Mocniejsze uderzenie w fantastykę wyszło na dobre konwencji i postaciom. Przede wszystkim o wiele lepiej czuć Burtona w tej części. Są outsiderzy wyklęci przez resztę świata, są postacie stylizowane po burtonowsku (Schreck), są absurdalne, ale jakże klimatyczne chwyty Tima (pogrzeb Pingwina). Przez to, że czuć styl reżyserski ma się wrażenie, że to w końcu film tworzony z pasją.
Jedna scena odstawia na bok cały poprzedni film jeśli chodzi o prezentowanie postaci Batmana. Bruce w środku nocy siedzi zamyślony w swoim gabinecie. Nagle na jego twarz pada batsygnał, a ten zrywa się do akcji. I to jest prawdziwy Batman! Zamyślony, samotny, zawsze gotowy do boju. Nareszcie cierpi, czuje ból, można go zranić i wreszcie wykorzystuje należycie swoje zabawki i jest skuteczny w tym, co robi. Jasne, w cywilu to nadal facet szukający laski, co akurat tutaj mogli sobie odpuścić, bo film nie potrzebował tak bezpośredniego flirtu).
W opozycji Kobieta Kot i Pingwin - można powiedzieć powiew świeżości, bo przecież mógł powrócić Joker, który jest, nie wiedzieć czemu, obowiązkowym punktem w biografii Batmana i niezbędnym elementem filmu.
Dwójka outsiderów to przede wszystkim postacie tragiczne, nie dość, że mają dobre powody, by nienawidzić świat i być tymi złymi, to w dodatku są utrzymani w niepoważnej, ale całkowicie wiarygodnej stylistyce. Wolę przerysowanego Pingwina mutanta, który ogląda Gotham z poziomu kanałów i Kobietę Kot, która sama szyje sobie strój od kolejnej wersji Jokera. O wiele przyjemniej oglądało mi się wyczyny gangu cyrkowego i tą całą farsę z armią pingwinów od pseudo planu zniszczenia świata za pomocą substancji rozśmieszających Jokera. No i obie postacie z Powrotu zostały wręcz mistrzowsko wprowadzone, Joker miał zbyt rozwleczony origin, który pokazał go za bardzo od strony Napiera - randomowego łotra.
Dużo więcej akcji to truizm, ale w tym przypadku to mocna pochwała. Szkoda tylko, że samego Batmana zabrakło w jego własnym filmie, a przecież to podobno w The Dark Knight Rises było go mało.
Fantastyka nie pomogła jednak scenariuszowi w całości. Nadal pełno w nim kwiatków w stylu: gdzie była policja, która powinna tam być? albo jak oni do cholery włamali się do batmobilu? lub rzeczy kompletni z kosmosu, które były naprawdę niepotrzebne (romans z Seliną polegający na gadce: Powiedz mi, twoja dusza jest czarna? - wtf?! lub wznowienie wyborów na podstawie tego, że Batman jest zły - ?). Ale trzeba oddać honor Watersowi - przynajmniej próbował, w przeciwieństwie do poprzedników, tłumaczyć niektóre zabiegi i wybrnąć jakoś z sytuacji (najlepszy przykład: debilne zakłócanie przemowy Pingwina, z okropnym miksowaniem Batmana /co to kurde było?!/ - prezentacja nowego sprzętu radiowego, który został użyty w późniejszej części filmu jako dobre rozwiązanie podczas starcia z armią pingwinów, brak policji również można łyknąć z racji, że wejście Pingwina do gry o fotel prezydencki było ważniejsze). Ciekawe są również pomysły na zwrócenie się społeczeństwa przeciwko mścicielowi - niezła scena z kontrolowaniem batmobilu przez Pingwina siedzącego w samochodziku. Tylko szkoda, że tonie ona w morzu obietnic wyborczych Pingwina i niezbyt rozgarniętego pomysłu politykowania w Batmanie.
Poprawa jest widoczna, a film, przez to, że lepiej się ogląda, aż tak nie cierpi na błędach scenarzysty.
Zapamiętałem go o wiele lepiej, ale to i tak dobry film, który nie tylko naprawia błędy poprzednika, ale wprowadza bardzo fajny motyw fantastyczny, który o wiele lepiej zostaje wykorzystany przez reżysera, a co za tym idzie - widz ma większą frajdę. Ja ją miałem i życzę sobie, aby więcej osób uważało tę pozycję za obowiązek świąteczny!
Jak pajacować to z klasą i w podziemnym świecie Pingwina. To jest mój Batman od Burtona!
PS: Co się, do cholery, stało z Vicki?