To może ja teraz nieco z „innej beczki”.
Zostawmy sam film w spokoju, Dużo, dużo komentarzy, opinii, często skrajnych: od „genialny film” po „gniot”.
Mnie zainteresowało co innego. Trochę mnie śmieszą żarliwe tłumaczenia „obrońców „Prometeusza”, że film to nie prequel „Obcego”, że to w ogóle co innego, że nie ma co zestawiać obu. Dodatkowo zarzuty (nie poparte żadnymi dowodami), że ludzie, którym film się nie podobał, którzy się na nim zawiedli, to z pewnością gimnazjaliści nastawieni na krwawą jatkę, proste małolaty, których przerósł geniusz i wizjonerstwo Scotta. Rozbrajają mnie zachwyty nad głębią dzieła, jego egzystencjalnym przesłaniem oraz mądrością, która to przejawia się w – powtarzanym do znudzenia banale – o stawianiu pytań, braku jakichkolwiek wyjaśnień i zmuszaniu do myślenia. Klepią tak te mantry, a jak ktoś wytyka ewidentne błędy i głupoty scenariusza, finalnym argumentem jest (gdy już zabraknie innych, a zabraknie, bo nie da się obronić filmu nie do obronienia) – „jesteś debilem, nie zrozumiałeś filmu”.(cytuję za konkretną wypowiedzią z forum)
Cóż wydaje mi się, że rzecz ma się następująco: jest zupełnie odwrotnie. To ci, którzy pieją z zachwytu, którzy deklarują, że film ich zmiażdżył, wgniótł i lepszego w życiu nie widzieli – to oni właśnie filmu nie zrozumieli. Dostali mierną, nielogiczną papkę fabularną i pogubili się, bo to nie pasuje do niczego, kompletnie nie wiadomo o co chodzi, bzdura goni bzdurę. Ale zadziałał mechanizm znany z psychologii: skoro film jest tak niezrozumiały MUSI być genialny. Bo to przecież Scott, bo to przecież Obcy, bo to Space Jockey – no, nie ma siły, to musi być arcydzieło. Do tego, jeśli „Prometeusz” kogoś zmiażdżył i „w życiu nie widział lepszego filmu” to śmiem twierdzić, że właśnie taki widz jest fanem „Transformersów” i „Power Rangers”. Wtedy, rzeczywiście, nawet „Prometeusz” może być mistrzostwem świata i wgniatać w fotel. Trudno przyznać się do zawiedzionych oczekiwań i rozczarowania, więc co więksi oportuniści „idą w zaparte” i bębnią o wielkości dzieła, jego klimacie, genialności, bojąc się jak ognia myślenia, a przyparci do muru bredzą o niezrozumieniu filmu przez głupków.
I kilka refleksji natury ogólniejszej:
Od początku mówiło się o realizacji Alien 5. Następnie pomysł przekształcił się w prequel Obcego. Dopiero później Scott umknął w stwierdzenie, że będzie to osobne dokonanie, luźno osadzone w uniwersum znane z Obcego. Ale będzie. I mamy sytuację taką: reżyser ten sam, film nawiązujący i połączony z Obcym, pomysł na rozwinięcie fabuły wspaniały, nieźli aktorzy, wysoki budżet, zielone światło bo to przecież Scott i Obcy (w tle), sporo nawiązań w filmie do Aliena (niektóre sceny wręcz skopiowane)... i co, jako fan serii mam się nie nastawiać? Mam nie oczekiwać widowiska? Mam nie porównywać? Toż byłaby to hipokryzja do kwadratu. Oczywiście, że się nastawiłem, oczywiście, że oczekiwałem. Oczywiście, że dostałem film mierny fabularnie, ewidentnie „puszczony”, nielogiczny. Oczywiście, że się zawiodłem. Oczywiście, że zmarnowano super pomysł.
0wner2
naucz Ty się czytać ze zrozumieniem. Przeczytaj uważnie to co napisałem, przejrzyj wypowiedzi innych, wróć do tematu, w którym napisałem Ci, że nie będziemy dyskutować (gramy w innych ligach - ja już nigdy nie będę miał 15-16 lat, więc i partner do dyskusji z Ciebie żaden). Odpowiem Ci klasykiem: "nie chce mi się z Tobą gadać..."
P.S.: Znów powtórzę: oglądaj, chłopie, dużo oglądaj. I czytaj też dużo. Potencjał masz, lubisz, widzę, filmy, z czasem się wyrobisz...
15-16 lat też już dawno nie mam, a wyrobiony jestem bardzo bo ostatnie 3 lata życia spędziłem praktycznie tylko na oglądaniu filmów i zgłębianiu wiedzy o każdym filmowym aspekcie, więc proszę mi tu nie wyjeżdżać z takimi tekstami bo jestem jedną z nielicznych osób na tym forum która wie co mówi i ma prawo mówić bo posiada pewną wiedzę na temat kina.
Cóż za samouwielbienie :-D
Mądry, inteligentny, oczytany, oglądał już wszystko, wie wszystko, no po prostu geniusz jakiś :-)
Powinieneś wystartować w 1 z 10. Wygrana murowana!!!
Totalnie Cię wspieram, 0wner2, bo również uważam film za wybitny i jestem zażenowany tym, co czytam w większości recenzji, a jedyny mój wniosek jest taki, że ta ludzkość chyba zasłużyła na to, co przygotowali jej Inżynierowie :)
Nie nakręcałem się tym filmem od nie wiadomo jak długiego czasu, usłyszałem o nim dopiero wiosną. I stwierdziłem , że chętnie obejrzę. Serię obcy znam i nie jest mi obca:) Poszedłem na film i okazał się być bardzo dobry i wywoływał często zachwyt. I stąd się biorą zachwyceni widzowie. Jakieś błędy bym znalazł owszem, największym było chyba zasłonięcie piersi aktorek po pobycie w kapsułach. Jeszcze majtki bym zrozumiał, ale po co im obwiązywali piersi? Wiadomo , że sutki są 100 razy bardziej przerażające dla młodego widza niż np. obserwacja otwartego złamania ręki czy operacja a'la wiwisekcja.:) Pozdrawiam.
"że sutki są 100 razy bardziej przerażające dla młodego widza niż np. obserwacja otwartego złamania ręki czy operacja a'la wiwisekcja" - irytująca (ale tylko czasem) "obyczajowa poprawność" :-) Już Marek Oramus (w latach 80-tych) pisał, że (cytuję z pamięci): proporcje między oddawaniem życia a oddawaniem moczu są dokładnie odwrotnie w filmie jak w życiu :-)
" Nie nakręcałem się tym filmem od nie wiadomo jak długiego czasu" - ja się nastawiłem. No, co mam powiedzieć? Nastawiłem się i już. Zaraz po wyjściu z kina rzuciłem: "to nie to czego oczekiwałem, ale film daje radę". Poczekam na Director`s Cut (znając Scotta na pewno będzie :-) ),obejrzę go jeszcze parę razy, może ocena podskoczy?
Film jest bardzo logiczny, a jego fabuła jest prosta, choć nie jest dla prostaków. Po prostu go nie zrozumiałeś, a do tego jesteś zbyt mało wrażliwy i wyrobiony, żeby pojąć klasę artystyczną tego filmu.
To smutne, że najwybitniejsze dzieło Scotta po Obcym spotyka się z tak powszechnym niezrozumieniem i odrzuceniem. Czasem wstyd mi za ludzkość, która nie dorasta do tego, co zdarza jej się otrzymać. A ty i reszta piszących podobnie, śledzących rzekome nieścisłości fabuły pomimo jej niezrozumienia, jesteście zbyt maluczcy duchem po prostu na ten film. Jakkolwiek patetycznie by to nie zabrzmiało.
Witamy w klubie. Chcesz oficjalną nalepkę "Prometeósz jest mondry"? Intelectually Challenged Prometheus Fans Association ma podobno wypuścić polską wersję po przejrzeniu forum na Filmwebie.
Wiesz co? Jest w Twojej opinii jedna rzecz, która mnie faktycznie porusza. Dotyczy to tych pseudozachwytów o pochodzeniu ludzkości itp. Czy faktycznie ludzie są tak głupi i mało odkrywczy, że potrzeba im podawać temat do rozmyślań? I to jeszcze na kanwie Obcego?????
Przy obecnym stanie badań kosmosu można śmiało powiedzieć, że podróżowanie w tradycyjny sposób nigdy nie doprowadzi nas do żadnej obcej cywilizacji, bo Jej tam po prostu nie ma. My po prostu, zamiast zająć się doczesnym życiem, żeby było bez chorób i głodu, bez przekrętów i przemocy, zajmujemy nasze umysły problemami i życiem "gwiazd" /czytaj celebrytów - tfu/ lub Gwiazd. Tylko te drugie " gwiazdy" nas interesują, ale niestety, za naszej kadencji na tym padole, niewiele zostanie namacalnie zbadane. Mało tego - uważam, że ta gonitwa do poznania nic nie daje, jest tylko usprawiedliwieniem dla wydatków na zbrojenia. Być może życie nasze pochodzi z kosmosu, ale wciąż nie wiemy, czym On jest . Fizycy udają , że wiedzą, ale g.wno wiedzą, tak naprawdę. Jest tyle niewiadomych, że wszystko podporządkujemy naszej fizyce, a jej prawa rządzą tylko w naszych umysłach. Uważam, że człowiek nigdy nie pozna swojego Stwórcy, a na pewno nie dokona tego przemieszczając się w przestrzeni. Pozostańmy przy filmowej fikcji i tak to traktujmy nie doszukując się błędów, bo przecież chodzi o doznania podczas seansu. Patrzmy przez palce na niedociągnięcia, żałując, że sami nie mamy milionów dolarów na zrobienie filmu, jaki możemy sobie wymarzyć :-)
"Przy obecnym stanie badań kosmosu można śmiało powiedzieć, że podróżowanie w tradycyjny sposób nigdy nie doprowadzi nas do żadnej obcej cywilizacji" - pełna zgoda.Bez szans.
"gonitwa do poznania nic nie daje, jest tylko usprawiedliwieniem dla wydatków na zbrojenia" - owszem. Ale jest i druga strona medalu. Wojskowe wynalazki z czasem służą wszystkim: radar, laser, GPS, internet, pewnie jakieś medykamenty, inne technologie... Coś jednak daje :-)
"Pozostańmy przy filmowej fikcji i tak to traktujmy" - napisałem w innym poście, że od pewnego momentu projekcji przestałem wierzyć w to co widzę, "nie kupiłem dalej tej historii","nie wszedłem w nią" - pozostała tylko właśnie filmowa fikcja :-(
"sami nie mamy milionów dolarów na zrobienie filmu" - ho, ho, ho...:-)))) To by było dopiero wyzwanie. A jakie ciśnienie!
a wyobrażasz sobie, jakie byłyby kłotnie i spory, gdyby fani ze ściepy robili takie kino? pewnie Ridley też musiał walczyć ze sponsorami.......
wydatki na zbrojenia napędzają postęp techniczny, który potem jest odpowiednio dawkowany w marketingu i napędza koninkturę, gdzie klienci potrafią spedzać kilka nocy w czekaniu w kolejkach przy zakupie nowego, nikomu nie potrzebnego gadżetu. W BladeRunnerze były sceny , gdzie głosem Harrison Ford wydawał komendy, które operowały zbliżeniem obrazu. To dawno już mamy i wiele więcej - tylko po co????? Po to, by od obywatela wyciągnąć kasę. Nie taki jest sens postępu technicznego. Powinien on służyć polepszeniu jakości życia, a nie j.baniu obywateli na kasę.
wydatki na zbrojenia napędzają postęp techniczny, który potem jest odpowiednio dawkowany w marketingu i napędza koniunkturę, gdzie klienci potrafią spędzać kilka nocy w czekaniu w kolejkach przy zakupie nowego, nikomu nie potrzebnego gadżetu. W BladeRunnerze były sceny , gdzie głosem Harrison Ford wydawał komendy, które operowały zbliżeniem obrazu. To dawno już mamy i wiele więcej - tylko po co????? Po to, by od obywatela wyciągnąć kasę. Nie taki jest sens postępu technicznego. Powinien on służyć polepszeniu jakości życia, a nie j.baniu obywateli na kasę. Życie na Ziemi już nie osiągnie innego poziomu. Podróże kosmiczne nic nie zmienią. Pora na zmianę sposobu myślenia ludzi i przeciwstawienie się poddańczemu trybowi życia. Polacy dają sobie radę /i nie jest to zasługa rządu/ , ale w Europie jest tragedia, w Stanach zaś nie potrzeba nikomu nic, poza możliwością wywieszenia flagi państwowej i byciu dumnym z przynależności do narodu, który wyj.bał Indian ze swojej ziemi. Świat zasługuje na zagładę, bo ludzie zmarnowali swoją szansę na lepsze życie. A tak w ogóle to się lekko najarałem i pozdrawiam wszystkich :-)
"wyobrażasz sobie, jakie byłyby kłotnie i spory, gdyby fani ze ściepy robili takie kino?" - wyobrażam sobie :-) W życiu taki film by nie powstał... nie dałoby się go dokończyć. Ba!; co ja mówię, nie dałoby się go w ogóle zacząć... :-)
"Nie taki jest sens postępu technicznego. Powinien on służyć polepszeniu jakości życia, a nie j.baniu obywateli na kasę." - myślę, że i jedno, i drugie ma miejsce. Samo życie.
"A tak w ogóle to się lekko najarałem i pozdrawiam wszystkich :-)" - kolorowych snów :-))) Co by Ci się Inżynier nie przyśnił...
W końcu godna moich oczu wypowiedź. Zgadzam się z każdym słowem Twojej wypowiedzi :)
Piszę od paru dni dokładnie to samo co Ty, ale to jest jakaś góra lodowa bezguścia i głupoty. Zwolennicy Prometeusza zamknęli się w śmierdzącej komórce samozachwytu i wydaje im się, że to wieża z kości słoniowej. Wpatrują się w lustra - świata nie widzą. Do tego głoszą - co jest szczególnie smutne - że są elitą intelektualną. Przerażające
Już mi się powoli nie chce dyskutować na temat tego filmu. Tak sobie myślę, że "obie strony" (umownie rzecz biorąc) "popełniają" ten sam błąd: jako fascynat Obcego, miłośnik gatunku w ogóle, wiedząc, że to TEN reżyser, TEN temat, znakomity pomysł na nowe otwarcie, duże pieniądze na produkcję, niezła obsada, etc - spodziewałem się naprawdę dużo a dostałem (co najwyżej) "średniaka" :-((( I analogicznie: "obrońcy Prometeusza" (również umownie ich nazywając) wiedząc/czekając na to wszystko co ja - widzą to co chcą widzieć: arcydzieło, geniusz, "miazgę", etc. Dysonans poznawczy :-))) Po obu stronach. Gdy słyszę o egzystencjalnym klimacie "Prometeusza", fundamentalnych pytaniach, genialności fabuły... - nie mogę się wyzwolić od porównywania w tej kwestii "Prometeusza" i "Jabłek Adama" (film mnie swego czasu zachwycił). W duńskim filmie nikt się nie napina, nikt "z kamienną twarzą nie zadaje fundamentalnych pytań", nikt nie wygłasza z ekranu prawd objawionych super-poważnym tonem... a jednak "Prometeusz" to freblówka przy duńskim dziele, w tych kwestiach. Ten film się czuje, rozumie na poziomie intuicyjnym, nie potrzeba rzeszy wyjaśniaczy, nie słyszałem, żeby armia ludzi dorabiała tonę wyjaśnień do 3/4 scen (i tak nie dają rady), nie spotkałem filmów na YT, które muszą tłumaczyć o co chodzi w filmie wyjściowym...
Obejrzę "Prometeusza" jeszcze nie raz - ale nie wydaje mi się, żebym zmienił zdanie. Może, z większego dystansu, ocena skoczy o punkcik, góra dwa, w gorę...
Rozumiem doskonale Twój zawód względem tego filmu, bo mniej więcej mam te same upodobania: kocham sf (a jednak jest to gatunek, który rodzi największa liczbę gniotów filmowych), cenię Scotta (choć za parę filmów nie ręczę) a i Alien to dla mnie seria kultowa (po Prometeuszu wręcz uważam, że każdy Alien był doskonały).
Na Prometeusza czekałam długo i cierpliwe, odpuszczając sobie torrenty kategorycznie i tylko ze dwa razy dziennie brandzlowałam się świetnym trailerem, od czasu do czasu poczytując wrażenie szczęśliwców, którzy film mieli za sobą. Negatywne oceny mnie jeszcze bardziej napaliły, bo watek "niezrozumienia" wręcz przewijał się w każdej wypowiedzi. Myślę sobie, super, jeśli film był trudny a fabuła wymagająca to jest to co tygryski kochają najbardziej.
Rzeczywistość jednak kopnęła mnie w dupę tak, że osiągnęłam pierwszą kosmiczną.
Fabuła jest prosta, zrozumiała i w zasadzie do poukładania po pierwszym seansie. Oczywiście, należy wziąć pod uwagę że historia jest otwarta, dlatego za debilne uważam pytania typu: dlaczego Inżynierowie (z Petrobudowy?) chcieli nas pozabijać?!. To zostanie wyjaśnione w kolejnej części i dywagacje na ten temat są poza naszym zasięgiem - scenarzyści zrobią co chcą, a to co mieliśmy do wiadomości dostać, dostaliśmy łopatą. Oczywiście wolałabym wariant, ze Scott ma już całą historie gotową i jest ona spójna, a ewentualne zmiany będą się kręcić wokół zagadnień kolorystycznych, dajmy na to skafandrów przyszłych bohaterów. Doświadczenie jednak nauczyło, że scenarzyści mają w dupie zasady świata który kreują i pewnie wyjdzie gorzej niż w Modzie na Sukces, ale olać to.
Jak dla mnie największy zarzut wobec tego filmu to głownie uwalenie detali fabularnych, zupełne oderwanie od realiów. Wybaczcie, dobre kino sf to takie, gdzie jakiś fizyk, względnie astrofizyk lub oblatywacz promów sprzed 30 lat powie choć słowo scenarzystom jak powinna wyglądać wiarygodna misja badawcza do obcego układu planetarnego, z dużą szansa na "kontakt".
W momencie kiedy uświadomiłam sobie że zespół Weylanda to idioci (czyli dość szybko), film stracił dla mnie jakiekolwiek znaczenie i miałam ochotę wybyć z kina, chciałam jednak do końca wszamać naczosy i żal mi było mej krwawicy, 25 złotych.... Proszę Panstwa, nie wiem po cholerę komu był tam geolog, biolog i srolog oraz specjaliści od Daenikena, skoro był David? Stabilny psychicznie, metodyczny, precyzyjny David z naukową bazą danych całej ludzkości (a przynajmniej miał możliwości, jak pokazano), którego algorytmy były tak doskonałe, że jako jedyny nauczył się z obcymi gadać, otwierać ich sejfy a ponadto obczaił w try miga tajemnice czarnej mazi. W rekordowym czasie. Więc po co było Weylandowi tylu pacanów, skoro ze dwa, trzy egzemplarze Davidów spokojne dałaby radę? Mam smutne podejrzenie że było by to zbyt nudne jak na obecne standardy kina rozrywkowego. Wszak nic tak nie cieszy, jak poczucie że jest się bardziej rozgarniętym od bohaterów filmu...
Drugą rzeczą, która walnęła mnie w płaty czołowe, było totalne spłycenie idei kontaktu z obca cywilizacją, było to wręcz zagranie przedszkolne. O ile w Alienie bazowano na kontakcie nagłym, niespodziewanym z czymś co nie do końca jest określone, pokazane szczątkowo - a taki zabieg stawia wyobraźnię do pionu - to tutaj dostaliśmy sztampowe, skrótowe ominięcie tematu, maskowane "fundamentalnymi pytaniami", w którym cała głębia takiej sytuacji zostaje zasypana durnymi zachowaniami bohaterów, i pełnym szczęścia uśmiechem pani doktor bawiącej się krzyżykiem, który dostała od taty... zero refleksji, no ale to nie Lem pisał scenariusz, dzie ja się czepiam. Swoją drogą przeczytajcie kiedyś Głos Pana, warto w kwestii "kontaktu".
Koszmarne aktorstwo, które chyba można wytłumaczyć tylko postaciami jakie były do zagrania. Nie nastawiałam się na rolę miary Sigurney, ale Rapace jest rozczarowaniem tak wielkim że do teraz zastanawiam się czy na specach od castingu przyoszczędzili kosztem efektów specjalnych? Przesz po pierwszym Millenium było wiadomo, ze ta pani jest do dupy. Broni się jedynie Fassbender i wręcz uważam, ze to perła tej produkcji, bo jego silikonowy ludzik jest nie gorszy od kreacji Lance Henrikssena a czasem nachodzi mnie profanacja myślowa, że był lepszy.
Nie żal mi było tych 20 zeta, za Davida właśnie. Theronową jak lubię, to w tym filmie miała mission impossible - fatalnie rozpisaną postać negatywną. O ile bardzo polubiłam jej momenty z miotaczem ognia i zimnymi kalkulacjami, to jakoś w całokształcie to się rozmyło i pozostała głupia picza, która poszła do łózka zmanipulowana, udowadniać swoje człowieczeństwo [no dobra, wiem, że ten motyw był tylko po to, żeby duet geolog & biolog mogli się zgubić]. W kontekście otwartej fabuły, jej śmierć był strzałem w kolano, postać z ogromnym potencjałem do pokazania, zrobiła deda w dosyć humorystycznej scenie.
Skoro jesteśmy przy humorze, to całe kino, raptem 20 dorosłych osób, ryczało ze śmiechu przy scenie operacji w module medycznym, a ja przyznaję skamieniałam, bo dla mnie był to moment kiedy należy litościwie milczeć ze zgrozy nad miernością scen mających podnieść poziom akcji w filmie. Dno, 3 metry mułu. Gwoli labów medycznych z filmów sf (gdzie s oznacz sajens a nie stupid) polecam odświeżenie Piatego elementu, w którym wszelkie magiczne rytuały medyczne uzasadnione zaawansowaną technologią pozostawiły widza z opadem szczeny przy scenie "tworzenia" Leeloo. Film sprzed dobrej dekady a jaki przekonujący w obrębie zagadnienia.
I jeszcze jedno, zszywki nie zszywki, anestezjologia przyszłości czy inne duperszmyty - po operacji się nie biega a po środkach znieczulających jest się znieczulonym w stopniu wykluczającym ściany wspinaczkowe - to taki sam babol w tym filmie jak problem lotów kosmicznych, najpierw się sonduje, potem się ląduje.
Na koniec wypada wspomnieć o muzyce, ale krótko, bo szkoda się powtarzać - pompatyczne łajno, konsekwentnie spasowane do całości.
Teraz czekam na ukochanego Neuromancera, ale jak znam relację Gibson-Hollywood będzie brzydko prawdziwie, nie w filmie tylko a propos filmu.
Mam jeszcze cichą nadzieję, że może będzie tak jak z "Alien3" - film w wersji reżyserskiej to zupełnie inny film niż ten w kinach. No, może niezupełnie inny ale oglądany z wyciętymi scenami, przemontowany, nabiera mocy. Może "Prometeusz 2" poskleja tę historię do kupy? Wiem, wiem: "nadzieja matką..."
Nie, ja nie mam złudzeń. Prometeusz nie ma klimatu, przynajmniej w moich klimatach :]