Rozsypanka wrażeń po wczorajszej projekcji "Pozwól mi wejść".
"Pozwól mi wejść" - stutonowy dramat psychologiczny z elementami fantasy. Dawno nic tak mnie nie zdołowało. Miazga.
Wcale nie wiem, czy chcę się z tym zmierzyć. Ale... może ciężar tego filmu trochę zmaleje, gdy o nim napiszę i pogadam. Nie czytajcie, jeśli nie widzieliście, a chcecie zobaczyć.
***
Ogólnie: "Pozwól mi wejść" Tomasa Alfredsona to po "Kłopotliwym człowieku" Jensa Liena kolejny skandynawski film, który zostawił mnie w smutku, jaki może wygenerować historia pozbawiona choćby cienia nadziei na happy end, który - kiedyś tam kiedyś - mógłby zdarzyć się bohaterom. "Kiedyś tam kiedyś" czyli wewnątrz świata przedstawionego, grubo po tym momencie, na którym dla nas zakończył się jego, tego świata ogląd. W obu filmach praktycznie żadnych perspektyw na "potem". W obu: świat delikatny i zamknięty jak szklana kulka, w której sypie się śnieg, a plastikowe postacie bez końca powtarzają swoje rólki. Delikatny i przerażający.
"Pozwól mi wejść" można w jakiś sposób odnieść także do książki Mitchella Davida pt. "Konstelacje", w której bez ogródek pokazano twardy świat chłopców w okresie dojrzewania. W obu dziełach bohater ostatecznie obronną ręką wychodzi z morderczej, klaustrofobicznej socjalizacji, jaką gotują mu jego koledzy. Cena, jaka ponosi filmowy Oskar jest jednak nie do zniesienia. To bohater całkowicie tragiczny, stuprocentowa ofiara, nad której fikcyjnym losem można się jak najbardziej realnie rozpłakać.
Przepaść pomiędzy niby to zaangażowanym, niby troskliwym światem dorosłych i światem dzieci jako wąwóz nie do przebycia. By jakoś przetrwać, wzięłam ją sobie za napomnienie: z dziećmi należy być naprawdę, naprawdę z nimi rozmawiać, choćby nie wiem jak trudnym jawiło się to zadanie. Słuchać raczej niż oświadczać, uczyć a nie pouczać. Być choćby w pobliżu granic światka, w którym tkwią. Nieustanie próbować dojrzeć, co jest za jego niewidzialną granicą. I w odpowiednim momencie poprosić: "Pozwól mi wejść".
Trudna do jakiejkolwiek oceny postać małej wampirki: z jednej strony jest godna współczucia jako dziecko osamotnione w swojej tragedii, z drugiej - budzi zgrozę jako kierowana zwierzęcym instynktem kreatura stawiająca pod znakiem zapytania istotę człowieczeństwa. W każdym razie człowieczeństwa do dwunastego roku życia włącznie. Jeśli przeciwstawić ją zarażonej Gini, tej pani, która wybrała śmierć nie chcąc szkodzić innym, bezwzględny, wiecznie dwunastoletni wampirek jawi się jako istota całkowicie podporządkowana woli przetrwania.
O tym, że nieobce są mu ludzkie odruchy świadczy bardzo niewiele: tak naprawdę chyba tylko dłoń na policzku "Taty" po jego szlachetnej prośbie: "Nie spotykaj się z tym chłopcem". Próbę zjedzenia cukierka; próbę ucieczki na widok krwi Oskara i spektakularną rozprawę z jego prześladowcami można sobie chyba, jako przykłady człowieczych zachowań, interpretacyjnie podarować. Bo wobec końcowej sceny cały ten niby to sympatyczny zestaw zachowań jawi się jako szczwany plan przyciągnięcia do siebie kolejnego pomocnika, który mógłby towarzyszyć wampirkowi, póki nie postarzeje się i nie opadnie z sił. Straszne. Strasznie smutne.
Świetne aktorstwo wszystkich dzieci, które stworzyły niezwykle przekonujących bohaterów. Oskara chciałoby się adoptować, wampirka humanitarnie przebić osinowym kołkiem (wcześniej przytulić i pogłaskać po głowie), najstarszemu prześladowcy zrobić lobotomię, a młodszych posłać do najlepszego psychologa w krainie Wikingów.
Ładny ukłon w stronę klasyki o wampirach: bohaterka wspina się po ścianach lepiej niż sam hrabia Dracula, wydaje zwierzęce odłosy, przemienia się na twarzy, "nic nie waży" i ma alergię na światło. Potrzebuje zaproszenia, by dostać się gdzieś po raz pierwszy i dysponuje urokiem, którym mami swoje ofiary. Ciekawostka: zachowanie kotów: u Brama Stokera tego nie było. Kojarzy ktoś dzieł(k)o, w którym koty reagowałyby agersywnie na wampiry? Jeszcze imię istoty - Eli. Skojarzenie z "Eli, lama sabachthani!" nieuniknione.
Ładne zdjęcia i wiele zapadających w pamięć scen: mycie zębów razem z matką, wizyta kolegi ojca, opuszczony wampirek przed ścianą dzielącą mieszkania, rozpaczliwe podnoszenie ciężarów, bezbronny chłopczyk w basenie.
Zagwozdki warte uwagi:
opinia autora powieści i scenariusza: ""Pozwól mi wejść" to bardzo romantyczna historia, pokazująca przemoc, nadprzyrodzone zjawiska i... kończąca się szczęśliwe ? Rozgrywa się na przedmieściach Sztokholmu w Blackbergu, w 1982 roku."
Zdaniem reżysera: "Pomimo przygnębiającego obrazu szarej Szwecji, surowych warunków, prześladowań i krwawej przemocy, zobaczyłem, że jest tam także romantyczna historia miłości, z pełnym nadziei zakończeniem."
Angielski (czy również szwedzki?) tytuł: "Let the right one in".
Na razie tyle, bo aż mi w uszach dzwoni, gdy myślę o "Pozwól mi wejść". Igrzyska to to nie były. Lubię problematyczne historie, ale nie lubię zostać zgnieciona i wyrzucona do kubła na niesortowane odpady. Nie obejrzę jeszcze raz.
Piękne i pełne przemyśleń podsumowanie "Pozwól mi wejść" nakazało mi jeszcze raz zastanowić się nad tym filmem.
Otóż może właśnie chodziło o to, żeby ukazać film z taim a nie innym zakończeniem. Może chodziło o to żesbyśmy brali pod uwagę ten moment, w którym ów film się kończy, a nie zagłębiali się w kolejne możliwe koleje losu bohaterów. Bo rzeczywiście, jeżeli przyjąć Twój punkt widzenia- jest to historia bez jakiejkolwiek szansy na happy end. Gdzieś kiedyś będzie musiało wydarzyć się coś, co ostateczie wpłynie na losy dzieci. Jest parę, najbardziej prawdopodobnych, możliwych opcji, które od razu nasuwają się na myśl, ale niestety żadna z możliwych opcji nie daje stuprocentowej satysfakcji z tego, co może się wydarzyć.
Przepaść pomiędzy światem dorosłym a dziecięcym jest rzeczywiście ogromna. W ogólnym zarysie dziecko jest ukazane jako saotna istota, która sama musi radzić sobie z otaczającymi ją, na pozór trudnymi do rozwiązania problemami. Pozostawoniony sam sobie Oskar szuka perspektyw, które odmnieniłyby jego, być może lekko schizofreiczny i po trochu straszny świat, posrodku którego znajduje się tylko on.
Właśnie taką perspektywą jest Eli, która wyciąga do niego rękę i wyciąga z chorego świata wyimaginowaych wrogów, którym Oskar zadaje smierć. Samo pytanie Oskara: " Skąd wiesz, że chciałbym się z tobą zaprzyjaźnić" dają co myślenia, chociaż widać, że zależy mu na tym bardzo.
UWAGA SPOILER KSIĄŻKI
W książce ludzki odruch Eli jest bardzo widoczny w momencie, kiedy chce ugryźć Oskara, zyskując wcześniej jego zaufanie. Eli znajduje się z Oskarem w objęciu i już chce pożywić się jego krwią, ale ten kładzie rękę na jej policzek. W tym momencie Eli hamuje swój zwierzęcy instynkt przetrwana i pyta Oskara co robi. Czyżby poczuła coś niesamowitego, co zmieniło zupełnie jej stosunek do chłopca? Czy może było to chwilowe zauroczenie. Myślę, że to pierwsze, gdyż reszta historii mówi sama za siebie.
KONIEC SPILERA
Co do człowieczeństwa małej wampirki, to można ją chyba jeszcze zobaczyć w momencie kiedy przychodz do Oskara w nocy, kiedy ten śpi.
Kładzie się obok niego i przesuwając swoją dłonią po jego ręcę kładzie swoją dłoń na dłoni Oskara. Również kiedy dziękuje mu, za uratowanie jej życia.
Co do taty, to tak naprawdę pedofil, który kiedyś tam zapikował się nią. Widać zazdrosny był o Oskara, bo w książce [SPOILER KSIĄŻKI] zabija inne osoby, za np. możliwość spędzenia nocy przy Eli, głaszcząc ją ( i nic więcej, proszę żeby nie mylić ze stosunkiem).
Jeżeli chodzi o aktorstwo dzieci, to rzeczywiście można dostrzec duży talent. Nieznani nikomu dotąd aktorzy, którzych debiutem było " Pozwól mi wejść" wywiązali się ze swoich ról w sposób nader przeciętny. Wręcz zawodowy.
Mi się nadal wydaje, że pomimo prób znalezienia kolejnego opiekuna, Oskar stał się dla Eli kimś bliższym. Przecież ona mogła być w stu procentach samowystarczalna. Skłaniałbym się raczej ku temu, iż do tej pory opiekunowie Eli byli ludźmi dorosłymi, takimi ze skłonnościami ku dzieciom, jak jej dotychczasowy "tata". Teraz widząc sfrustrowanego, potrzebującego i osamotnionego chłopca poczuła się taka sama jak on. "Stań się mną na chwilę"- mówiła siedząc mu na kolanach. Tak jak ona stała się nim na początku ich dziecięcej miłości. Utożsamiła swój los z jego, Samotny, niezrozumiany i żądny zemsty/ u Eli krwi. Były to tak naprawdę bratnie dusze, które połączyły się w jedno i zapragnęły spędzić ze sobą resztę życia ( przynajmniej Oskara).
Ja w tym wypadku widzę bardziej katastrofizm Eli, która pomimo wszystko zawsze jest skazana na saotność.
Jeżeli chodi o sceny to rzeczywiście zapadają one w pamięć. Pięknie przedstawiony Sztokhlm w latach 80. Sceny z udziałem dorosłych również zapadły mi w pamięć. Niby wydawałoby się, iż odgrywały ne dużą rolę w stosunkach z Oskarem, ale dla niego była to tak naprawdę kropka w morzu. Zabrakło innych interakcji, które uzupełniła Eli, jako rówieśnik Oskara.
Ja na filmie byłem 2 razy w kinie i myślę, czy by może iść jeszcze raz i znowu wynieść coś nowego. Mnie obraz zaciekawił i tylko czekam na wydanie DVD.
Pozdrawiam serdecznie i mam nadzieję, że uda nam się porozmawiać :)
ps. przepraszam za jakiekolwiek błędy, ale się spieszę i muszę już iść niemając czasu sprawdzić tego co napisałem. :)
Witaj :). Dzięki - przekonałeś mnie i teraz trochę łatwiej myśleć o tym filmie. Widzisz, tak to jest, kiedy nie czyta się książki. Najpierw przez ileś tam minut myślałam, że "Tata" to jest faktycznie tata i oburzałam się maksymalnie roszczeniową postawą dziecięcia: należy mi się od ciebie, tato, choćby ostatnia kropla krwi. Po czasie wkręciłam sobie, że "Tata" to taki Oskar z przeszłości, teraz już podstarzały i hmm... mało wydajny. Czemu by więc nie przegryźć mu tętnic i nie posłać do piasku, skoro na horyzoncie jest nowy ochotnik do brudnej roboty (trzeba go jeszcze tylko odpowiednio "urobić").
Jeśli jednak Eli nie ma taty (ani mamy, co ładnie jest podkreślone widokiem tej rzeźby matki z dzieckiem, prawda?), a starszy koleś opiekuje się nią w ramach handlu wymiennego... to rzeczywiście jest tak jak mówisz i tak jak piszą. I tak jak mówi reżyser i tak jak ma w końcu prawo twierdzić autor powieści i scenariusza :). Że to opowieść o miłości, końcu samotności, początku czegoś nowego, co może jednak da się jakoś w przyszłości uporządkować.
Teraz możemy trzaskać hepi endy jeden za drugim! Powiedzmy, że Oskar zostaje cenionym naukowcem, przedstawia światu swoją przyjaciółkę i zdobywa ogromne grono fanów, którzy dla dobra jego badań są raz po raz gotowi podzielić się kapką posoki. Wszystko w gumowych rękawiczkach i pośród uśmiechów jak przystało na Skandynawię. Przy, dajmy na to, Mozarcie.
Naprawdę - dziękuję :).
Pozdrowienia!
P.S. Myśl o rozpasanej żądzy przetrwania (w imię ch*lera wie czego?), która dziewczynce "każe" zabijać ludzi ("Ty chcesz zabijać - mówi do Oskara - a ja m u s z ę.") nadal nieznośna. Ciekawe czy statystyczny dzieciak zarażony wampiryzmem tak właśnie by postępował? A jeśli tak, to statystycznie co najmniej jakiego wieku trzeba, by - będąc wampirem - w pełni świadomie zażyć kąpieli słonecznej i ukrócić własne niewygodne, niegodne istnienie? Tego nie wie nawet OBOP :). I dobrze, bo wyniki nie byłyby pewnie specjalnie optymistyczne. Czyż Ginia nie jest w takim razie postacią bohaterską i wyjątkową? Przy całej swojej knajpianej tapetce i frymuśnej, tlenionej czuprynce? W sumie ona i reszta meneli to chyba najpotężniejsza w tym filmie baza tego, co przywykliśmy nazywać "człowieczeństwem". I to w jak najserdeczniejszym, jak najprostszym a więc najlepszym wydaniu. Prawda czy znowu błądzę :)?
Witaj :D
Cieszę się, że odpisałaś i cieszę się, że zgadzasz się ze mną w pewnych kwestiach. Rzeczywiście, jeżeli przecztasz książkę, dostrzeżesz w filmie o wiele więcej. Są sceny, które nie mają wiekszego znaczenia w filmie i na które raczej się nie zwraca zbytniej uwagi ( mówię o odruchach, słowach itp.), ale składają się na książkową treść zbagatelizowaną w filmie.
Jeżeli chodzi o happy endy- to tak- możemy sobie w końcu układać historie, które byłyby dla nas satysfakcjonujące :)
Co do Eli i jej zabójstw, jako dziecka to tutaj trochę polemizowałbym. Eli nie jest dzieckiem. To tylko jej wygląd, a tak naprawdę ma chyba około 200 lat. Już na samym początku mówi, że ma 12 lat od długiego czasu. Także dzieckiem jest tylko jej ludzka postac, ale umysłem jest doświadczoną wampirzycą, która chce przeżyć. Niestety kłóci się to z naszymi poglądami. Ale tak jak lwy zabijają swoje ofiary ( czasami niefortunnie dla nas- ludzi), tak Eli chce przeżyć i zabija.
Rzeczywiście- Ginia okazała się niebywałą odwagą. Tylko wydaje mi się, że jej postępowanie było raczej wynikiem trwającej nadal przemiany. Zadawała jej ona ból ( "ta dziewcznka musiała mnie czymś otruć"- mówiła). Tak jak w "Wywiadzie z wampirem" ogromnym bólem była przeiana w wampira, tak tutaj odbywała się ona wolniej ale również niosąc za sobią ból. Co prawda to prawda. Ginia nie rozumiała czym się stawała. Jej człowieczeństwo powoli zanikało, znajdowała się na rozdarciu światów. Myślę, że zdawała sobie sprawę czym się staje ( chociiażby po tym, jak na siłę szukała krwi w śniegu). Jej heroiczny czyn na pewno miał wskazać jedyną możliwość nadania ludzodziemu rodzajowi normalnego biegu. Może byłą zdesperowana, ciężko mi powiedzieć.
Ale teraz Ty postaw się na miejscu Eli. Zapewne cenisz swoje życie ponad wszystko. Oddałabyś za nie wiele. Człowiek znajdujący się pod wpływem zagrożenia życia do ostatniej chwili, nawet nieświadomie, będzie próbował uniknąć śmierci. Jeżeli się parzysz to cofasz rękę. Jeżeli widzisz nadjeżdżający szybko pojazd, cofasz się do tyłu obawiając się tego, co może nastapić jeżeli dalej będziesz przechodziła przez jezdnię. Jeżeli ktoś przystawiłby Ci do głosy broń, grożąc śmiercią- wierz mi- zrobiłabyś wszystko, aby uniknąć tego najgorszego. To jest naturalny odruch zdrowuch ludzi, który jest niczym innym jak wolą istnienia.
Dla biednej Eli ten samochód, ta broń- to był brak krwi, która zapewniała jej przetrwanie. " Pozwól mi wejść" mówiła do Oskara w drzwiach, bo wiedziała, że jeżeli wejdzie bez zaproszenia to po jakimś czasie zgnie. Żądza krwi była dla niej odruchem naturalnym. Tak jak my cofamy się przed samochodem tak ją ciągnie zapach krwi. Jak my chcemy żyć tak i ona chce przetrwać.
Jeżeli chodzi o towarzystwo z baru, to zgodzę się, oni byli przedstawicielami tego przeciętnego "człowieczeńśtwa". Natomiast jeżeli chodzi o Oskara to jego " człowieczeństwo" nazwałbym raczej lekko patologicznym, chociaż potaram się unikać tego słowa ze względu na nader negatywne jego brzmienie. Brak ojca, brak przyjaciół i okropne psychiczne i fizyczne tortury w szkole. Brak szans na jakiekolwiek polepszenie sytuacji przy ojcu alkoholiku. Dopiero Eli nadała kolory jego istieniu, sprawiła, że poczuł się kimś nowym, lepszym, dowartościowanym, potrzebnym, zrozumianym. Znalazł sobie kogoś z kim mógł " wystukiwać" przez ścianę "tajemnicze" informacje.
Naprawdę polecam Ci książkę, bo uzupełnia film pod wieloma aspektami :)
Tak w ogóle to przyznam się, że nie przeczytałem jej jeszcze do końca. Powód? Otóż za bardzo mi się podoba i boję się, że za szybko ją skończę :P
W 2 dni przeczytałem połowę i zrezygnowałem, bo za szybko strony ulatywały. Teraz czytam po parę stron przed snem, żeby móc się rozkoszować treścią :)
Pozdrawiam Cię serdecznie!
Racja, racja. Nawet w "Draculi", powieści Brama Stokera sprzed 111lat przemiana w wampira trwała czas jakiś (a po tym czasie nie było już zmiłuj, żadnych historii, w których lew zakochuje się w małym chłopcu i wzajemnie).
A teraz mam "bombę": Eli najpierw weszła do Oskara przez okno...? Jak to? Czy poprosiła: "Pozwól mi wejść"? Chyba nie? Jak to było? Wg Stokera wystarczy jedno zaproszenie, choćby ktoś atakował przez komin - potem może swobodnie wchodzić do tego miejsca, już bez pytania. A tu dziewczę najpierw wślizguje się przez okno (do łóżka, tak? taka była kolejność scen?), a potem przy drzwiach znowu ma problem? Jak to jest? Coś poplątałam?...
A jeśli nie, to czy "niemoc" przy drzwiach nie jest tylko symboliczna, i czy nie współgra z angielskim tytułem (i szwedzkim? jak da się przetłumaczyć szwedzki?): "Let the Right One In", czyli, jeśli dobrze rozumiem: "Pozwól wejść temu właściwemu/tej właściwej". Oskar, który jeszcze niedawno wesoło mył zęby razem ze swoją troskliwą, ale ślepawą matką (scena pełna porozumienia, jedyny moment kontaktu matki i syna), staje przed wyborem zaproszenia do swojego życia albo jej i zwykłego życia, z którym może w końcu przy odrobinie zaparcia jakoś by sobie poradził - albo życia nasyconego treścią u boku ukochanej, które jednak niesie ze sobą wielkie ryzyko. Czy trochę nie przesadzam z interpretacją tego szczegółu?
Pewnie, że przeczytam książkę - wcześniej nie wiedziałam, że jest, bo staram się czytać tylko nagłówki zwiastunów filmowych, zanim obejrzę, nic więcej.
Oskar rzeczywiście jest tylko najbardziej lajtowym przykładem tej, jak to posępnie określiłam, "zwierzęcości dzieciństwa", którą prezentują w filmie wszystkie dzieciaki - przynajmniej dopóki nie poznaje Eli, dla której w końcu wyruszy w nieznane, decydując się na zapewne jeszcze trudniejszy los, już nie tylko dla siebie, ale i dla kogoś.
:)
Jeżeli chodzi o scenę, którą opisujesz na początku, czyli wchodzenie do łóżka Oskara przez okno, to muszę to sprostować :P
Otóż kiedy Oskar śpi, a Eli siedzi na oknie pyta go czy może wejść, Oskar kiwa głową (chyba), a Eli na to odpowiada, że "Musisz powiedzieć- możesz wejść" do Oskara. Dopiero kiedy chłopiec mówi te słowa, Eli otwiera okno i wchodzi do środka.
Później przy drzwiach znowu o to prosi, bo widać tak właśnie widzi wampira autor powieści i reżyser- kolejna innowacja.
Te zaproszenia na pewno pokrywają się z tytułem filmu, który po szwedzku brzmi- "Låt den rätte komma in", co w przetłumaczeniu na angielski oznacza właśnie mniej więcej to, co napisałaś.
Rzeczywiście, w tych zaproszeniach można, a nawet powinno się doszukiwać symboliki. Scena mycia zębów z matką, to jak zauważyłaś jedyny moment bliższych kontaktów między nimi. Uśmiechnięte twarze i naśladowanie własnych ruchów. W innych scenach matka, albo na niego krzyczy, albo jedynie upomina ( np. żeby założył czapkę) i chociaż wynika to z troski o syna, to jednak nie ma tutaj tej bliskości, której potrzebuje dorastające dziecko, szczególnie znajdujące się w sytuacji Oskara. Matka zajęta jest albo pracą, albo oglądaniem telewizji ( widać to w momencie, kiedy Oskar wychodzi na dwór, a matka chce obejrzeć z nim program, który Oskarowi wydaje się nudny).
Natomiast Eli jest dla Oskara w życiu czymś nowym. Osobą, która wysłucha, da pewne rady, pobawi się, pomoże.
Nasze codzienne sprawy są częstwo wypełnione monotonnością. Od czasu do czasu zdarza się coś, co urozmaica nam życie. Oskar i jego życie również wyglądało podobnie, zanim pojawiła się Eli. Codziennie przepełniony strachem chodził do szkoły. Starał się jak najbardziej unikać swoich przesladowców. Po szkole wracał do domu i był znowu skazany na samotność. Wiecznie nieobecna matka nie stwarzała mu żadnych perspektyw indywidualnego rozwoju, chociażby pod względem roli opiekuna, doradcy jaką powinna była pełnić.
Eli była czymś nowym. Zaproszenie jej do swojego życia to tak jak napisałaś, nowa, bogata treść, odmiana, inny świat. Jeżeli my chcemy, aby coś się w naszm życiu zieniło, to również musimy "zapraszać" i chociaż może brzmi to raczej nieodpowiednio do pewnych sytuacji, to jednak właśnie tak to należy rozumieć. Zapraszamy nowych ludzi do interkacji z nami, nowe miejsca, aby nas przyjęły, nowe doświadczenie, aby wypełniło nasze umyłsły treścią, żebyśmy mogli wyciągnąć odpowiednie wnioski. Codzienność zmienia nasze życie, tak jak Eli zmienia życie Oskara w sposób diametralny.
Tak naprawdę nie było silnego związku pomiędzy Oskarem, a jego matką. Porzucił dom, mamę, swoje dotychczasowe życie dla Eli, zaprosił ją i to dwa razy, aby mogła stać obok niego, objąc, usiąść na kolenach i w końcu pocałować. Czy dawała mu to matka? Myślę, że nie. Czy dawali mu to przyjaciele? Nie, bo ich nie miał. Dopiero Eli dała mu ciepło, treść, sens, była nim i z nim.
Gdyby nie zgodził się, aby wtedy weszła do jego domu przez okno, to pewnie więcej by jej nie zobaczył. W momencie, kiedy weszła przez drzwi na prośbę Oskara bez zaproszenia, zaczęła zalewać się krwią. Oskar widząc to krzyknął "Nie! "Możesz wejść!". Podbegł i ją objął. I to jest właśnie znak na to, że darzył ją uczuciem. Nie chciał, aby cokolwiek się jej stało, wiedział że jest dla niego czymś więcej niż tylko nową koleżanką. Jest przyjaciółką, matką, w końcu jego dziewczyną ( bo przecież się zgodziła :) )
Cieszę się, że w pełni rozumiesz ten film. Nie jest to kolejny "ubity" scenariusz, który zrozumiesz w pierwszych trzech minutach filmu. Tutaj, aby cokolwiek dostrzec trzeba mieć szeroko otwarte oczy, duszę i umysł. Pięknie jest zanurzyć się na chwilę w świat przemyśleń, metafor, analogii do życia i scen, które należy interpretować głęboko, bo jak wiadomo każda scena może dla kogoś innego znaczyć co innego. Najwazniejsze jednak, że znaczy, bo osoby które nie widzą w tym obrazie nic wartościowego " bo przecież nie było krwi", " bo nie można było się mocno przestraszyć" są tak naprawdę skrzywdzeni. Zapewne nie "zaprosili" kiedyś kogoś, kto nauczyłby ich wrażlwości. A może nie mieli taiej okazji...
Pozdrawiam Cię!
ps. Jeżeli chcesz jeszcze popisać to chętnie poczytam, bo lubię rozmawiać na blskie mi tematy z ludźmi obdarzonymi darem szerokiego pola widzenia ;)
ps2. I jak to pięknie napisałaś w swojej pierwszej wypowiedzi- z dziećmi należy rozmawiać, rozmawiać i rozmawiać.
Dziękuję, na pewno będzie jeszcze okazja. Na razie nic już nie potrzebuję wyjaśniać, brak mi tez nowych "punktów zapalnych" do dyskusji. Cieszę się jednak, że logując się tu i wrzucając tę sążnistą "rozsypankę" wrażeń powiedziałam w wirtualną pustkę: "zapraszam", zanim jeszcze ktokolwiek zapukał. No, i fajnie, że na zaproszenie nie odpowiedział żaden z tych żądnych krwi na ekranie oraz na forum nieszczęśników. Dzienky :).
Informacyjnie: nie znam się jeszcze na obsłudze tej strony. No wiem, to pewnie nie miejsce, by mówić o kwestiach technicznych? Zajrzę na forum i zbadam, czy jest gdzieś pokoik dla żółtodziobów. Chodzi mi, m.in. o to czy i jak mogę dodać sobie Ciebie do podglądanych filmwebowiczów :). I o inne sprawy związane z obsługą, o której na razie prawie nie mam pojęcia. Ale pomalutku, nauczę się i na pewno będę tu często zaglądać.
No i vice versa. Również dodałem Ciebie do ulubionych, a taki zamiar już chodził za mną po dwóch Twoich wpisach :)
Jeszcze raz pozdrawiam i życzę Ci sukcesywnego zwiedznia najgłębszych zakamarków strony, a zarazem okrywania coraz to większej liczby filmów, które są równie warte zobaczenia :)
ps. ( coś mam z tymi ps'ami xD) Może przyjdzie nam jeszcze komentować jakiś film i rozkładać na czynniki pierwsze, na pewno byłoby to równie fascynujące :D
Tak jest :). To więcej niż pewne.
----------------
Nowe odkrycie: okazało się, że post forumowy może być także "za krótki". Napisało mi na czerwono... :o! Uwaga, wydłużam: vfvchgnzNcdasalk g kakhcjbkew klytdra ';mzsvjdtrA :).
Podpowiem Ci jeszcze, że jeżeli jesteś zalogowana to możesz oceniać flmy. U góry znajduje się 10 gwiazdek i im więcej gwiazdek dasz filmowi, tym lepiej go ocenisz ( najeżdzasz np. na 9 gwiazdkę i klikasz w nią, wtedy zapala się 9 gwiazdek i taki jest też Twój głos). Filmy możesz też dodać do ulubionych, pod głosowaniem dotyczącym Twojej oceny filmu znajduje się napisz " dodaj do ulubionych". Filmy dodajesz wg własnego uznania, ale wiadomo, że raczej takie, które zapadły Ci w pamięć i wywarły bardzo dobre wrażenie. Ale to już oczywiście wedle siebie.
Tak samo możesz oceniać aktorów/aktorki.
Ogólnie filmweb jest stroną "trafoną w 10", bo jest to raj dla różnej maści filmojadów :P
Można porozmawiać o filmach, o aktorach, pisać własny blog ( zapewne dotyczący sztuki filmowej), nawiązywac znajomości i odkrywać tytuły stare, aczkolwiek warte zobaczenia, jak i te nowe, które przyjdzie nam obejrzeć. :)
Dzięki za podpowiedź. O ocenianiu filmów wiem, ale nie będę oceniać, bo chyba nie umiem obiektywnie i tak... całościowo. W końcu nawet Oscary przyznają za pewne konkretne składniki, nie za całość. Na pewno za to dodam już teraz kilka filmów i osób z branży do ulubionych. Jakoś to wszystko powoli rozgryzę.
Przeczytałem całą książkę. Sam się zdziwiłem, ale "Wpuśc mnie" jest jednak o wiele lepszym obrazem niż "Pozwól mi wejść". Ale co ja będę porównywał książkę i film? Zarówno Film, jak i książka dostały ode mnie ocenę 10/10 - jako jedyne. A w życiu przeczytałem bardzo dużo książek, filmów obejrzałem natomiast jeszcze więcej :)
Nie będę spoilerował, ale tępo jakie zostało narzucone pod koniec książki jest niesamowite. Rzeczy, które działy się na ostatnich stronach niemal zapierają dech w piersi. Jest jeden niesamowity wątek, którego nie było w filmie(a szkoda!) i jego rozwiązanie naprawdę mnie zszokowało. A przecież oglądałem film, wiedziałem co będzie...
Książkę naprawdę bardzo gorąco polecam fanom filmu. Na pewno nie będziecie żałować tych trzydziestu czterech złotych. Treść wam to wszystko wynagrodzi.
Pozdrawiam wszystkich fanów filmu, jak i całą resztę :)
P.S. Wątek Håkana was bardzo zaskoczy, uwierzcie :)
Zgadzam sie ksiazka bardzo dobra, jest wiele momentow gdzie sie mozna wzruszyc i nawet wystraszyc. Btw. nigdy wczesniej zadnej ksiazki nie oceniles na 10/10?
Nie. Dopóki nie przeczytałem "Wpuść mnie", to najwyższe miejsce na podium w moim 'katalogu' trzymała książka Dana Browna pt. "Anioły i Demony", którą oceniłem na 9+/10. Chętnie dałbym jej tą dziesiątkę, lecz ta "Brownowska" szablonowość książek mi to uniemożliwiła.
Dobrze s3nior, że nie było spoilerów bo ja nadal czytam i ze smutkiem muszę stwierdzić, że dochodzę do końca powoli. Jestem w dziwnych momentach, których w filmie nie było na pewno, a które są bardzo fascynujące. W ogóle książka ma wiele wątków, które chciałbym, aby się znalazły w filmie.
Cieszę się jednak, że bohaterów książki mogę odnieść do prawdziwych ludzi, których widziałem w filmie, ponieważ bardzo mi te osoby pasują na swoje miejsca. Chociaż może Oskar nie jest zbyt trafnym wyborem, bo wiadomo jak wygląda w książce, to jednak świetnie odegrał swoją rolę i raczej nie dałbym nikomu innemu tej roli.
Już się nie mogę doczekać końcówki, a jednocześnie ubolewam, że się zbliża... :)
Nawet nie wiesz jak ja ubolewałem :)
Wczoraj zacząłem czytać książkę, jak zawsze. Przed spaniem. Zacząłem od 154-strony. Tak mnie wciągnęła, że przeczytałem całą książkę. Rezultatem są podkrążone oczy, aczkolwiek zadowolenie, że dane było im widzieć piękno jakie stworzył J.A. Lindqvist.
Nie czuje zażenowania, że ukończyłem tą książkę w tak krótkim czasie (3 dni: 1 dzień - 3h, 2 dzień - 3h, 3 dzień - 6h).Wręcz przeciwnie! Jestem cholernie zadowolony, uszczęśliwiony, wypełniony, nasycony. Dostałem to czego chciałem. Świetną historię, mistrzowsko opowiedzianą, ze smakiem, z wykorzystywaniem obu półkul, oraz jej dopełnienie - obraz, świetną grę aktorską, obrazy, muzykę.
Niesamowite :)
Temat bardzo mnie zainteresował. Ja osobiście mam zupełnie inne zdanie niż autorka tego tematu. Postaram się napisać coś więcej jutro... to znaczy dzisiaj :), ale nieco później gdyż na 7:00 do pracy trzeba iść :-/
A na koniec taki mały cytat autora książki i scenariusza filmu: "But I know a lot of people recieve it as now Eli has gotten herself a new helper that’s going to follow her. That is NOT my version of the end." Myślę, że to ostatecznie rozwiewa wszelkie wątpliwości dotyczące czym kierował/a się Eli.
Pozdrawiam.
!!! UWAGA !!! WYPOWIEDŹ MOŻE ZAWIERAĆ INSYNUACJE NA TEMAT INTERPRETACJI FILMU
Ja również odebrałem ten film, a przynajmniej jego pewne aspekty, trochę/zdecydowanie inaczej. Przede wszystkim to nie jest IMO film o wampirach - to tylko alegoria. Zarówno reżyser, jak i autor książki (nie czytałem, ale zamierzam:) posłużyli się nią, aby przekazać faktyczną treść. A moim zdaniem ta treść mówi o tym, że nawet wampir (drapieżnik [zupełne przeciwieństwo współczującego człowieka]) okazuje się bardziej ludzki i bliski, niż pobratymcy, rówieśnicy, a nawet rodzice! Eli (Panie, dlaczego mnie opuściłeś?!?) jest również opuszczona, wyalienowana, ale okazuje się (w potrzebie) prawdziwym przyjacielem, jeśli ktoś wyciągnie do niej swą dłoń (pozwól mi wejść).
Tak na prawdę Eli i Oscar nie różnią się (jest o tym mowa w filmie) czyli jej "natura" nie ma w zasadzie większego znaczenia. Ona morduje bo musi... i nie ma skrupułów (nie może ich mieć), natomiast Oscar zrobiłby to, gdyby miał więcej siły i odwagi. Podobnie nie ma znaczenia, czy Eli poszukuje kolejnego "sługi", czy boi się kotów, itd. To są takie smaczki, ale wydaje mi się, że nie mają wpływu na faktyczną wymowę całego obrazu.
Film uważam za bardzo głęboko przemyślany głos w sprawie tego, co nazywamy ludzka naturą, a także bardzo głębokie w swej treści dywagacje na temat Inności. Oczywiście to tylko moje skromne zdanie, zresztą nierozwinięte. Film jest moim zdaniem wieloaspektowy i wielopoziomowy, stąd też nie daje się sprowadzić do jakiejś jednej wykładni - i to w kinie lubię najbardziej!
Ogolnie jak i wy jestem bardzo poruszony tym filmem naprawde takie perelki w dziesiejszych czasach gdy kino jest zalewane przez amerykanskie produkcje praktycznie sie nie zdarzaja.
Jednak chcial bym poruszyc jedna wazna kwestie. Mianowicie wspomniany wyzej happy end, chodzi mi o to ze Oscar wkoncu zacznie dorastac. Dzieci wiadomo maja inny poglad na swiat mozna powiedziec ze bardziej czysty, natomiast im czlowiek starszy tym bardziej staje sie "brudny" (nie wiem czy dobrze to wyrazilem ale mam nadzieje ze rozumiecie o co mi chodzi ;)) Przeciez w koncu to samo stanie sie z Oscarem zacznie dorastac, to co kiedys mialo znaczenie przestanie znaczyc cokolwiek.
Nie wiem, czy dobrze Cię rozumiem - jeśli chcesz pogadać, to rozwiń bardziej wypowiedź, o co chodzi dokładnie.
Ja osobiście boję się zapuszczać w te "rejony świata przedstawionego", które nie zostały na filmie ukazane. Nie wiem dlaczego, ale każdy właściwie może sobie wyobrażać co innego, a tymczasem fabuła kończy się optymistycznym akcentem: Oscar znalazł przyjaciela, Eli - "pomocnika". (a propos moich wcześniejszych wątpliwości: po drugim seansie odkryłem fragmenty, które mogą wskazywać na to, że Eli chce jednak "skusić" Oscara i "zatrzymać go" przy sobie na dłużej.)
I nic poza tym - autorzy widocznie nie chcą, aby ten film skończył się inaczej, natomiast chcą zostawić widza z nadzieją, bowiem scena jest wyraźnie optymistyczna.
No coz mowiac najprosciej jak to mozliwe chodzi mi o to ze Oscar zacznie dorastac i zmieni sie, zmieni sie i moze nie byc tym wlaskoe kogo kocha(?)Eli.
Zreszta jak zostalo powiedziane film konczy sie tak jak sie konczy i mozna tylko spekulowac co moglo by byc dalej :)
"...moze nie byc tym wlaskoe kogo kocha(?)Eli..." - owszem można
spekulować, ale akurat ten trop, że ona go kocha, nie jest chyba zbyt
odpowiedni. O żadnej miłości w tym filmie nie ma nawet wzmianki i wydaje
mi się, że nawet poza granicami świata przedstawionego, nie może być o
niej (tzn. o miłości) mowy. To są relacje zupełnie innego rodzaju, no
chyba że tą specyficzną przyjaźń nazywamy miłością ...?...
Napewwno jest jakies uczucie,poprostu sam nie wiem co to jest dlatego dalem znak zapytania :)
Ale wracaac do samego sensu. Gdy Oscar dorosnie nie bedzie juz ta sama osoba to caly czas staram sie przekazac i niestety ja tak to widze :( Smutne ale najbardziej realne dla mnie :(
parura miłość ma wiele odmian. To, że między nimi nie może być mowy np. o miłości w postaci seksualnej to nie znaczy, że nie może być miłości takiej jaka występuje w prawdziwej przyjaźni. Jest też miłość platonicza. No ogólnie jak najbardziej można tu widzieć potencjalną możliwość miłości Eli do Oskara. Spróbuj spojrzeć na film nie biorąc pod uwagę treści książki. I faktycznie gdyby założyć, że Eli się zakochała to ona też będzie mieć dość niewesołą sytuację, gdy Oskar zacznie dorastać, a wiadomo, że w tym wieku to nastąpi błyskawicznie i zmiany będą ogromne.
Akurat pisząc tego posta byłem jeszcze przed lekturą...
Ja ich filmowej relacji nie odebrałem jako miłości, ale właśnie jako przyjaźń (tym pojęciem mniej więcej określam również tzw. "miłość platoniczną", a więc być może ta drobna różnica zdań polega na różnym rozumieniu pojęcia "miłość").
Dodam, że moim zdaniem nie powinna być to miłość, bowiem miłość jest w pewnym sensie "wiążąca" - jeśli wiecie, co mam na myśli;) Poza tym w miłości właśnie dochodzi ten aspekt seksualny (w potocznym znaczeniu tym się to chyba różni od przyjaźni), który tu raczej nie mógłby mieć miejsca i także - w pewnym sensie - nie powinien.
Przyjaźń natomiast jest bezinteresowna, dobrowolna, nie wiążąca w sposób, w jaki wiążą się kochankowie (czyt. Ci, między którymi zachodzi relacja miłości) i wydaje mi się bardziej adekwatną interpretacją z uwagi na wymowę filmu. Zarówno przyjaźń, jak i miłość jest bronią przeciwko samotności, ale przyjaźń właśnie wydaje mi się formą bardziej dobrowolną i bezinteresowną - bardziej czystą - i uważam, że takiej interpretacji domaga się ta relacja.
P.S.
"Miłość platoniczną" chwytam w cudzysłów, bowiem pod tym pojęciem Platon umieścił coś innego, niż to się interpretuje współcześnie. Oryginalna miłość platoniczna, to miłość !!! jednostronna !!! - to relacja pomiędzy dwoma stronami, z których jedną możemy określić "kochającą", a drugą "kochaną". "Kochająca" podziwia "kochaną", ale "kochana" rzadko odwzajemnia to uczucie, bowiem zwykle podziwiamy rzeczy od nas "wyższe". Miłość platoniczna jest uczuciem w relacji hierarchicznej, natomiast przyjaźń jest relacją dwóch równych sobie podmiotów. Taka jest różnica i dlatego ja wolę tą filmową relację traktować jako przyjaźń.
Rozumiem. W takim razie więc to chyba faktycznie kwestia tego, co kto rozumie przez określenie "przyjaźń". Bo wydaje mi się, że wiele osób dość swobodnie (często, lekko) używa określeń 'przyjaciel' lub 'przyjaciółka', natomiast prawdziwy przyjaciel to dużo więcej niż nawet dość oddany kolega i właściwie jest to osoba, którą darzy się miłością. Dwie przyjaciółki heteroseksualne kochają się właśnie na zasadzie bycia przyjaciółkami i tak samo w przyjaźni męsko damskiej powinna być ta miłość przyjacielska, czyli absolutnie nie o charakterze związanym z seksem. Ja bym to nazywała miłością, bo jednak w prawdziwej przyjaźni jest to wielkie oddanie, wielkie obustronne zaufanie i gotowość poświęcenia dla tej drugiej osoby. Czyli podobnie jak w przypadku miłości rodzicielskiej. Po prostu standartowe cechy miłości jako takiej. Do Eli i Oskara by to bardzo pasowało. A i w sumie może być też miłość o charakterze romantycznym, czyli męsko damskim (jeśli mowa o parze heteroseksualnej) w sytuacji uniemożliwiającej współżycie seksualne. Powiedzmy, że jedna osoba choruje na AIDS (nic innego w tej chwili nie przychodzi mi do głowy ;P ) i wtedy także właściwie mimo, że bez seksu może być taka miłość inna od przyjaźni, a bliższa zwiazkowi romantycznemu. I cos takiego też mogłoby być między Eli i Oskarem, zwłaszcza że to dzieci, a aż tak małe dzieci właściwie seksu raczej nie uprawiają, a przynajmniej nie powinny ;P I wtedy pojawia się ta kwestia, że dopóki Oskar nie dorośnie taki związek będzie mu wystarczać, a potem może mu zacząć brakować seksu (to przy założeniu miłości romantycznej między nimi) i wtedy biedna Eli ma przechlapane ;P i może zacząć tęsknić za możliwością bycia dorosłą kobietą podobnie jak Klaudia z "Wywiadu z wampirem". I nawet jeśli Oskar pozostałby jej wierny to sama myśl, że musi się dla niej czegoś wyrzekać i że nie spełnia ona w pełni jego pragnień, mogłaby być dla niej nie do zniesienia. Tak więc uwaga AKUMY o tragizmie miłości Eli (jakikolwiek miałaby ona mieć charakter) pozostaje bardzo ciekawa.
Ja też odebrałam ten film jako historię dość tragiczną, bo zawsze ograniczoną potrzebą zabijania by zdobyć krew i jednocześnie wiekiem Eli, z którego Oskar bardzo szybko wyrośnie. Jednak mi to nie przeszkadza, bo właściwie wolę takie przykre, a mądre dramaty, niż happy endy często nic nie wnoszące.
Ten temat (chodzi mi o pierwszy tekst olijoki) bardzo mi się spodobał więc wpisując się tu odświeżę wątek, by wiecej ludzi go zobaczyło, ale nie tylko o to mi chodzi. Bardzo podoba mi się rozpatrywanie samego tekstu "Pozwól mi wejść" jako także pozwól mi wejść do swojego dziecięcego świata ze świata dorosłych, czyli nawiązywanie kontaktu dorosłych z dziećmi. Podoba mi się zwłaszcza ten fragment autorstwa olijoki: "Słuchać raczej niż oświadczać, uczyć a nie pouczać. Być choćby w pobliżu granic światka, w którym tkwią. "
Przychodzi mi do głowy skojarzenie z "Alicją w krainie czarów" i w ogóle z postacią Lewisa Carrolla, który tak bardzo chciał wejść do świata małej dziewczynki. Tak bardzo, że mógłby się uprzedmiotowić i dać się wypić i zjeść. Te słynne "eat me" i "drink me" na buteleczkach itd., odpowiadające pełnemu oddaniu byle tylko dostać się do tego cudzego świata. Czuć się w nim w pełni naturalnie, być jego częścią.
W całym filmie mamy mnóstwo różnych światów, bo i dorosłych i dzieci, ale i właśnie wampirzy, a w samym świecie dzieci poza tym dziecięco wampirzym jest jeszcze świat dzieci akceptowanych i nie bojących się, kochanych i bezpiecznych i dzieci odtrąconych (przez rówieśników lub/i rodziców). Ogólnie więc całe mnóstwo światów i mnóstwo potencjalnych próśb o wpuszczenie, czyli tytułowe "Pozwól mi wejść".
Zaciekawiła mnie też tutaj możliwość potraktowania postępowania Eli jako przebiegłego planu usidlenia Oskara, tak by został kolejnym pomocnikiem/opiekunem/sługą. Taka interpretacja nie przyszła mi do głowy i ona nie pasuje do mojego spojrzenia, ale podoba mi się, bo jest kompletnie dla mnie nowa i ciekawie jest spojrzeć na całość historii w ten sposób - tworzy się coś zupełnie nowego. I podoba mi się, że film jest tak skonstruowany, że takie spojrzenie jest całkowicie prawdopodobne - czyli jest możliwość aż tak bardzo różnych interpretacji całej historii. Jak dla mnie to wielki plus filmu.
Natomiast jeśli chodzi o kwestię 'ojca' Eli to myślę, że można to odbierac w jeszcze inny spoób - nie biorąc książki pod uwagę (bo tak naprawdę nie wiemy, czy w tej kwestii film ma wiernie odwzorowywać książkę) i traktując tego starszego pana jako jej ojca prawdziwego, bądź przybranego. Przy takim spojrzeniu można ujrzeć bardzo ładnie zilustrowaną więź ojca z córką. Ojca kochającego, który nie wyrzeka się córki i nie traktuje jej jak potwora tylko jak małą, chorą dziewczynkę, którą trzeba się zaopiekować. Kocha ją ponad wszystko, tak, że jest gotów zabić by dostarczyć jej pożywienia. Jednocześnie nosi ze sobą kwas, by jeśli wpadnie nie zrobić jej kłopotu i nie ściągnąć na nią policji itp. Jak naprawdę kochający rodzic jest w stanie się poświęcić byle tylko jego dziecko przeżyło. Kiedy zostaje schwytany oddaje jej swoją krew i pozwala się zabić, bo tak naprawdę ona jest dla niego najważniejsza, a życie w więzieniu i niemożność opiekowania się nią czynią jego życie bez sensu. To tak w skrócie. W każdym razie podoba mi się także taka interpretacja (a dokładniej ja to tak odebrałam, bo nie czytałam książki), bo wtedy film bardzo ładnie ilustruje jeszcze jeden problem - akceptacji chorego/innego dziecka, miłości rodzicielskiej w stosunku do takiego dziecka. Tego ile i co możemy/chcemy poświęcić dla swojego dziecka, na ile też mamy prawo poświęcać innych ludzi. Natomiast co do zachowania samej Eli domagającej się krwi i robiącej ojcu awanturę, że nic nie przyniósł, to przy tym moim spojrzeniu (traktującym go jako ojca) można to zrozumieć jako objaw wielkiego cierpienia. Kiedy ktoś jest bardzo chory, bardzo cierpi i czeka na lekarstwo, a ten, kto ma to lekarstwo przynieść przychodzi z pustymi rękoma, to i nie będąc dzieckiem można zareagować agresywnie, bo po prostu myślało się, że potworny ból/głód zaraz się skończy, a okazuje się, że trzeba go znosić dalej. Można więc nie traktować tego jako "rozpasaną żądzę przetrwania", ale jako chęć uśmierzenia cierpienia połączoną z chęcią życia, czy strachem przed śmiercią. Można się zastanawiać na ile ważne jest życie danej istoty. Na ile ma do niego prawo. Bo z jednej strony zabijanie, czyli odbieranie życia innym jest potwornością, a z drugiej strony niezabijanie w takiej sytuacji jest równoznaczne z zabiciem siebie. Taki problem typu na ile wilczek ma prawo żyć skoro by żyć odbiera życie słodkim króliczkom. Czy to w ogóle kwestia moralna w sytuacji, gdy jest się po prostu inną istotą (w odniesieniu do wilczka po prostu istotą mięsożerną i drapieżną). Aczkolwiek zgadzam się, że Ginia, która nie chce tak żyć i woli spłonąć jest istotą w jakimś sensie bohaterską, tylko pozostaje pytanie z jakich przyczyn nie chce tak żyć - bo może jej chodzić w równym stopniu (albo większym) choćby o to, że musiałaby żyć w ciągłym mroku (nocy), a nie o to, że ktoś by musiał umrzeć, by ona przeżyła.
Podobnie interpretuje kwestię 'ojca'. Sam Lindqvist w jakimś wywiadzie mówił że film nie jest dokładną adaptacją książki dlatego można go odczytać inaczej. W ogóle w filmie podoba mi się to, że mamy dużo więcej niedopowiedzeń i musimy sami sobie wyjaśnić sporo rzeczy, dlatego stawiam go wyżej niż pierwowzór. Książka dużo bardziej łopatologicznie nakreśla wszystkie wątki, Hakana wręcz nachalnie. Wolę takie niedopowiedzenia jak w filmie, to charakteryzuje dzieła doskonałe :).
Książki jeszcze (nadal) nie czytałam, ale także bardzo podoba mi się ta wielka mnogość możliwych interpretacji i również zgadzam się, że to charakteryzuje dzieła doskonałe.
W sumie nie mam nic do dodania w tej chwili jednak chciałam odświeżyć ten temat, bo myślę, że warto, żeby znalazł się troche bliżej pierwszej strony.
film obejrzałam jakiś czas temu,i nawet nie wiedziałam że jest on na podstawie książki,teraz będę jej poszukiwać:) z miła chęcia ją za jednym razme pochłonę