W tworzeniu dzieł sztuki, czy popkultury nie ma sztywnych zasad, pełna dowolność, poza jedną: dzieło musi się jakoś obronić, czyli uzasadnić rację swojego istnienia. W tym filmie czegoś takiego nie odnalazłem. Zatrudnienie plejady gwiazd niczego nie gwarantuje. Zacząłem oglądać z powodu Julii Roberts i ona jedna cokolwiek tam wniosła. To, że w świecie mody co chwila wdeptuje się w psie gówno, jest prawdą, ale to za mało, zaś morderstwo na wstępie w kontekście całości to jakas kpina; chyba że reżyser chciał przekazać widzowi: oglądając mój film, nieźle wdepnąłeś. Pisząc scenariusze twórcy muszą pamiętać, że mają około piętnastu minut na wciągnięcie widza, inaczej widz zmienia kanał. Ja dotrwałem do osiemdziesitej minuty i stwierdziłam, że już szkoda choćby paru dalszych sekund życia. Lepiej w tym czasie obejrzeć poraz trzydziesty "Diabeł ubiera się u Prady" albo "Funny face", czyli dobre filmy o świecie mody.