Zachwyciło mnie niezwykle udane odejście od westernowego archetypu protagonisty jako szlachetnego, nadzwyczaj inteligentnego człowieka o nienagannych manierach. Mamy tutaj zupełnie inną postać, która budzi raczej nie mniej pozytywne odczucia a przy tym genialnie sprawdza się w roli nośnika poczucia humoru. Niektóre sytuacje są po prostu przekomiczne choć bez zbędnej błazenady. Zachowania nieco adekwatniejsze do tych (przynajmniej potencjalnie) realnych, niż te, które widzimy w klasyce , biorąc pod uwagę czasy w jakich umieszczona jest ta historia. Kreacja Bridgesa kapitalna w moim odczuciu. Połączenie z postacią Mattie Ross wyszło świetnie. Swoją drogą Heilee Steinfeld też zrobiła dobrą robotę. Matt Damon raczej przyćmiony, ale przydał się.
Fajny film. Mąż mówił, że nuda, ale mnie się podobał. Oryginał też oglądałam. Nie zawiodłam się na remake'u:)
Właściwie do Twojego wpisu nie ma co dodawać bo dobrze oddaje i moje wrażenia. Ja jednak nie do końca zgodzę się z tym, iż zwykle był to wzór cnót wszelakich, a niektóre role, które pamiętam to potwierdzają. Zresztą w końcu i w tym filmie główny bohater w końcu okazuje ludzką twarz i pod skorupą zapijaczonego degenerata i olewacza (pamiętna scena w sądzie i słowa do prokuratora: "jak to w którą stronę? Ja zwykle cofam się do tyłu";-)) skrywał się po prostu dobry człowiek. Ale faktycznie niegdysiejsze westerny opierały się na trochę naiwnym schemacie: czarne-białe. Dziś w dobie zaniku tego gatunku twórcy muszą wysilić się bardziej, by widza przyciągnąć do kina, bąź by nie wyłączył filmu po pół godzinie.
Ja podchodziłem do niego jak pies do jeża, z powodu wielu niechętnych recenzji, ale po obejrzeniu z całym przekonaniem daję mu 7/10. Jeff Bridges jak zwykle nie zawiódł.
U mnie tylko 7/10, choć faktycznie Bridges był świetny. Dziewczę zagrało dobrze, ale w moim odczuciu było lekko przerysowane. Nie żeby dramatycznie, ale odrobinę mnie to irytowało. Nie musiała być aż tak przygniatająca, oczytana, wyszczekana. Od razu czuć oderwanie od epoki. Cała reszta choć też czasami groteskowa, ale wiarygodna.
Dla mnie ten film to arcydzieło.Nie oglądałem pierwowzoru więc nie mam porównania,ale było w nim wszystko co dla mnie składa się w perfekcyjną całość.Świetna gra aktorska,dialogi,sceny pościgów i strzelanin(szczególnie ta ostatnia w czterech na jednego).Do tego końcówka z nostalgiczną narracją która u mnie zawsze wywołuje dodatkowe emocje.Jeff Bridges był na dnie a teraz kolekcjonuje fantastyczne role i filmy.Czas ucieka,tak to już jest.
"Jeff Bridges był na dnie a teraz kolekcjonuje fantastyczne role i filmy."
Kiedy on był na dnie? Wszystkie filmy które z nim widziałem cechują się dobrym aktorstwem w jego wykonaniu.
"Zachwyciło mnie niezwykle udane odejście od westernowego archetypu protagonisty jako szlachetnego, nadzwyczaj inteligentnego człowieka o nienagannych manierach." Co?!!!!! Ty chyba nie widziałeś w życiu żadnego westernu? A klasyki z Waynem i Eastwoodem? Przecież to byli chamscy brutale. Dziki Zachód to nie paryskie salony. Dla mnie film przeciętny, raczej słaby 6/10.
Eastwood to głównie spaghetti western.
Western można podzielić na :
a) klasyczny western
b) spaghetti western
c) anty-western
True Grit pasuje najbardziej do "c".