Szczerze mówiąc poprzedni film Morella „Uprowadzona” cholernie mi się spodobał… za drugim razem (za pierwszym miałem o nim niekoniecznie dobre zdanie). Do „Pozdrowień…” drugi raz nie zasiądę, bo ma opinia pewnie będzie jeszcze gorsza niż teraz.

Nie ma co ukrywać, to kino do bólu głupie, z fabułą napisaną na kolanie, przypominającą (nie licząc budżetu) miernego polskiego „pasikoida”, ale o dziwo ogląda się to nieźle z uśmiechem na twarzy.

Łysy Travolta latający przed kamerą bawi do łez, szkoda tylko, że Meyers całkowicie położył swą rolę i nie wstrzelił się w konwencję – przez cały film gania z obolałą gębą, jest natarczywie pompatyczny. Aż prosi się, by w scenie, w której strzelił sobie kokę zaczął zabawę w nieudolne naśladownictwo swego kolegi, a tymczasem chłop staje się jeszcze bardziej sztuczny. Szkoda.

Fani Johna powinni jednak być choć trochę usatysfakcjonowani. Chłop daje czadu. Co prawda na użytek totalnie infantylnej rozrywki, ale to już zawsze coś…

Moja ocena - 5/10