Pechowo to sequel był pierwszą częścią tej niezapomnianej historii, którą zobaczyłem, a nie oryginalny film z 1995 roku. Szybko nadrobiłem zaległość i zabrałem się za spisanie moich myśli, żeby wypisać je z głowy i zająć się innymi rzeczami.
Jest już tak, że niektóre tzw. romantyczne historie dla jednych wydają się kultowe, niezapomniane, takie, do których wracają często, dla innych są niezrozumiałe i nienormalne. Tak jest z filmem "Przed Wschodem Słońca". Para bohaterów to przypadki prawie rodem z "Amelii" - niepoprawni romantycy żyjący we własnym wyidealizowanym świecie, którzy jednak są dorośli na tyle, aby przestać wierzyć, że ideały o których marzą istnieją wyłącznie w snach. Dlatego nie dążą już więcej do spełnienia ideałów, zagłębiając się w książki i jakieś pseudofilozoficzne myśli. Trafiają na siebie w pociągu, dokładnie w okolicach Wiednia. Jesse - lekko zdziecinniały Amerykanin, dopiero co zakończył swój dziwny związek i wraca z Madrytu, gdzie oficjalnie zerwał ze swoją dziewczyną. Celine - Francuzka, która ma tysiące myśli i pytań bez odpowiedzi, boi się ranić kogokolwiek, poza sobą samą. To jedno z tych spotkań, po których człowiek zadaje w myślach drugiej osobie to słynne pytanie: "Gdzie do cholery byłaś/byłeś przez ten cały czas?". Jessie wysiada w Wiedniu, aby dotrzeć na swój samolot odlatujący nazajutrz rano, a Celine jedzie dalej do Budapesztu odwiedzić swoją babcię. Postanawiają spędzić wieczór i noc w Wiedniu na spacerze. Przez półtorej godziny jesteśmy świadkami romantycznej wędrówki dwojga dorosłych osób, w których budzi się ta najlepsza dziecinna radość z obcowania ze sobą, dotyku, nieśmiałych gestów, niezręcznych sytuacji, krępujących pytań, młodzieńczej, nieco zwariowanej przygody.
W filmie o Wiedniu nie może zabraknąć muzyki J.S. Bacha, ale to, co najbardziej podkreśla wyjątkowość tego obrazu to nienaturalnie długie ujęcia, które budzą podziw i każą się zastanawiać: "Jak oni to do cholery nakręcili bez ani jednego cięcia?". Ponieważ większość filmu to rozmowy na setki tematów, niekoniecznie ze sobą powiązanych, dla jednych "Przed Wschodem Słońca" będzie nudny, a niektórzy wyłączą go szybko lub zasną. Brak akcji nie przyciąga do kin. Ujęcia rozmawiających bohaterów, ich spacery, a nawet końcowe kadry pustych miejsc, gdzie para spędziła pamiętne chwile budzą podziw i dają przykład, jak nakręcić coś z niczego. Ethan Hawke może się podobać lub nie, ja się nie znam. Widziałem jednak kilka jego ról, które odbiegały drastycznie od roli wstydliwego i dziecinnego romantyka, co każe mi myśleć, że człowiek ten jest naprawdę świetnym aktorem. Z kolei Julie Deply zagrała nawet "Krwawą Hrabinę" - Elżbietę Batory, co pokazuje, w jak różnorodne role potrafi się wcielić. Poza tym o ile nie przepadam za blondynkami z kręconymi włosami, muszę przyznać, że trudno oprzeć się kobiecości, jaka promieniuje od bohaterki, w którą się tu wciela.
Historia, jaką chciałby przeżyć każdy, jedna z tych dla ludzi samotnych albo ludzi żyjących w związkach, w których nie bawi już radość. Tyle że realizacja mniej tradycyjna (albo to tylko moje złudzenie), a sama opowieść naprawdę zapada w pamięć i wybija się spośród masy oklepanych romansideł, którymi od lat atakuje nas Hollywood.