Komedia jak komedia. Konstrukcja jest taka sama jak np. w "jak stracić chłopaka w 10 dni", lub w "dwa tygodnie na miłość", "27 sukienek", czy w zasadzie w każdej głupawej komedii romantycznej amerykańskiej produkcji.
Czyli jest para, która się spotyka, jest iskra między nimi, jedno na pewno coś ukrywa, co może zniszczyć piękny początek związku, następnie jest wojna i jej wyjaśnienie, a następnie jest piękny happy end z wielkim ciężarnym brzuchem bohaterki w ostatniej klatce przed napisami.
Ileż można przełykać taką ilość słoików z miodem?
Zastanawiam się tylko co tam robi Pani Rosselini... Notabene, świetnie zagrała niemiecką matronę...