czy warto obejrzeć? czy stare brzydkie baby połnagie na paży albo obściskujące sięz obleśmymi murzynami i nic z tego niwe wynika??
Ach, dzieciaku. (Bo chyba nie obrażę Cię przypuszczeniem, że jesteś (jeszcze) "młoda i ładna"?) "Raj. Miłość" to świetny film, pokazujący kawał człowieka. I kawał tzw. rzeczywistości.
A że ta rzeczywistość nam się nie podoba, to już nie wina reżysera.
Ale zawsze możemy się jeszcze pocieszyć jakimś filmem spod znaku "Książę i ja" :)
idź sobie do ateneum na Merilyn mongoł, zobaczysz jeszcze gorszą rzeczywostość - tylko się utopić.
No ale grają dorociński i kulesza, może ci to wynagrodzi. oblechów, bo oblechów, ale..gwiadzdy.
Rock, zachowuj się :P To nie przystoi.
Post jest zapewne prowokacją, ale prawda jest niestety taka, że siedząc jedynie w hollywoodzkich scenografiach, w towarzystwie nienaturalnie wychudzonych kobiet oraz napakowanych facetów, ludzie widzą rzeczywistość i ludzi z krwi i kości jako coś obrzydliwego. :/ Sporo ludzi z tego wychodzi, ale niektórzy nie - z czego się cieszą kolejne pokolenia chirurgów plastycznych.
Ocena obu "Rajów" nie powinna moim zdaniem przekraczać 5, bo nie są ani interesujące, ani nie niosą ze sobą nic wartościowego.
A podobna gadka pojawia się pod każdym pseudoartystycznym gniotem: Dzieciakom się nie podobało, bo to nie transformersy, ho ho, co to nie ja, dorosły.
Oba filmy są jednakowo denne i jednakowo oderwane od rzeczywistości. Losy świata się ważą, bo w jednym filmie murzyn nie chciał starej baby i dostała szału, a w kolejnym psychiczna katoliczka fantazjuje o Jezusie. Faktycznie, rzeczywistość z krwi i kości, prawdziwe problemy prawdziwych ludzi.
Najtrafniejszy jest u Ciebie wstęp - "moim zdaniem"... Co według Ciebie znaczą "prawdziwe problemy prawdziwych ludzi"? Gdybyś 10 lat temu obejrzała film o takim Fritzlu, napisałabyś to samo? Poziom artystyczny filmu to jedno, ale nie odbierajmy reżyserom prawa do swobodnej żonglerki tematami i stylistyką, szczególnie w przypadku kina europejskiego. 24 h na dobę ważą się losy świata w tych wszystkich tv newsach, aż do porzygania. Jeżeli Ci jeszcze tego brakuje w kinie, to szczerze współczuję.
Owszem, moim zdaniem. Nie wydaje mi się, żebym mogła się wypowiedzieć za kogoś innego.
"Prawdziwe problemy prawdziwych ludzi" znaczą tyle, że nie znam nikogo równie znudzonego brakiem problemów, żeby wynajdywać sobie takie, jak bohaterki tych filmów. Równie rzeczywiste byłoby zakochać się w Myszce Miki i rozpaczać dwie godziny, że coś chyba idzie nie po myśli. Ich postępowanie powodowało u mnie jedynie niedowierzanie i zażenowanie, było to na tyle niekomfortowe, że po obejrzeniu filmu czułam ulgę, że to już koniec. Jeśli taki był plan reżysera to gratuluję, bo w pełni mu się udało. "Wiara" był pod tym względem tylko troszkę lepszy, ale nadal bezsensowna dłużyzna.
I nikomu nie odbieram do niczego prawa, dlatego też nie życzę sobie odbierania mi prawa do decyzji, co jest dla mnie interesujące i wartościowe, bo te filmy nie są.
Na szczęście nie stanowimy jako ludzkość jakiejś gigantycznej zbiorowej jaźni, co ma znaczenie przy ocenie otaczającej nas rzeczywistości. Nie uważam się za uprawnionego do decydowania za innych co ważne, a co nie. Z Twojego opisu wrażeń po projekcji wynika, że jednak jakieś emocje Seidl u Ciebie wywołał, nawet jeżeli było to tylko zażenowanie. To chyba lepiej niż tysięczna projekcja z cyklu tych, o których po godzinie się już nie pamięta. Zresztą kto wie, może i my dożyjemy czasów, kiedy przekwitłe Polki będą stawały przed podobnymi dylematami. Nie żebym do takiej wizji tęsknił, ale świadczyła ona będzie o zamożności naszego społeczeństwa ;).