Dziewczyna w głównej roli nieciekawa, taka mała "mądralińska", ale nie wzruszyła mnie ani przez pół sekundy, intryga banalna i nieprawdopodbna ( doświadczony łowca nagród bierze ze sobą 14-latke przecieko całej bandzie rzezimieszków, akurat uwierzę). Zaniknęło gdzieś owo drugie dno, którym zawsze zachwycali mnie Coenowie, przypuszczam, że gdyby ten film zrobił nieznany reżyser pan X. to nikt by nie zwrócił na niego uwagi i nie doszukiwał się w nim jakichś cudowności. Porównywanie do "Unforgiven", to gruba przesada. Film Eastwooda skrzył się i trzymał w napieciu, pokazywał wybory moralne i zadawał pytania, był wielką ucztą z wieloma daniami, film Coehnów to uczta na trzy suchary. Coenowie postanowili powtórzyć zimno i dystans z "Człowieka, którego nigdy nie było", tylko na dzikim zachodzie. O ile tamten film był precyzyjny jak brzytwa i mozna się nim zachwycać po wielokroć, to "Prawdziwe Męstwo" jest dla mnie niewypałem-nie-wiadomo-w-jakim-celu-zrobionym. Może sie tak wkurzyłam, bo przeczytałam za duzo recenzji, gdzie powtarzało się słowo: "arcydzieło", i pomyslałam, że arcydzieło w wykonaniu Coenów to przejażdżka za trzecią orbitę, tymczasem ja przejechałam się raz do kuchni po herbatę.
Arcydzieło to pewnie dlatego, że tym prawdziwym męstwem odznacza się kobieta i to jeszcze 14-letnia. Jakie to feministyczne i politycznie poprawne...
Dziewczyna w głównej roli (Oscar za rolę drugoplanową! Akurat!) świetnie zagrana. Jest zdeterminowana i żądna zemsty, chociaż wyraźnie nie wie o czym mówi i na co się pisze. Później wielokrotnie to widać. Zgrywa twardzielkę, ale okazuje się, że nie potrafi tak po prostu zabić człowieka i parę razy zostaje przygwożdżona do ziemi. Dla mnie to bardzo dobre zrównoważenie postaci. Już nie wspomnę o epilogu, który pokazuje jaki wpływ na jej życie miały te wydarzenia. To dosyć niestandardowe zakończenie westernu.
Intryga doskonale rozpracowana. <SPOILER>Od początku wyobrażamy sobie głównego przeciwnika jako groźnego przestępcę, zimnokrwistego mordercę i co się okazuje? To tylko biedny, niezdarny idiota, który zabił ojca Matty po pijaku, a potem dołączył do bandy, do której ani trochę nie pasuje. To też dosyć niestandardowe jak na western. Łowca nagród zabiera ze sobą czternastolatkę na rozróbę, ale... czemu nie? On sam też jest dość nędzny. Jest alkoholikiem, jest wyraźnie niewykształcony, jest stary i nie jest już tak dobrym strzelcem jak za młodu. Jednak chce tego co dobre i próbuje być bohaterem, chociaż mu to nie wychodzi. LaBoeuf wykazuje się o wiele większym bohaterstwem. I znowu, Kogut ma bardzo niestandardowe rozwiązanie w epilogu.</SPOILER>
Być może ludzie trochę przesadzają z głębią tego filmu i nazywaniem go "arcydziełem". Ale i tak uważam, że to bardzo dobry western (pamiętajmy! To mimo wszystko western). Te porównania do "Bez Przebaczenia" prawdopodobnie biorą się właśnie z trochę poważniejszego tonu historii i wielu oryginalnych jak na western rozwiązań. Mamy nietypowe zakończenie, nietypowy czarny charakter, nietypowego bohatera, a nawet nietypową główną postać. Nie uważam, że oba filmy są tak samo głębokie, ale pod tymi kilkoma aspektami są do siebie podobne.
To moje zdanie na ten temat. Uważam, że ten film jest dobry pod względem zarówno rozrywkowym, jak i dramatycznym. Należy tylko wychodzić z założenia, że ogląda się przede wszystkim western, a nie z góry zakładać, że będzie to megamocny, głęboki, trzymający w napięciu film w stylu "To nie jest kraj dla starych ludzi".