Głównie oglądamy sceny, które widzieliśmy w jedynce, tylko z innej perspektywy i z dodatkowymi wątkami. Umieszczenie większości akcji dokładnie w tym samym czasie co w pierwszej części sprawia, że prawie przez cały film ma się wrażenie deja vu. Zabrakło tu czegoś nowego. No owszem, z początku akcja dzieje się w przyszłości, ale to też głównie "unowocześnione" wersje scen z jedynki (bar, pościg na desce itd.).
Film sam w sobie nie jest zły, tylko że głównie opiera się na powtarzaniu i nieskończonym, nieumiarkowanym cytowaniu pierwszej części, zamiast wnieść więcej nowości i świeżości.
Dlatego jedynka bez porównania lepsza.
Wiesz... Ja odniosłem wrażenie, ze tak właśnie jest dobrze. Przyszłość identycznie rozegrana pokazuje, że historia się powtarza, że potomkowie są baaardzo podobni do przodków. Ta trylogia polega właściwie na odtwarzaniu tych samych wydarzeń w innej oprawie, albo z innej perspektywy. I to, jak dla mnie, jest dużą zaleta filmu.
W 1955 mamy dwóch Biffów, dwóch Doców, dwóch Martych i aż 4 wechikuły (jeden z pierwszej części, jednym przyleciał Biff, jednym ścigają go Marty z dockiem, a o czwartym dowiemy się dopiero w następnej części, że czeka w kopalni :D)