Nie powiem, ale na wieść o ekranizacji kolejnej książki Pana Dicka przepełniał mnie lęk. Obawiałem się, że podobnie jak to miało miejsce wcześniej (chociażby przy "zapłacie" czy też nowym "Next" alias Złotoskórym), zostanie pominięte samo sedno powieści na rzecz efekciarstwa i marnej gry aktorskiej.
Obejrzenie zwiastunu filmowego tylko spotęgowało ten strach, przed kolejną klapą hollywoodzkich czarodzieji-dyslektyków. Od dłuższego czasu przyglądałem się karierze Pana Reeves, który od momentu zagrania roli NEOnówki w Matrixie wyraźnie próbuje zerwać z wizerunkiem krystalicznie czystego wojownika w sutannie, co wcale nie jest takie łatwe.
Ale wróćmy do meritum...
Do oglądania filmu zabrałem się wraz z książką o tym samym tytule.
Pierwsze pare minut było dla mnie dość trudne i bynajmniej nie chodzi tu o animacje (genialnie pasującą i nadającą klimat Dickowskiej psychozy), lecz o samą fabułę... Zastanawiałem się czy reżyser próbuje się tylko przypodobać widzom czy pokazuje nam najprawdziwszą adaptację.
WNIOSEK
Tak się to powinno robić!!!
Film taki jak książka!!!
Nawet dialogi wyjęte z powieśći!!!
Cudnie!!!
Oczywiście Richard Linklater, pozwolił sobie na interpretacje "ScannerA" i wrzucił pare rzeczy od siebie ale to po pierwsze: jest nieuniknione przy adaptacjach, po drugie: zrobił to intuicyjnie, wręcz niewidocznie, tworząc film, którego niepowstydziłby się oglądać sam autor książki.
Gratuluje Panie Linklater, może teraz przyszła pora na Vonneguta.