PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=812823}

Ptaki Nocy (i fantastyczna emancypacja pewnej Harley Quinn)

Birds of Prey (And the Fantabulous Emancipation of One Harley Quinn)
5,9 63 917
ocen
5,9 10 1 63917
5,3 48
ocen krytyków
Ptaki Nocy (i fantastyczna emancypacja pewnej Harley Quinn)
powrót do forum filmu Ptaki Nocy (i fantastyczna emancypacja pewnej Harley Quinn)

Śmieciowe kino

ocenił(a) film na 3

Legion Samobójców, delikatnie rzecz ujmując, nie sprzedał się. Dlatego więc powołano do życia Ptaki Nocy. Miał być świeży start skoncentrowany wokół jedynego elementu owego filmu budzącego sympatię, tj. Harley Quinn... a wyszła filmowa katastrofa. Gra aktorska nie istnieje, scenariusz leży i kwiczy a montaż podchodzi pod sabotaż..

Jednym słowem, położyli wszystko co można nazwać „warsztatem“ koncertowo położyli. Tak bardzo skupili się na tym by było feministyczno-reprezentantywnie, że zapomnieli o filmie jako takim. Tak więc oto dostaliśmy lewicową laurkę w najgorszym wydaniu, gdzie historia jest pretenstem do kopania wyimaginowanego wroga, tj. patriarchatu po jajcach a faktyczna reprezentacja nikogo nie ochodzi, bo liczy się podbijanie statystyk.

Dlatego w filmie nie pojawiła się Batgirl, współzałożycielka komiksowych Ptaszków. A Dinę Lance zreinterpretowali jako Murzynkę mobbowaną przez białe szefostwo. Także nie powinno dziwić dokoptowanie do zespołu Cassandry Cain i Renee Montoyi, które do tej pory nie miały nic wspólnego z tym teamupem. Rozumiecie, jedna jest Azjatką, druga lesbijką. Ech... ja nie jestem w stanie nazywać Ptaki Nocy bohaterkami. To są „reprezentacje“ o osobowości zdefiniowanej jednym zdaniem. Ty musisz zarabiać na „głupich, bohatych białasach“ (cytat z filmu) a Ty borykasz się z seksizmem i agizmem w pracy.

Chociaż... Renee to jednak coś więcej niż to. Ona jest podstarzałą afro-latynostką lesbijką borykającą się z szowinizmem męskiej załogi, której eks jest Azjatką. Normalnie jackpot! Nie byłem świadom, że jedna postać jest w stanie należeć do tylu mniejszości naraz... przecież to zakrawa o autoparodię. Także nic dziwnego, że najlepiej w tym wszystkim wypada biały, seksistowski mężczyzna, lol... Osobiście odniosłem wrażenie, że Ewan McGregor jako jedyny w całej tej obsadzie się przykłada. Reszta to drewno i kij w tyłku.

No dobra, z wyjątkiem Margot Robbie. Jej to ktoś powinien powiedzieć, że stara się za bardzo. Naprawdę, nie trzeba do każdej sceny dawać krejzolstwo 11/10. Zabiłaś tę postać tym za co ją polubili. W Suicide Squad była wyważona, tutaj przez dwie godziny była over the top. Co do reszty to Montoya była zagrana na zaciśniętych zębach. Jakby dali Rosie Perez mniej „Lucasowe“ dialogi to byłaby akceptowalna. Jurnee Smollett-Bell powinni pozwolić na więcej improwizacji, bo w tych żadnych momentacj kiedy miała swobodę Black Canary wychodził naturalnie, ale nie... przez 95% czasu ekranowego były zaciśnięte zęby jak u Renee. Niestety, Huntress i Cassandra to drewno beyond salvation.

Jesteś dzieckiem, zostajesz zdradzona i skuta, wywiązuje się walka, pojawiają się trupy. Oczekiwałoby się po Tobie jakieś reakcji, emocji, czegokolwiek, ale nie... Ella Jay Basco zagrała cały film na neutral face. No dobra, ze trzy razy pokazała ćwierć uśmiech i to tyle ekspresji z jej strony. A Helena Bertinelli to grimdark edgelady 24/7. Nawet w scenach na luzie i tych humorystycznych, Mary Elizabeth Winstead zagrała ją z taką spiną, że kładła wszystko.

I to jest problem z humorem tego filmu. Część żartów mogła być zabawna, ale palili je. Na przykład Huntress sfrustruje się, bo nie dają jej powiedzieć swojej ksywki. Jakbyśmy dostali jakąkolwiek ekspresję to bym się uśmiechnął, ale nie, wypowiedziała to z intonacją HAL-a 9000, dowcip umarł. To tak jakby słuchać kawałów czytanych przez syntezator. Albo pościg za Harley z początku. Było miejsce gdzie powiedziałem sobie, że w tym miejscu powinienem się zaśmiać, ale nie potrafię. Żart sytuacyjny wcisnęli w 10 minutę chaotycznej retrospekcji z tak krzywymi akcjami, że był jak łyżka miodu w beczce dziegciu. Nawet nie zauważysz osłody.

Co dalej? Może montaż? Tutaj chyba chcieli zrobić odpowiedź DC na Deadpoola. Żartobliwa narracja była wyraźnie nim inspirowana. Tylko problem w tym, że środki stylistyczne są jak przyprawy. Dajesz tylko szczyptę i to powinno starczyć Jak zaczniesz walić całymi garściami to nikt tego nie przetrawi. A tutaj walili do oporu i jeszcze trochę. Jakby montaż był drzewkiem to byłby choinką uginającą się od lampek.

Wyobraźcie sobie, że film zaczyna się od kwadransu um... retrospekcji (nie wiem jak to nazwać, cały film to narracja w czasie przeszłym ze strony Harley) zakończonych cliffhangerem. Potem dostajemy przeskok w chronologii, jakieś 10 minut akcji i cofka. Retrospekcja w retrospekcji, początkowo zrównoleglona z retrospekcją sprzed przeskoku, ale dająca nam inne POV (jak, skoro Quinn opowiada to z perspektywy pierwszej osoby) i po, nie wiem, 15 minutach zrównują się z cliffhangerem i w końcu dowiadujemy co nas ominęło w przeskoku. To nie jest normalne, że muszę czekać pół godziny żeby dowiedzieć się co wydarzyło się między scenami. Kto tak montuje filmy?

Nie wiem, ten film miał być intencjonalnie konfundujący? Bo takie sprawia wrażenie... Taka akcja na dole jest fastfood, na górze kryjówka Harley. Jest dzień, przychodzi Huntress i mówi miłemu dziadkowi, że szuka Harley. Dostajemy w połowie słowa retrospekcją (sic!). Przeskakujemy na górę, jest noc. Co się tu zadziało? Helena nadal tam stoi i opowiada historię swojego życia? A może zjadła spring rollsa i sobie poszła? Nie wiemy. Niemniej do drzwi pukają policjanci, więc chyba już nie ma. Zapomniała o Harley czy co? Miałem w licbazie taką nauczycielkę. Jak ją zagadali na początku lekcji to tak się rozkręcała, że zapominała o tym, że dzisiaj miał być sprawdzian.

Ale wróćmy do Harley (wybaczcie, że jest chaotycznie, ale taki montaż popełnili). Gliny zapukały i zapominamy o nich, bo zza okna drze się jakiś redneck. Quinn wygląda i okazuje się, że siedzi w... pickupo-pulcie i właśnie zamiaruje wystrzelić bombą. Nikt jednak nie ucierpiał poza hieną, na którą centralnie leciał pocisk. Przepadła, ale Harley wybiegła przed knajpę sprawdzić czy może uciekła czy coś (what? jak mogła uciec, co tu się...) i wiecie co? Ani policjantów, ani rednecka już nie było. Też dostali po spring rollsie i sobie poszli? Co tu się odpieprza? Jak można było to zmontować, że postacie znikają między scenami (poza hieną, tutaj nie było cięcia). Ja rozumiem nieścisłość między kolejnymi filmami, ale między następującymi bezpośrednio po sobie scenami?

I kolejne przytyk pod tym adresem: Ptaki Nocy to film akcji, ale akcja właściwa zaczyna się gdzieś po godzinie. Wszystko wcześniej to było właściwie wprowadzenie. A tytułowy team up... dostaliśmy w 1h20m, 20 minut do końca. A gdyby nie jedno zdanie narracji Harley w after mathie to nazwa „Ptaki Nocy“ by nie padła...

No dobra, to teraz została się tylko fabuła. Scenariusz remisuje ze skryptem do TRoS. Idą łeb w łeb w pościgu o tytuł najgorszej historii jaką widziałem od lat. Chaos, po prostu chaos. Po części przez idiotyczną narrację Harley. Po części przez to, że jest to zlepek zbiegów okoliczności, frajerskiego fuksa i przesadzonych akcji sklejonych na ślinę. Przykładowo siepacz Romka chyba używał odżywki do brody na bazie napalmu, bo zarost zajął mu się jak pochodnia nasączona w benzynie. A Renee Montoya to musiała mieć czaszkę ze szkła, bo została znokautowa rzuconym telefonem komórkowym. No i standardowo, tuzin rosłych drabów idzie na filigranową paniusię i ona ich pokonuje, bo podchodzą po kolei... i mają kości z patyków po lodach. W przeciwieństwie do Harley Quinn, ona to chyba ma szkielet ze stali. Bo taka sytuacja. Ona kopniakami rozwala najemnikom nogi w kilku miejscach aż zostaje złapana przez zbira o posturze szafy. Rzuca nią z takim impetem, że wyrywa otwarte drzwi od samochodu i leci z nimi jeszcze dwa metry i nic jej się nie dzieje, nawet zwichnięcia. A i standardowo, nikt nie używa spluwy. Skoro o tym mowa... Na komisariat wbija poszukiwana wariatka z granatnikiem na konfetti. Co robią policjanci? Pacyfikują groźbą użycia Glocka? Strzelają w nią? Nie, idą zmierzyć się z nią na ciosy karate. Oczywiście bezskutecznie, bo pomimo, że Margot jest od nich dwa razy lżejsza to rzuca nimi jak szmacianymi lalkami. Acz moją ulubionym wtf jest zapędzenie w kozi róg na początku. Z jednej strony bandzior ze strzelbą, z drugiej policjantka z pistoletem, z trzeciej redneck w rozpędzonym vanie. Co robi Harley? Bierze worek na śmieci, rzuca w policjantkę, która wytraca równowagę i przypadkiem zabija typa z vana, który pozbawiony kierowcy rozjeżdża bandziora.

What... the... hell... To jest śmieciowe kino, dla widza pozbawionego gustu. Ja musiałem oglądać to na rady, bo w jednym posiedzeniu nie dałbym rady. Ten film był jak nurkowanie, co jakiś czas musisz zaczernąć świeżego powietrza. Zwłaszcza, że minuta oglądania generowała u mnie dwie minuty pytań. Po Wonder Woman i Shazamie myślałęm, że DC wygrzebało się z bagna, ale nie... jeszcze w nim twią po uszy.

PS. Hiena jakimś cudem przeżyła.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones