Daleko mi do jakiejś purytańskiej mentalności, ale mam wrażenie że ten film to Cycki, Cycki, trochę PRLowskiej rzeczywistości i wydarzeń z '68, cycki, trochę melodramatu, cycki, cycki. Zupełnie jakby reżyserowi wpadła w oko obiecująca aktorka i wpadł na pomysł że ją poogląda. Dla fabuły czy pchnięcia akcji takie sceny nie są chyba potrzebne bo niewiele wnoszą. Trochę to wprowadza niesmaku i zaburza sama koncepcję filmu bo ta nie jest taka zła. Inspiracja prawdziwą historią, i ta przemiana tytułowej Różyczki której w sumie nie wiadomo co w głowie siedzi. Wymowna była scena gdzie podczas płomiennego przemówienia o cenzurze, miała łzy w oczach. Czy dlatego że podświadomie wiedziała że ma rację? Czy dlatego że jej głupio było że go zdradza i donosi? Co nią motywowało, wierność państwu takie jakie wtedy było, wierność do pierwszego gacha, który ją namówił na współpracę, wierność pieniędzy które dostawała za bycie TW? No i fajny był ten tragiczny plot twist gdzie to w sumie nasz dyżurny SB był poszukiwanym syjonistą. Cała ta fabuła ginie jednak zasłonięta cyckami.