... to jedno z najlepszych jego osiągnięć. Miał może ze dwie, czy trzy lepsze, aczkolwiek "Przez ciemne zwierciadło" najbardziej przejmuje i wbija się w umysł.
Początek bardzo wciąga, jest zabawny. Potem robi się poważniej, ale dalej czyta się z zainteresowaniem. Środek trochę może zaczyna się
bardziej wlec, lecz sama końcówka wzrusza i robi piorunujące wrażenie. Jest wstrząsająca jak się bardziej wczuć dogłębniej w psychikę bohatera głównego i innych postaci tego
dramatu obyczajowego/thrillera/horroru/czarnej jak noc komedii/z domieszką science fiction (kombinezon zakłócający).
O filmie dowiedziałem się stosunkowo niedawno, obejrzałem go zaraz po przeczytaniu tej wspaniałej książki (ocena 9,5/10, czyli prawie arcydzieło - książka oczywiście). I co mogę napisać?
Bardzo dobrym posunięciem było zrobienie z niego filmu animowanego, a raczej fabularno-animowanego, bo momentami wygląda jak fabularny, grają znani aktorzy i ogólnie wszystko gra i buczy.
Oprócz wspomnianej animacji najlepsza była muzyka, która doskonale wpasowała się w tenże film.
To są dwa najlepsze atuty tego dzieła.
Dobre było też aktorstwo: Keanu Reeves był prawdziwy, dobrze oddał charakter Boba Arctora/Freda, smutek w oczach przejmował. Świetny był też Robert Downey jr. - wspaniała mimika i gesty. Bardzo dobra Winona Ryder. I trochę odstający od reszty Woody Harrelson. Ale i tak najciekawszą chyba postacią był Charles Freck, prawdziwy świr (w książce na początku z owadami "walczy" niejaki Jerry Fabin, a tutaj ograniczyli się do Frecka, a Fabina nie ma w filmie).
Film, podobnie jak książka, był doskonały na początku, średnio dobry w środku, wspaniały i niezwykle przejmujący pod koniec. Uważam, że Richard Linklater, reżyser, odniósł sukces. Poza tym "Przez ciemne zwierciadło" jest najlepszą dotychczasową adaptacją prozy Philipa K. Dicka.
Fani "Łowcy androidów"!
Film Scotta jest wspaniały jako dzieło filmowe, ale jako adaptacja różni się w kilku znaczących szczegółach od świetnej książki. Jest momentami lepszy (szczególnie Roy Batty w wykonaniu Hauera bije książkowego androida na głowę - tam się nazywał Roy Baty - i końcowy monolog, którego zabrakło w książce), ale w większej ilości książka jednak bije filmowe dzieło Scotta.
Wracając do filmu Linklatera, jest to bardzo dobra adaptacja, wierna książce, choć oczywiście troszkę spłycona, wiele wątków uciekło, ale nie aż tak wiele, by można było narzekać. Ja jako fan książek Dicka jestem zadowolony, że wreszcie zrobiono coś jak na leży, a wielki plus dla reżysera dodatkowo za to, że książki Dicka mimo,że są bardzo trudne do zaadaptowania na duży ekran, tutaj się udało w 90%.
8,5/10 (nie 8 to za mało, 9 za dużo)
bBrdzo lubie książki Philipa Dicka szczególnie za niesamowite pomysły i zwroty akcji, potrafi zaskoczyć i nieźle namieszać - zanim odnajdziemy się w treści może minąć sporo czasu. Uważam że pomysł animacji był bardzo trafiony, inaczej nie dałoby sie przedstawić kombinezonów, klimatu i środowiska dragowego - a szczególnie wizji;-)
Sam film bardzo mi się podobał, i moim zdaniem jest dobrą adaptacją powieści Dicka.
Chciałbym zwrócić uwagę na wątek, w którym główny bohater staje się ofiarą. Na końcu filmu lądując na plantacji, gdzie ukryte są kwiaty z których produkuje się narkotyki chowa jeden i nie wiadomo co z nim zrobi bo film się kończy. Uważam, że to bardzo ważny wątek w filmie, przedstawia głównego bohatera jako osobę która poświęciła, byc może resztkami swojej pierwotnej świadomości, swój umysł i ciało w walce z narkomanią;-)
Jest nadzieja że Bob Arctor w jakiś sposób schowa kwiatek, żeby przekazać go swoim zwierzchnikom jako dowód w sprawie produkcji.
Tak, uważam, że cena jaką zapłacił za swoje poświęcenie sprawie była za wysoka, ale jest nadzieja na to, że cały trud i to jak skończył nie poszły na marne. Ten niebieski kwiatek... Myślę, że Nowa Droga zostanie rozpracowana, ale tak czy siak on sam przegrał. I to jest tak smutne.
Ogólnie zakończenie jest przygnębiające, muzyka podkreśla tylko tragedię.
Cieszę się, że twórca zrobił to jak należy, bo proza Dicka to niełatwy kawałek papieru do przeniesienia na ekran. Ale już chyba o tym pisałem wcześniej.
Aczkolwiek brakowało mi w filmie ich fazy jak chcili przymycić heroine w bryle haszu... - jak to czytałem zrywałem boki jak swierze wiśnie. Dobrze ze chociaz rower sie został. Film mi sie srednio podobał bo nie przekazał nawet połowy głebi ksiazki, a moze to ja mam za małą wrażliwość do filmow?
Wiadomo, że film nie jest w 100, ani nawet w 90 procentach wierną adaptacją, ale patrząc przez pryzmat ogólnych dokonać filmowców, jest chyba najlepszą adaptacją prozy Dicka (jak wcześniej wspomniałem, "Łowca androidów" jest doskonały jako film, ale jako adaptacja nie jest tak bardzo wierny). Ta animacja... Chciałbym by tenże reżyser zrobił jeszcze jakiś film na podstawie książki Dicka, może "Trzy stygmaty Palmera Eldritcha"? Byłoby iście interesująco.
PS
Rower został, to fakt, ale ten wątek został nagle przerwany i nie dokończony.
Jeśli mogę się wtrącić - popieram pomysł zekranizowania "Trzech stygmatów...", jednak wolałabym tu typową ekranizację filmową - nie animację.
Co do filmu, zgadzam się. Pewnie, było kilka naprawdę zabawnych scen, jednak prawdę mówiąc, ja nie potrafiłam się śmiać. Zarówno podczas oglądania filmu, jak i czytania książki. A to wszystko właśnie dzięki swoistemu "dickowemu" klimatowi - ciężkiemu, przytłaczającemu, niepowtarzalnemu. Po prostu nieustannie ma się świadomość o czym jest ten film, a końcówka tylko "dobija", mimo że daje pewną nadzieję. Głębokie to jak cholera. Oczywiście moim zdaniem. :)
"Trzy stygmaty Palmera Eldritcha" musiałby zrobić ktoś kto naprawdę czuje Dicka, może Aronofsky, może Cronenberg, może Lynch... Napisałem, że animacja byłaby ciekawa, bo taka może by była w istocie, gdyż Linklater swoim "Przez ciemne zwierciadło" podołał i film jest dobrą adaptacją.
A jeśli chodzi o elementy komiczne, fakt, nie było zbyt wesoło, bardziej ponuro i przytłaczająco, szczególnie w pesymistycznej jak diabli końcówce, w której jednak pojawiła się iskierka nadziei. No i posłowie Dicka o zmarłych przyjaciołach, wykorzystano to też w filmie i jeśli dodać do tego smutną muzykę, wychodzi głęboko depresyjne dzieło, że tak napiszę.
Ale sam śmiałem się w kilku scenach, mimo ciężaru książki, bo momentami Dick rozluźniał nieco atmosferę (scena z tłumikiem oraz próba samobójstwa Charles`a Frecka - były to zabawne opisy, no i jeszcze sam początek z Jerry`m Fabinem i jego mszycami we włosach...)
Jestem świeżo po klejnej lekturze ksiązki i faktycznie interesujące jest w jaki sposób Bob Arctor został zmanipulowany przez Wydział. Najpierw celowo uderzają w Boba, by jak sie okazuje dopaść Barrisa, przy okazji po odkryciu uzleżnienia Freda przez lekarzy zostaje mu zlecone sledzenie samego siebie, co doprowadza go do obłedu potęgowanego kolejnymi dawkami substancji A. Niestety tez i Donna nie jest w stanie mu pomoc, wszak sama jest agentka i sama wykonuje rozkazy - moze to tlumaczy jej oschlosc w kontaktach z Bobem. Oznacza to chyba całkiem misterny plan doprowadzenia Freda/Boba do pobytu w Nowej Drodze... I w konsekwencji takie pokierowanie jego "karierą" przez Mike (mysle ze wcale nie siedzial w więzieniu jak mowil lecz w jakis tajemniczy sposob stal sie wtyczką Agencji w Nowej Drodze, moze nawet spejclanie na tego rodzaju akcję), aby Bob/Fred i juz Bruce zerwał fioletowego kwiatka niczego nie swiadom podarowujac go Mikowi z okazji np Swieta Dziekczynienia... Moze tak, moze nie.. a moze przebudzi sie ktoras komorka głownego bohatera w co raczej watpie.. W kazdym razie Wydzial zalatwil Boba, chociaz nikt go nie zmuszal do przyjmowania Substancji A, jednak skoro ju sie na to zdecydowal Agencja wykorzystala go do wlasnych celow
Pzdr