No, nie wiem. Mnie jakoś umiarkowanie przekonał.
Jasne, jako średniak broni się bez zarzutu. Ale mnie brakło przede wszystkim rozbudowania kluczowej osi narracyjnej - emigracji. Fajnie, że pojawiła się postać brutalnie odkłamująca sukcesy zawodowe głównego bohatera, ale to tylko kropelka w morzu potrzeb. No i pojawia się nazbyt wcześnie. Alkoholizm i emigracja to motywy, które przywołują na myśl każdemu chyba dorosłemu Polakowi dziesiątki anegdot, wspomnień i spostrzeżeń. Tu nie trzeba było niczego zmyślać. Wystarczyło zebrać ich nieco więcej i bardziej przekonująco zarysować linię opowieści.
Mnie brakło np. wielowątkowych opowieści ojca z pobytu w Stanach, wyraźnie koloryzowanych, ale też pełnych pasjonujących anegdot i mądrości życiowych; barwnych spotkań z dawno nie widzianymi znajomymi, rozmów o tym jak się żyje i żyło.
Ojciec powinien być w oczach chłopca kimś intymnie bliskim, ale bardziej jako postać wyobrażona, oparta na nie tak przecież licznych i bogatych wspomnieniach. Chłopiec powinien lgnąć do niego, wypytywać o wszystko i traktować trochę jak superbohatera, ale też czuć pewną obcość i niejako uczyć się go na nowo, nie będąc obytym z wieloma jego nawykami.
Wydaje mi się, że jego przyjazd powinien był jakimś donioślejszym zdarzeniem i na początku być owianym mgiełką tajemnicy - może przyjechał tylko na trochę, może się stęsknił, może chce potrenować z rodzinką angielski.
No ale nimb filmu autobiograficznego trochę knebluje wszelką krytykę, bo przecież prawda ma niejako większą wartość niż uzupełnienie fabuły uzasadnionymi narracyjnie wątkami.
Kiedy pojawia się moment zbierania przez chłopca noży, mnie mocno brakuje klarowności sytuacji. Nie jest dla mnie jasne czy to jednostkowa podbramkowa sytuacja czy może coraz częściej powtarzające się sceny. Nie wiem czy facet pije co dzień na umór czy może są to jednak tylko epizody. Wyobrażam sobie, że jego małżonka, chcąc ukryć się w półkołóżku, powinna być raczej rozedrgana, przerażona i wystraszona. To dałoby nam poszlakę, że czuje się zagrożona. Ewentualnie, powinna sprawiać wrażenie, że chce tylko zapobiec krzykom i hałasom, więc chce się ukryć "ze sprytu". Jako widz, nie za bardzo łapię z czym mamy do czynienia.
Ja bym tu widział zasadność zastosowania chwytu dramaturgicznego, polegającego na tym, że ojciec jest dla syna jakimś wzorcem i bohaterem; że dzieli się z nim wieloma opowieściami i poradami. Zaś gdy stacza się w chorobę alkoholową, niejako niezauważalnie, jego mądrość, doświadczenie, osiągnięcia i fascynujące przygody przekształcają się w fałsze, zmyślenia, banały i bezładne bredzenia.
Na miejscu byłyby też wzmożenia i odpływy jego ciągów. Widzę sens przypadkowej szarpaniny z żoną, gdy ją uderzy albo wykręci ręce i poniży. I nałożenie na to np. radosnej wyprawy w Tatry, na której rodzinka bawi się wyśmienicie, a tatuś z mamusią wypijają po małej szklaneczce herbaty z rumem. Chciałbym widzieć jak we wzburzeniu wypomina żonie jakies zmyślone zdrady czy niedomagania i jak przeprasza ją z kwiatami i czekoladkami.
Przekonujące wydaje mi się, że matka w pewnym momencie staje się niejako wycofana i nieobecna, a syn zdaje się przejmować jakieś działania i przejawiać starania. Ale chciałbym w nim widzieć więcej emocji i konkretnych scen, w których przejawia czynną inicjatywę a później zmaga się z niepowodzeniem.
Moim zdaniem filmowi nie nadano stosownej dramaturgii, a fabule dynamiki. Tatuś nie staje się superbohaterem, wielkim narratorem ani nawet szpanerem ze Stanów. Nazbyt szybko robi się jakiś taki jakby wygaszony. Ani relacja z synem ani z żoną nie jest należycie rozbudowana, a co najwyżej taka "wporzo". Ostatnia kaseta ze Stanów nie robi na nikim szczególnego wrażenia, bo widz od dawna doskonale wie, że tata był pomiataczem i chlał. Nie ma, a przecież mógłby pojawić się wątek kolegów od pijaństwa - czasem zabawnych, częściej kłopotliwych; może tego fajnego i tego całkiem złego.
Mamusia też zresztą zdaje się nie przechodzić najmniejszych przemian. Miło, że jest ładna, czuła i kochająca, ale chciałbym zobaczyć w jej postaci jakieś etapy. Być może starałaby się pomóc, a dopiero później by się wycofała. Być może najpierw walczyłaby bardziej o męża, ale później już bardziej z nim. Tu wszystko było po prostu poprawnie. I tylko tyle.
Może już przesadnie ubogacając ciąg moich zastrzeżeń i oczekiwań, jestem w stanie wyobrazić sobie model rozbudowany takiego filmu. Myślę, że ciężkie byłoby to do udźwignięcia, bowiem niełatwo adekwatnie rozłożyć ciężar fabuły i odpowiednio zarysować wątki. Ale nierzadko mężczyzna ucieka w alkohol nie tylko w obliczu ciężarów całkiem obcych bądź całkiem immanentnych. Bywa, że osobowość małżonki, w całej swojej psychologicznej złożoności i ciągu zaburzeń, sukcesywnie prowadzi do coraz gorszego stanu psychoemocjonalnego mężczyzny, a gdy jest już źle, pogłębia tylko ten stan. Ale to wtrącenie wymagałoby całkiem odrębnego eseju.
No i koniec, scena finałowa. Być może nie odczytałem jakiegoś jasno zarysowanego elementu, ale co niby miałoby być wspólną tajemnicą ojca i syna? To, że ojciec właśnie za moment odbierze sobie życie?!
Chłopiec na gorąco podejmuje decyzję o przyzwoleniu na śmierć własnego ojca? Jeśli tak, to nie pojmuję tego. Robi to ze współczucia, żeby przestał cierpieć? A może z chęci zemsty za doznane krzywdy? Owszem, to dobry i mocny koniec, ale zupełnie innego filmu o alkoholiźmie.
Bywały przecież i takie rodziny, w których z pozoru zwyczajny mąż i ojciec regularnie egzekwował od żony i dzieci realizację coraz to nowych ceremoniałów symbolizujących posłuszeństwo i bezwzględną podległość. Alkohol sprawiał zaś, że granice przesuwały się coraz dalej. Ciąg udręczeń wywoływał czasem u najbliższych jednorazowe objawy sprzeciwu, tłumionego zresztą obawą przed karą. Rodzina żyła przeto w niemal ciągłym napięciu, zatracając z czasem zdolność odróżniania zwyczajnej, względnie miłej codzienności od objawów ciemiężenia i poniżania. Ale Stuhr w moim odbiorze bynajmniej nie zagrał takiego ojca. A zatem zakończenie filmu jawi mi się jako niezrozumiałe i absolutnie przerażające.
Film jest zatem takim średniakiem z małym plusikiem. Bardzo szkoda niewykorzystanego potencjału, bo nie mam wątpliwości, że tej klasy aktorzy bez problemu poradziliby sobie z kształtniej zarysowanymi wątkami. Zwłaszcza, że życie szkolno-towarzyskie chłopca odklepano trochę na sztywno. Warto też wspomnieć, że wielu widzów dało się złapać w swoistą pułapkę. Wybrali się na lekką komedię w klimatach sentymentalnych, a wylądowali na prostym i dość topornym dramacie. Topornym nie przez jakieś nieprzekonująco odegrane sceny, ale przez zbytnią uniwersalność i prostotę. Bo jednak większość widzów może bez trudu przyznać, że podobne rzeczy rozgrywały się w ich bloku, klatce schodowej, a być może niestety nawet i w mieszkaniu.
Film pokazuje jedna z wielu "wersji" alkoholizmu. To nie miał być film o emigracji.
Jeśli chodzi o relacje syna z ojcem nie są jak napisałeś "intymne", bo chłopak jest pełen obaw i nie patrzy na ojca jak na bohatera. Kocha go, cieszy się że jest dobrze, ale gdzieś podświadomie czuje dystans.
To, że lekko przyjmuje wiadomość o śmierci jest symboliczne. To coś co każdemu takiemu dziecku przeszło przez głowę, ale prawdopodobnie nigdy nie miało miejsca tak jak to pokazano w filmie.
Matka? Jest taka jaka była.ogromna większość matek. Dlaczego ma przechodzić etapy skoro oni są już po etapach? Przechodzą do działań dla nich rutynowych w takich sytuacjach.
Trudno oczekiwać od filmu opartego na faktach i osobistych doświadczeniach, żeby był taki czy inny, żeby Tobie się akurat podobał. Pokazuje taką sytuację jaka była, a nie jaka mogła być w innych rodzinach.