Infantylny, absurdalny i przewidywalny. Bo już na początku można się domyśleć, jaki będzie koniec. Niczym bajka o Kopciuszka, ale w Kopciuszku jest więcej sensu i logiki niż w tej historii.
Robienie z siebie młodzieńca będą w wieku mocno dojrzałym nie ma sensu i jest wręcz śmieszne. Kilka godzin w zwizualizowanych wspomnieniach nie zmienią teraźniejszości.
Nie cofną zdrady i upokorzeń. Wspominanie tego jak było dobrze, gdy jest tak źle, to masochizm. Mózg ludzki tak nie działa. Gdy partner zdradza, nie wspomina się tego, jak było fajnie jak nie zdradzał. Do głosu dochodzą wtedy zupełnie inne emocje.
Wspomnienia to nie magiczny pył, który sprawia, że teraźniejszość wraz z kochankiem żony znikną. Ba, dobra wróżka i na żonę sypnęła, bo ta po kilku latach zdrady, po totalnym znudzeniu drażniącym jej mężem, nagle zmienia się o 180 stopni. Czary –mary. Zmieniają się ich uczucia, chociaż oni sami się nie zmieniają. Czary- mary.
Co ja oglądałam? Dramat o małżeństwie, które się skończyło, czy bajkę?
Mam odczucie, że to taka uwspółcześniona historia "Tristiana i Izoldy" tylko nudniejsza z naciąganymi emocjami.
W tej historii nie ma nic prawdziwego. Bardziej prawdziwa byłaby machina do przenoszenia w przeszłość, niż historia jak to 40-letni związek w kilka czy też sumując, kilkanaście godzin jedna ze stron może naprawić.
Czary –mary ...
Do mnie ta historia nie trafiła
5.5