda jak nawiedzona wojna przeciwko New Age. Jakbyś miał na tym punkcie manię i jak byś sądził, że największym wyzwiskiem jakie możesz komuś rzucić, to to, że wyznaje New Age :) Generalnie samym New Age nazywa się tyle rzeczy, że w zasadzie nie wiadomo, gdzie szukać granic. A czy jest to obraźliwe? Trudno mi powiedzieć, bo nazwa ta ma tak płynne znaczenie, że trudno nawet ocenić na co potencjalnie można by się obrażać. Naczytałeś się pewnie jakichś książek o zagrożeniach ze strony New Age itd., jakichś nawiedzonych pisemek typu "Nie z tej ziemi", "Zupełnie niewiarygodne" itp. i może i jesteś do jakiegoś stopnia specjalistą od New Age, albo tego, co za New Age uważasz. Jak mówię, oddaję Ci pod tym względem pierwszeństwo, bo nie czytam takich książek. Natomiast jeśli książki w jakikolwiek sposób związane z religiami czy filozofią podczepiasz pod New Age, no to sprawa wygląda inaczej - wtedy na pewno też należę do New Age -> bójcie się narody :) Z tymże przy takim spojrzeniu to każdy jest wyznawcą New Age. Jak dla mnie to w ogóle dziecinada te Twoje uwagi o New Age. Nie masz argumentów, to piszesz o New Age i tyle.


Co do różnic między chrześcijaństwem a buddyzmem, które wypisałeś. Po pierwsze od razu widać, że nie wiesz jakie były pierwotne nauki Chrystusa i jest Ci najwyraźniej wszystko jedno, że pisałam o pierwotnych naukach Chrystusa, a nie obecnym chrześcijaństwie. Usiłujesz porównywać chrześcijaństwo takie jakim je znasz, czyli rozumiane w bardzo prosty sposób ("na chłopski rozum") i będące już w stadium po ustaleniu kanonu. Po drugie zarówno chrześcijaństwo jak i buddyzm postrzegasz w niezbyt szczęśliwy sposób. Przykładowo: W chrześcijaństwie stawiasz Boga jako centrum odniesienia wszystkiego i ciekawe czy właściwie sam rozumiesz co masz na myśli to pisząc? Wynika to oczywiście z Twojego spojrzenia na tę religię i co najważniejsze Twojej wizji Boga w tej religii, ale no to jest właśnie _Twoje_ spojrzenie. Zestawiasz to dalej z : "w jednej z przypowieści pewna kobieta zadała Buddzie pytanie, czy istnieją bogowie i usłyszał, że zarówno twierdząca, jak i przecząca odpowiedź na to pytanie nie ma żadnego znaczenie w kontekście celu ostatecznego, jakim jest osiągnięcie wyzwolenia" no i też ciekawe na ile to zdanie rozumiesz, bo faktycznie jest ono całkowicie prawdziwe i może też takie być dla chrześcijanina o ile nie będzie się on upierać przy dziecinnej wizji Boga. Wierzę, że nie rozumiesz dlaczego to zestawienie nie wykazuje różnicy między tymi religiami, ale no nie wykazuje jej. Tyle co pokazuje, to dwa dziecinne podejścia do dwóch religii i w dodatku dotyczące innej sfery zagadnień, więc kompletnie nie pasujące na wykazywanie jakichś różnic. Ponadto akurat w tej kwestii dodatkowo szczególnie istotne jest także to, że pisałam o pierwotnych naukach Chrystusa, a nie późniejszym chrześcijaństwie.

Ad: "Chrześcijaństwo - człowiek jest bytem złożonym z nieśmiertelnej duszy i ciała. Buddyzm - nie ma czegoś takiego jak nieśmiertelna dusza, istnieje jedynie ciało i strumień świadomości." Znowu kwestia Twojego rozumienia. Np. co rozumiesz przez strumień świadomości? Podobnie zresztą jak tego, co rozumiesz przez nieśmiertelną duszę. Na obecną chwilę wygląda na to, że najważniejsze jest dla Ciebie to, że są tu dwie różne nazwy, tak jak wcześniej ważne było dla Ciebie, że padło gdzieś słowo "bóg", a nie miało już znaczenia do określenia czego zostało użyte.

Ad: "3. Chrześcijaństwo - losy człowieka i świata zależą od woli boga. Buddyzm - każdy człowiek jest kowalem własnego losu. Bogowie, nawet jeżeli istnieją, nie są w stanie mam w niczym ani pomóc, ani zaszkodzić." To wielkie uproszczenie z tą zależnością świata od woli Boga. Można tak to wyrazić, ale też duże ma znaczenie to jak się rozumie to zdanie. W sytuacji, gdy stawiasz jako przykład różnicy, to drugie zdanie, to kompletnie się podkładasz, bo równie dobrze ktoś mógłby Ci przypomnieć o istnieniu wolnej woli, co by jednak sugerowało, że w chrześcijaństwie los człowieka zależy od dokonywanych przez niego wyborów. Ponadto buddyzm nie jest religią tak kompletnie pozbawioną duchowości jak to przedstawiasz i można by też zauważyć, że robi się różne obrządki, by polepszyć np. sytuację wioski w pobliżu klasztoru. Mówiąc ogólnikowo można by powiedzieć, że pracuje się w ten sposób z energią/innymi wymiarami istnienia. A mówiąc w sposób bardziej "nawiedzony" czy symboliczny, że zdobywa się w ten sposób przychylność bóstw. Czyli w przypadku jednej i drugiej religii nasz los zależy od nas co nie zmienia tego, że możemy sobie pomagać współpracując z innymi wymiarami bytu i naszego i innych istnień, czego przykładem może być modlitwa lub medytacja.

Ad."4. Chrześcijaństwo - podstawą w życiu człowieka jest miłość i uwielbienie dla boga. Buddyzm - wszelkie przywiązanie (a wiec także i wielka miłość) jest czymś negatywnym, ponieważ utrata, jak i sama obawa przed utratą obiektu do którego jesteśmy przywiązani powoduje cierpienie." I znowu rozumiesz te religie w mega uproszczony, a przez to wypaczający je sposób. W chrześcijaństwie miłość nie jest podstawą życia (co to w ogóle za sformułowanie??). Miłość, ale w znaczeniu dużo szerszym niż je tu przedstawiasz, czyli bardziej empatia jest podstawą człowieczeństwa, bo faktycznie człowiek, który nie jest w stanie współodczuwać nie zachowuje się jak człowiek (można się o tym nawet łatwo przekonać, ponieważ jest możliwe uszkodzenie mózgu dające taki efekt). To jest to patrzenie/rozumienie sercem, z którym masz problemy. Sam Bóg natomiast jest miłością. I nie chodzi w tym o to, że jest wyłącznie miłością, ale jednocześnie, że jest tożsamy z miłością. I chodzi dokładnie o tą miłość rozumianą jako miłość bliźniego (także w stosunku do zwierząt, co niestety zostało w późniejszym chrześcijaństwie pominięte choć niekoniecznie przez wszystkich) - tą empatię - to współodczuwanie, które sprawia, że nie chce się zadawać cierpienia żadnej czującej istocie. Nie chce się go zadawać z potrzeby serca, a nie rozumu. I ta niechęć do zadawania cierpienia występuje także właśnie w buddyzmie. Natomiast to, co w przytoczonym cytacie Ty nazywasz miłością, to uczucie pełne zaborczości, które sprawia, że człowiek stawia swoje dobro (doznania itp.) nad cudzym i jest to raczej pożądliwość niż miłość. Uzależnienie, pożądanie kogoś/czegoś. Prawdziwa miłość nie jest zaborcza.


Podsumowując, oczywiście da się znaleźć różnice między chrześcijaństwem i buddyzmem, lecz nawet pomijając już sam fakt, że nie pisałam w poście, do którego się odniosłeś, o chrześcijaństwie, a o pierwotnych naukach Chrystusa (co robi wielką różnicę), to te przykłady, które przytoczyłeś akurat nie są różnicami. Po prostu nie rozumiesz idei omawianych religii.

O i następna ciekawostka. Przeleciałeś do porównania hinduizmu z buddyzmem... ot tak zupełnie bez sensu. I jeszcze piszesz o kosmetycznych różnicach jak nie rozumiesz podstawowych idei.

Nie miałbyś potrzeby doszukiwania się na siłę we wszystkim New Age i robienia tej dziecinnej nagonki w celu dowartościowania się i stworzenia iluzji posiadania poważnych poglądów, gdybyś choć trochę rozumiał wyznawane przez siebie religie. Poczułbyś się wtedy pewniej. W chwili obecnej usiłujesz wykazać jakieś słabe strony/nieprawidłowości cudzego wyznania, bo nadal nie jesteś pewny swojego. Zapewne stwierdzisz, że nie mam racji, ale wpisałeś się w tym temacie, dlatego, że poczułeś się dotknięty. Sam tak stwierdziłeś (z uśmieszkiem, wiem, ale jednak). Z tego, co piszesz wygląda na to, że traktujesz religie jako jakiś dodatek do życia, a nie coś, co miałoby być głęboko związane (przenikać się) z życiem. Oczywiście masz do tego prawo. Można też być ateistą. Ale przy takim chłodnym podejściu kompletnie lekceważącym wymiar duchowy (a i jak widać z powyższego także moralny) nigdy nie zrozumie się żadnej religii.


Napisałeś: "Prawdą jest, że w niektórych odmianach buddyzmu mówi się o bogach i tak np. w buddyzmie tybetańskich poza światem ludzi, zwierzą i roślin, mamy jeszcze światy głodnych duchów (demonów) i bogów, jednak owi bogowie nie mają niczego wspólnego z bogiem w rozumieniu chrześcijańskim. "

I oczywiście, że tego rodzaju bóstwa nie mają nic wspólnego z Bogiem. Fakt, że przyszło Ci to do głowy, bo kierujesz się tym, że w obu przypadkach występuje słowo "bóg" (lub bóstwo) najdobitniej pokazuje jak kompletnie nie rozumiesz co oznaczają te określenia w jednej i drugiej religii. Z takiego właśnie prostego podejścia "na chłopski rozum" rodzą się wszelkie tragedie i całe zastępy ludzi, którzy wierzą w Boga-supermana.

I dalej piszesz o bogach itp.: "...Żyją wprawdzie w innej czaso-przestrzeni..."
A gdzie zrozumienie dla iluzji czasoprzestrzennej świata fizycznego??

Ad."To zależy, co rozumiesz przez określenie "istnienie po śmierci"? Przypominam, że w buddyzmie nie ma koncepcji nieśmiertelnej duszy, istnieje jedynie strumień świadomości, który może się przenosić z jednego ciała do innego. Nie ma także żadnego wszechmogącego boga, który "za dobre nagradza, a za złe karze", reinkarnacją rządzi czysto mechaniczne prawo karmy (które działa trochę tak jak grawitacja, czyli każda akcja wywołuje jakąś określoną reakcję)."

Oczywiście wydawało mi się, że jest oczywistym, że skoro wierzysz, że jesteś buddystą, to jak napiszę o istnieniu po śmierci, to pomyślisz o reinkarnacji. Pisałeś o Dalajlamie i że jesteś buddystą, więc założyłam, że wierzysz w reinkarnację. Jak nie wierzysz to ok. Zdaję sobie sprawę z tego, że buddyzm ma znamiona filozofii i jest wiele jego odmian, jednak kiedy się człowiek zagłębia w tego rodzaju wiedzę, to wydaje się, że w końcu dostrzeże coś więcej niż powierzchowność świata i na samej filozofii się nie skończy. No, ale już zauważyłam, że masz do religii ogólnie (i w tym jak widać i do buddyzmu) bardzo powierzchowne podejście. Powierzchowne w tym sensie, że nie starasz się dociec idei poszczególnych nauk. Pewnie mi zarzucisz, że nie mam podstaw, by tak twierdzić, ale podstawą do takich wniosków są Twoje powyższe wypowiedzi, w których piszesz zdania wprawdzie pasujące do buddyzmu, czyli można powiedzieć zaczerpnięte z nauk buddyzmu, ale piszesz je bez zastanowienia się nad ich sensem. Nie wyciągając z nich nauki.

Bóg raczy wiedzieć co rozumiesz przez "strumień świadomości". Oczywiście nie mam nic przeciwko używaniu takiego określenia - _wiem_, że ono funkcjonuje - nie w tym rzecz. Chodzi o to, że strasznie po chłopsku rozumiesz te wszystkie religie. Tak samo jak w przypadku chrześcijaństwa bardzo po chłopsku postrzegasz Boga. Zgadzam się nawet z tym, że wiele osób ma bardzo prymitywne podejście i rozumienie (o ile można to nazwać rozumieniem) w stosunku do różnych religii i w tym oczywiście także chrześcijaństwa, jednak no cóż... No naprawdę w końcu ręce opadają. To jest tak jak z tym Twoim postrzeganiem moralności. Zamiast zauważyć nierozerwalny związek z zadawaniem lub unikaniem cudzego cierpienia, Ty skupiasz się na tym, czy dana rzecz ogólnie postrzegana jest jako moralna (kompletnie nie starając się rozumieć idei moralności), a miłość bliźniego utożsamiasz z zaborczą pożądliwością seksualną. W wyniku tego w końcu wychodzi Ci, że gdyby Gopnik był mściwy i zaborczy, to byłby osobą o wysokim morale. W sytuacji, gdy piszesz coś takiego naprawdę trudno mi wierzyć, że rozumiesz/czujesz ideę buddyzmu.

Ponadto jeśli chodzi o chrześcijaństwo to idea reinkarnacji wcale nie stoi z nim w sprzeczności. A postrzegając Boga w faktycznie rozumny, dojrzały sposób, nie widzi się w nim supermana podsłuchującego i notującego nasze czyny 24 godziny na dobę i w razie czego karzącego nas. Kiedy faktycznie rozumnie podejdzie się do tej religii, to dostrzeże się, że za złe czyny spotyka człowieka kara nie dlatego, że gdzieś w chmurach siedzi złośliwy dziadek z brodą i nas skwapliwie szpieguje, tylko dlatego, że takie jest prawo ewolucji duchowej człowieka i prawo działania świata. I w zasadzie nie jest to nawet kara, a po prostu konsekwencja. Czysta idea dążenia do równowagi. I to jest to, co gdzie indziej nazywa się prawem karmy, bo natura jest jedna i naturalne prawa są jedne. Inteligentnie na to wszystko patrząc łatwo zauważyć, że nie ma nawet możliwości, by religie opisujące człowieka i świat otaczający człowieka były zupełnie inne. Opisują ten sam świata, ten sam porządek i siłą rzeczy podstawowe naturalne prawa są niezmienne, więc we wszystkich religiach takie same. Na to nakłada się oczywiście zróznicowanie kulturowe, odmienna symbolika przemawiająca do ludzi w róznych częściach świata, nieco inne lęki i największe problemy - i to wszystko stworzyło różnice religii. Doszedł do tego jeszcze dodatkowy czynnik "ludzki" w postaci sporów o jakieś elementy wiary typu życie po śmierci, czy dany etap życia po śmierci, czy coś tam innego. Stworzyła się pewna różnorodność, ale i tak u podstaw leżą te same prawa, bo to wszystko dotyczy tego samego świata. Dlatego też, jeśli chce się porównywać jakieś religie, to trzeba się trochę otworzyć na symbolikę zwłaszcza tych mniej znanych religii, żeby po prostu zrozumieć ich przekaz (ich język), bo inaczej kończy się na kompletnym wypaczaniu sensu i podróży donikąd.


No i właśnie - ten ostatni akapit z Twojego wpisu jak ulał pasuje jako rada dla Ciebie. Zamiast czytać tyle jakichś chorych pisemek, czy co tam czytasz i z czego wnioski tu przytaczasz lepiej byś się skupił na jakichś poważnych - nie policzonych na pustą sensację - książkach. No i też nie zaszkodziłoby Ci głębsze zastanawianie się nad przyswajaną wiedzą. Bo na obecną chwilę, to taki z Ciebie buddysta, że niby rozumiesz, że nie należy zadawać cierpienia, ale nawet nie rozpoznajesz sytuacji, w których owo cierpienie jest zadawane.

ocenił(a) film na 8
mosheh

Widzę, że zrozumienie filmu i przesłania to podstawa:). Bardzo dziękuję za wyjaśnienie:). Spojrzałem na niego z zupełnie innej perspektywy:). Genialne:). Jeszcze raz dzięki:).

mosheh

Myslę że problem sensu Mentaculusa jest niezgłębialny dla przeciętnego człowieka, poza dobrym psychiatrą.
'Powazny człowiek' to inteligentny i zabawny film który w bardzo przebiegły sposób wyśmiewa współczesne usiłowania usystematyzowania i wyjasnienia 'wszechświata' . Naprawdę nie czujecie że zestawienie 'matematyka + Heisenberg + fizyka kwantowa + poważny człowiek' to nic innego niż kpina z pseudointelektualnego nadęcia, opartego na popularnonaukowych wywodach Ogólnej Teorii Wszystkiego ?
Larry, Arthur, protetyk odkrywający przesłanie od Boga na zębach goja i my wszyscy dajemy Stwórcy ultimatum : jeśli jesteśmy tak łaskawi i w ciebie wierzymy to teraz odpowiedz na nasze pytania i to zaraz. Larry dostaje swoją odpowiedź sekundę po tym jak sfałszował ocenę studenta, może to świadczyć o tym że Bóg jest istnieniem złośliwym i niewspółczującym. A może o tym że to po prostu a serious man ze specyficznym poczuciem humoru.

ocenił(a) film na 10
Starling_4

Powinieneś liznąć podstawy mechaniki kwantowej. Naprawdę wystarczą same podstawy, bo po tym, co piszesz widać, że nie rozumiesz istoty nieoznaczoności i w ogóle charakteru owej fizyki. Akurat tak się składa, że fizyka kwantowa w przeciwieństwie do fizyki klasycznej dostrzega fakt, że świata nie da się dokładnie opisać i poszufladkować. W filmie wykorzystano właśnie ową metafizyczność fizyki kwantowej. Dokładnie na odwrót w stosunku do tego jak to opisujesz.
Co do Mentaculusa, to sensownie mógłby się na jego temat wypowiedzieć kabalista. Psychiatra nie miałby nic do powiedzenia poza jakimiś nic nie wnoszącymi banałami tego typu, że Arthur buduje i ucieka w jakąś własną rzeczywistość.
Natomiast postrzeganie Boga jako chochlika na pewno wielu osobom odpowiada, ale nie za bardzo pasuje do tego poważnego filmu i w ogóle dorosłego spojrzenia na religie.

Eleonora

Jesteś dokładnie taka osobą jaka w moim mniemaniu ośmieszają Coenowie. Przeczytanie kilku popularnonaukowych ( albo raczej pseudonaukowych wnioskując z twoich pretensjonalnych uwag nt 'metafizyczności fizyki kwantowej') jest z pewnościa potężnym natchnieniem w płodzeniu grafomańskich postów ale chyba nie upoważnia cię do dawania innym dobrych rad :>
pytanie merytoryczne : może rozwiń swoja tezę że Gopnik nie czuje kota Schrodingera ?

ocenił(a) film na 10
Starling_4

Wierzę, że Tobie znane są co najwyżej książki popularnonaukowe i stąd wynikają Twoje poglądy i owo nierozumienie podstaw fizyki kwantowej, choć jednocześnie jest zupełnie możliwym, by owe podstawy poznać właśnie z książek popularnonaukowych. Literatura naukowa daje lepszy w to wgląd, ale i popularnonaukowa wystarczy. Fakt, że uważasz, że ja także opieram swoją wiedzę na tego typu lekturach potwierdza Twoją nieznajomość tematu. Akurat tak się składa, że mam w tym kierunku wykształcenie akademickie czyli jak najbardziej czysto naukowe, jednak nie uważam wcale, że osoba zajmująca się jakąś dziedziną nauki jako hobby nie może prześcignąć w wiedzy i umiejętnościach osoby studiującej coś zawodowo. I w tym też właśnie różnię się od Ciebie, co świetnie widać w niezwykle lekceważącym tonie Twoich wypowiedzi o "pseudointelektuanym nadęciu", które widzisz w sumie nie wiadomo u kogo, ale wygląda na to, że i u naukowców i u ludzi lubiących literaturę czy filmy popularnonaukowe, czyli mniej więcej u wszystkich po prostu interesujących się jakąkolwiek nauką, a w szczególności fizyką czy matematyką. Może więc przydałoby się byś szukając grafomanii zwrócił większą uwagę przede wszystkim na swoje wywody, w których niewątpliwie chęć zabłyśnięcia przewyższa treści, które masz do przekazania.
Co do "nieczucia" kota Schrodingera przez Gopnika, to nie bardzo wiem, co rozumiesz określając to jako tezę skoro Gopnik sam to stwierdza. Chyba nie wiesz czym jest teza.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones