Mówią, że ciężko byłoby rozpoznać, że film nakręcił Lynch, jednak ja zauważyłem moment, po którym można domyślić się, że to jest jego film. Ten charakterystyczny, "Lynchowski" klimat był widoczny szczególnie w jednej scenie... Przed wyjściem księdza z tego małego kościółka przy cmentarzu, zmieniła się muzyka i wejście bardzo mocno się rozświetliło... macie jakiś pomysł, co to mogło oznaczać? Scena właśnie w typowym klimacie dla Davida Lyncha, a z tego co widzę nie ma wątku na ten temat. Pozdrawiam!
Ciężko powiedzieć, faktycznie był taki efekt (przed chwilą skończyłem oglądać film). Może to po prostu gra światła, wynikająca z otwierania wewnętrznych drzwi w budynku. Tym niemniej charakterystyczny dla Lyncha, gratuluję oka
Myślę, że narastał w nim niepokój przekraczając rzekę. Czuł, że podróż dobiega końca i może być za późno. Może szukał brata na cmentarzu. Potem w rozmowie z księdzem sam powiedział coś w stylu "czuję, że jestem cholernie blisko". I we mnie też narastał ten niepokój, a po tym właśnie poznaję Lyncha. Czujemy to co bohaterowie. Uważam, że ta audiowizualna zmiana tonacji jest świetnym zabiegiem.
Ładnie powiedziane. "Czujemy to, co bohaterowie" - od razu pomyślałem o innym jego filmie, Człowieku słoniu.
Ludzie, którzy tak mówią patrzą tylko na jeden najbardziej rozpoznawalny aspekt Lyncha - czyli rzeczywiście tę bardzo charakterystyczną 'inność'. Ale Lynch nie jest wbrew pozorom reżyserem jednej sztuczki. W jego twórczości można zauważyć też wielkie uwielbienie do klasycznej americany. U Lyncha widać nostalgię do lat 50, do małomiasteczkowej Ameryki, tej trochę z ubocza. On się w takiej małej miejscowości urodził i wychowywał w podobnych.
Już nie wspomnę jeszcze o dość specyficznych ujęciach jak np. sam początek gdy sąsiadka idzie po coś do zjedzenia, mamy najazd kamery i tylko słyszymy jak się przewraca nasz bohater. Klasyczny Lynch, tak samo jak muzyka Badalamentiego. Ogólnie ten film wręcz ocieka Lynchem tylko tak jak wspomniałem jego drugą twarzą.