Nie przepadam za współczesnymi historiami o wampirach. Nie odpowiada mi ani Underworld, ani Blade, ani Zmierzch. Zatrzymałam się przy starych dobrych Nosferatu i Draculi Coppoli. Seans z „Pozwól mi wejść” odkładałam, więc bardzo długo. Tymczasem okazało się, że w filmie Tomasa Alfredsona wampiryzm jest jedynie niewiele znaczącym tłem dla pięknej, subtelnej, wzruszającej i przesyconej magią opowieści. Historia jest niezwykle ciekawa, bardzo wciągająca a jednocześnie niejednoznaczna. Na wiele pytań sami musimy sobie odpowiedzieć, a będą one rozbrzmiewać w naszych głowach jeszcze długo po zakończeniu seansu. Reżyser zostawia nam całe mnóstwo otwartych furtek dla własnych domysłów i interpretacji. Kim był opiekun Eli? Ojcem czy kochankiem? Co tak naprawdę połączyło dwójkę naszych wyalienowanych bohaterów – samotnego, zamkniętego w sobie, gnębionego Oscara i tajemniczą, wyobcowaną, cichą Eli? Przyjaźń? Miłość? A może to jedynie lęk przed samotnością, czy w przypadku Eli, chęć posiadania nowego opiekuna? Przecież dziewczynka już na samym początku mówi do Oscara, że nie mogą zostać przyjaciółmi. Może tylko wykorzystuje dziecięcą naiwność chłopca. Bo przecież Oscar to jeszcze dziecko? A Eli? Ile ma lat? Ilu opiekunów miała przed starszym mężczyzna i przed Oscarem? Mówi przecież, że nie jest dziewczynką? Dlaczego nie uczyni Oscara wampirem skoro go kocha? Bo potrzebuje go jako łącznika ze światem ludzi? Bo stary opiekun zużył się jak niepotrzebna już zabawka? Widać, że mężczyzna kochał Eli, ona jednak traktuje go bardzo obojetnie. To on spełnia jej polecenia, rozkazy, to on oddaje jej swoje życie, dla niej umiera, a na dziewczynce nie robi to żadnego wrażenia. Ile takich śmierci oddanych jej osób już widziała? Może jest to wyjaśnione w książce Johna Ajvide Lindqvista z na podstawie której powstał scenariusz, w filmie to pole do popisu dla naszej wyobraźni. Obraz Alfredsona nie opowiada zatem jedynie o dziecięcej samotności, pierwszej przyjaźni z wolna przeradzającej się w miłość. To film o decyzjach, o wyborach, wątpliwościach i wreszcie o przemijaniu. Wszystko wokół Eli przemija. Jedynie ona pozostaje wieczna, niezmienna, obojętna. Kåre Hedebrant i Lina Leandersson znakomicie wykreowali dwójkę głównych bohaterów, z którymi natychmiast poczuć można niezwykłą więź, zżyć się. Na dużą uwagę zasługuje również niesamowita atmosfera obrazu Alfredsona Historia jest nam opowiadana niespiesznie, reżyser duża uwagę skupia na szczegółach, na ciszy i rozbrzmiewających w niej rozmaitych odgłosach. W filmie nie pada wiele słów. Większą rolę odgrywają gesty, spojrzenia, a przede wszystkim emocje, które aż emanują z ekranu, czarują. Otulone śniegiem osiedle, wcześnie zapadający zmrok, delikatna, łagodna muzyka budują niezapomniana atmosferę. Takiego filmu o wampirach nie widziałam od dawna. Jest świetna odtrutka na hollywoodzkie Zmierzchy i inne Bladey. Liczący na krwawy horror pewnie nie będą zachwyceni, ale jeśli ktoś nastawi się na piękną opowieść o uczuciach z lekka domieszka sił nadprzyrodzonych, na baśniowy klimat całej historii, to film powinien spełnić jego oczekiwania. Polecam z całego serca.