Pierwszy Predator jak na lata '80 był świetny. Niesamowity klimat, przyciągające
nazwisko Arniego i inteligentny sposób serwowania napięcia oraz scen z udziałem
Łowcy. Mocnym punktem było to, że nie wiedzieliśmy kim/czym jest ten zły. Drugi predator
wniósł nowe bronie, informacje o kodeksie Predatora, że to nie do końca taki skurwiel
jak go malują. Czy część druga była gorsza czy lepsza? Rzecz gustu, po prostu znaliśmy
już obcego i nie było tego zaskoczenia, co nie zmienia faktu, że film oglądało się
przyjemnie i tak jak pierwowzór nie był przeznaczony dla gimnazjalistów. Osobiście
uważam, że postać grana przez Glovera wypadła blado, nie dawała wrażenia
"prawdziwego przeciwnika" dla Łowcy. Potem powstało parę filmów, których nie było,
więc nie wypowiem się o nich bo nie chcę rzucać kupą, a bym musiał, aż do lipca tego
roku...

W końcu wyszedł film, który można nazwać dobrym kinem klasy B!

W dużym skrócie już od początku mamy wrażenie, że będziemy mieli do czynienia z kopią
pierwszego Predatora. Znów grupka najemników w środku dżungli będzie wybijana
jeden po drugim przez zakamuflowanego obcego... ale NIEE! Scenariusz zaskakuje w
kilku miejscach, nie tylko wprowadzając urozmaicenie do postaci Predatorów - teraz
wiemy, że są różne klany, nie tylko szlachetnych, postępujących zgodnie z kodeksem i
wysyłających zaproszenie na pojedynek z 5 dniowym wyprzedzeniem protoplastów, ale
także klan (rasa?) prawdziwych skurwieli, którzy w dupie mają kodeks i reguły. Są
silniejsi, są lepiej wyposażeni (w broń, pokemony) to dlaczego mają respektować jakieś
karaluchy, które mają czelność zwać się homo sapiens? Te nowe predzie to totalne
barbariany, berserkerzy i brutale. Strzały w plecy, ciosy w plecy. Ważny jest cel. A celem
jest? Nasza biedna, zestrachana drużyna, która panikuje i ucieka... ale NIEE
Tytuł Predators można odbierać jako odniesienie do obcych, ale także do ludzkich
reprezentantów polowania. To nie są biedne sierotki, które mają ginąć jeden po drugim.
Już postać Nolanda pokazuje nam, że człowiek to także dobry Predator i nie liczą się tylko
mięśnie, ale i spryt, bystrość i intelekt. Grany przez Brodiego Royce to mocny punkt tego
filmu. Mogłoby się wydawać jak on zagra twardziela? Jak można go stawiać na równi z
Arnoldem o trudnym nazwisku? Przecież to pianista... ale NIEE
Brody zagrał świetnie. Myślałem, że będzie praworządnym Dobrym charakterem, dla
którego liczy się team i ludzie, a tu miłą niespodzianka i niezły z niego skurwysyn :)
Trochę przypominał mi Bear Gryllsa... nie wiem dlaczego. W każdym razie świetnie
wpasował się w film. Brawo.
Pisałem wcześniej, że scenariusz zaskakuje w kilku momentach. I ta postać właśnie
mile nas zaskakuje pod koniec filmu. Okazuje się, że jednak wszystko było tak proste jak
to tylko możliwe i "lekarz" jest pasującym elementem gry.
Efekty, zdjęcia, montaż... w porównaniu do Avatara to bladziutko wyszło... ale mając $40M
można było wykrzesać więcej? Można było, ale cóż... w końcu to kino klasy B...

Reasumując, jeśli ktoś lubi klimat starych filmów, które nie udają dzieła sztuki 9/10! Jeśli
oceniać jako film s-f to mocne 7/10/

W każdym razie czekam na kolejną część!