Chyba rozumiem wszystkich tych, którym film się nie podobał. Po prostu - nie jest to obraz będący popcornową rozrywką na sobotni wieczór. Ba, zaryzykuję nawet stwierdzenie, że nie jest to obraz przeznaczony do multiplexów, a raczej do małych kameralnych kin.
"Pozwól mi wejść" wymaga wsłuchania, skupienia. To bardzo intymna historia, pełna ciszy, spowolnień i zawieszeń akcji. Widza przyzwyczajonego do konkretnego tempa, do standardowego klucza jakim posługuje się kino californijskie może to irytować. Jeżeli ktoś bowiem podchodzi do tego filmu jak do typowego horroru, będzie być może zawiedziony. Krwawych scen wprawdzie nie brakuje, ale dzieją się one w tle całej opowieści, nadają jej odpowiednie zabarwienie, ale nie psują całego smaku. O coś więcej niż o krwawą jatkę tutaj bowiem chodzi. Opowieść o przyjaźni 12 letniego chłopca z dziewczynką wampirem jest doskonałym pretekstem do stworzenia historii o samotności i alienacji, o przekraczaniu pewnych granic moralnych, tematów tabu. Senna sceneria prowincjonalnego szwedzkiego miasteczka pogłębia dodatkowo klimat całego obrazu.
To "ospałe tempo" filmu, które dla jednych jest jego największą wadą, w moim odczuciu jest właśnie wielką zaletą. Nie zawsze bowiem musi coś być powiedziane dosłownie i wielkimi literami. Nie zawsze trzeba krzyczeć żeby kogoś przestraszyć.
Jeżeli tylko będziemy potrafili wczuć się w ten dziwny, zastygły klimat "Pozwól mi wejść" to być może odkryjemy w nim coś, co sprawi że szum padającego nocą śniegu nigdy nie będzie już dla nas brzmiał tak samo.