Pierwszym zaskoczeniem było dla mnie to, że nie jest to żenujące odcinanie kuponów od znanej franczyzy. Film jest profesjonalnie nakręcony, wizualnie wygląda dobrze, jest sporo ciekawych pomysłów realizacyjnych, ma niezłe tempo. Pod względem czysto filmowym jest po prostu ok, choć arcydziełem absolutnie też nie jest.
Po drugie, choć twórcom oczywiście nie udało się uciec od "nowoczesnych" mądrości i mamy tu narzekanie na "patriarchat" czy przykłady karykaturalnie "toksycznych" mężczyzn to jak na dzisiejsze standardy jest to umiarkowane i nie ma tego dużo. Bohaterka, choć przejawia cechy "girl boss" to nie jest tak niedorzeczna jak dziesiątki tego typu postaci w najnowszych produkcjach. Mamy pokazany jej trening, widzimy jej niepowodzenia, popełnia błędy i nie jest kosmicznym Jezusem w rodzaju Rey ze Star Wars, która może wszystko.
Wiele komentarzy szydzi z tego, że niewielka dziewczyna pokonała Predatora. Warto jednak zwrócić uwagę, że choć oczywiście jest to niewiarygodne to nie jest to skrajnie przegięte. W walce wykorzystywała ona bowiem przede wszystkim swoją pomysłowość; zastawiała pułapki, wykorzystywała znane sobie otoczenie, działała z zaskoczenia. W bezpośredniej walce była wyraźnie słabsza nie tylko od Predatora, ale i od męskich członków plemienia, co zostało pokazane. W większości "nowoczesnych" produkcji pokazałaby "girl power" i pokonałaby Predatora twarzą w twarz, pięściami...
Moim zdaniem ten film najlepiej można podsumować słowami "w krainie ślepców, jednooki jest królem". Prey to film, który 10-15 lat temu oceniłbym jako poniżej przeciętnej, ale w porównaniu z większością żenujących produkcji z ostatnich lat wypada ok i jeśli ktoś ma ochotę na proste kino rozrywkowe można ten film polecić.