Tak, tak. Linklater tym razem dobrze odrobił pracę domową i jak nikt przed nim zdołał przenieś skomplikowany świat wyobraźni Dicka na kinowy ekran. Powstał znakomity melanż, gdzie zaciera się granica między rzeczywistością a narkotykowymi urojeniami. Linklater uznając "Przez ciemne zwierciadło" za powieść na poły autobiograficzną, miał dobry pomysł. W ten sposób film jest przede wszystkim obrazem świata widzianym przez narkomanów. Ich wizje, ich urojenia i nie koherentne myślenie tworzy zadziwiający świat, spójny a przecież całkowicie szalony. Jako opowieść o tracącym poczucie "ja", gubiącym swoje miejsce na ziemi narkomanie film sprawdza się niezwykle dobrze. I wiernie oddaje atmosferę powieści.
Jednak Linklater raz jeszcze udowodnił, że nie jest twórców wielkim. Chociaż bowiem jest to bezsprzecznie najlepsza adaptacja Dicka, nie jest to pod żadnym względem nie jest to film najlepiej oddający ducha Dicka. Tu przegrywa chociażby z "Abre los ojos". Film Linklatera pozostawia widza (a przynajmniej pozostawił mnie) z boku. Jestem tylko widzem, który rozumie, że paranoja bohaterów wynika z uzależnienia od narkotyku oraz związana jest z silną inwigilacją życia prywatnego obywateli. Zabrakło paranoi, zabrakło całkowitego zatarcia granic. Opowiadając o paranoidalnych doświadczeniach, Linklater ograniczył się jedynie do ciekawej formy, lecz nie pozwolił sobie przekroczyć granicy szaleństwa. To nie "Nagi lunch" Cronenberga, gdzie niczego nie możemy być pewni.
Mimo wszystko "Przez ciemne zwierciadło" to dobry film i jeden z lepszych w dorobku Linklatera.