Ponoć reżyserowi chodziło o to, by postać grana przez Magdę Boczarską wzbudzała sympatię i ponoć, jak czytam, to mu się udało. No cóż, ja jakoś nadal patrzę na nią mimo wszystko przez pryzmat tego, że była agentką, donosiła na własnego męża, a nie, że miała piękne, powabne ciało i odbywała miłe i sympatyczne dla oka stosunki seksualne na ekranie. Z drugiej strony – zaczynam rozumieć, po co było ich w filmie aż tyle, sprytny pomysł na ocieplenie wizerunku.
Ogólnie rzecz ujmując, spodziewałem się czegoś więcej. Film jest dobry, muzyka Lorenca daje radę, ale mam wrażenie, że całą historię dało się opowiedzieć lepiej, wyraziściej. Czuję jakaś taka naiwność, prostotę, która bije z ekranu. Mamy tu cała masę niezłych polskich aktorów, którzy jednak nie wydają mi się jakoś dobrze wykorzystani (choćby Szapołowska, Frycz, Braciak); jest za to jedna aktorka szczególnie irytująca – ta najmłodsza, córka głównego bohatera. O jakże ona potrafi zdenerwować sama sobą! Co jeszcze… Nie podobają mi się te autentyczne wstawki z wydarzeń marca 1968 – rozumiem ich użycie, nie zgrywa mi się to jednak z cała akcja, przejścia są jakieś takie nienaturalne.
W zasadzie więc, czy coś mi się podoba? Hm… To, że został poruszony sam temat, bo ja np. przed seansem nie miałem pojęcia o kampanii antysemickiej 1968 roku, nie znałem postaci Pawła Jasienicy, więc film pełni powiedzmy tę ważną funkcję edukacyjna. Niezły był Seweryn, przyzwoita Boczarska, zaskakująco słaby Więckiewicz, ale to na marginesie. a tak to… no nie wiem, ta siódemka ode mnie chyba tylko za sam pomysł na film, chwycenie się ciekawej historii i ponadprzeciętną muzykę.