Była sobie żonka, mąż i dziecko. Mężuś miał niezaspokojony apetyt seksualny i wybuchowy charakter, więc żoneczka powoli zaczęła mieć tego dosyć. Tak się złożyło, że akurat ustanowiono nowe prawo karające mężów za gwałty na swoich ślubnych, więc przy kolejnej awanturce połączonej z biciem i wymuszoną kopulacją, żonka postanawia wnieść oskarżenie przeciwko swojemu małżonkowi. No i zaczyna się nudny i przydługawy proces w stylu hamerykańskim, gdzie każdy robi z każdego świnię i wywleka na wierzch wszystkie brudy.
Produkcji telewizyjnych tego typu nie sposób było nigdy brać na poważnie (to wymuszone moralizatorstwo, schematyzowanie i tanie wzruszenia - kiszki same się skręcają), ale ten film broni się od strony aktorskiej. W roli rzekomego męża-gwałciciela możemy zobaczyć Mickey'a Rourke (swoją drogą, jaka istota ziemska w latach 80-90 nie chciałaby być przez niego wyobracana?), w biedną chlipiącą żoneczkę wcieliła się natomiast Linda Hamilton (gra tu okropnie, ale można jej to wybaczyć ze wzlędu na późniejszy udział w Terminatorze), o łagodnej twarzy poczciwego spaniela. Gdyby nie obsada, zapewne nikt nie tknął by tego telewizyjnego gluta, ale dzięki niej jak najbardziej idzie to przełknąć. I na koniec hasło do zapamiętania i zapisania w notatniczku - "If she says no - IT'S RAPE".