Szczerze powiem, że ja nie potrafię znaleźć dobrych aspektów tego filmu, poza tym że scenariusz mógłby być całkiem interesujący, gdyby nie został napisany w taki sposób. Z wyjątkiem "to że dziewczynka zachowuje się jak kobieta nie oznacza, że jest gotowa robić to co robi kobieta" oraz "jestem każdą dziewczynką, którą..." nic więcej godnego uwagi nie padło.
To nie jest film o pedofilu, który powinien ponieść karę za swoje czyny. To jest film o facecie, który wpadł w ręce nawiedzonej, psychopatycznej zjawy. Nie wiem, co właściwie reżyser chciał powiedzieć w tym filmie, bo przypuszczam, że to co miało być w nim ważne, gdzieś tam się zatarło w steku mało istotnych, pretensjonalnych i bezpodstawnych dialogów. Widz musi uwierzyć na słowo, że nasz Młody Strażnik Teksasu płci żeńskiej ma rację. Dodatkowo jest strasznie wiele niedociągłości, co czyni, że sama historia staje się kompletnie nielogiczna, miało wiarygodna. Można by ją równie dobrze napisać w brukowcu, zdając sobie sprawę, że jakaś tania sensacja ma tylko ziarenko prawdy w sobie. Poza tym jestem pełna podziwu dla naszej małej niezrównoważonej bohaterki, jak ona potrafiła w tak perfekcyjny i wyrafinowany sposób wszystko zaplanować, otworzyć komuś oczy, obudzić sumienie... W tym filmie jest klasyczny przykład relacji ciemiężca-ofiary i tą ofiarą nie jest ta dziewczynka...
Czasem ten film przypominał mi jakiś amerykański horror, w którym ofiara jakoś robi wszystko by morderca ją dopadł, a nie wręcz przeciwnie.
Podsumowując film mógł być niezły, interesujący i w pewien sposób ważny. Autorzy zapewne bardzo chcieli, ale im nie wyszło...