Quiz Show (1994)
Za lekki, bez mięcha, bez stawki, wszystko podane na tacy. Liczyłem na walkę zwykłego szaraka z krwiożerczą machiną teleturniejową, w której wszystkie ruchy są dozwolone, a telewizja może posunąć się nawet do ostateczności. Ów szarak miałby dowiedzieć się o mega przekręcie, polegającym na tym, że jego rywale znają odpowiedzi na pytania, a jego chce wygryźć stacja i pozbyć się na dobre.
Dostałem smętny niby dramat sądowy, w którym szarakiem jest facet, który w teleturnieju stracił jedynie dobre imię. Ten, który go oszukał, a ostatecznie się do tego przyznał - również stracił tyle samo. W grę nie wchodzi ani życie, ani fortuna. Wszystko rozgrywa się na poziomie etyki i moralności, a mnie nie rusza zbytnio taka szermierka.
Zabrakło osaczenia ze strony telewizji, wiarygodnych postaci, nie ciepłych kluch w garniturach i z pinklami o szkłach grubych jak denka od jabcoka, mocnych, twardych charakterów, facetów, którzy są gotowi prędzej zabić niż pozwolić, aby słupki oglądalności spadły.
Zabrakło mocnego protagonisty, fabuła rozpływa się, raz na Van Dorena, raz na Stempela, a raz na Goodwina.
Wszystkiemu towarzyszą bardzo wiarygodne dialogi i fajna puenta, że dawanie ludziom rozrywki nie może być karalne, bo to tylko rozrywka. Stare to jak świat, dosyć oklepane, a przez lekki ton i moralne zacięcie przyjmuje się to z łatwością na klatę. Nikt nie zginął, nikt nie stracił forsy. Wszyscy żyją i mają się dobrze, tylko dobre imię ucierpiało, no,ale cóż to jest oszukiwać w teleturnieju. Może, gdyby zobaczyć jakąś próbkę tego, co dzieje się później z uczestnikami i jak są napiętnowani przez społeczeństwo...
Pierwsza styczność z reżyserią Redforda - stylu żadnego, ale ogląda się to przyzwoicie, głównie przez dobrze brzmiące i wiarygodne dialogi.
Film jest oparty na faktach i wspomnieniach Goodwilla, jest "bez mięska" bo po prostu tak było naprawdę.