Jest koniec czerwca 1876 roku. Indianie właśnie pokonali Custera pod Little Big Horn. Kapitan York przybywa do Deadwood, gdzie dowiaduje się o ukrytych karabinach Gatlinga. Zamierza je odnaleźć i dostarczyć zbliżającej się armii.
Doskonałym wynalazkiem w filmie jest stajnia, czy cuś podobnego. Z jednej strony budynku panuje dzień, z drugiej noc. Na uwagę zasługuje wystrój domku na farmie - krzywo wiszący obraz, bardzo krzywo (może taka moda) i pikowana skórzana sofa z pierwszorzędnego hotelu. Dialogi najczęściej są idiotyczne. Uparty lektor wciąż powtarza teksty o działkach zamiast karabinach, tak że słuchać już go nie można, a przed oczami staje obraz ogródków, czy innych spłachetków ziemi. W ustach lektora war party zamienia się w ucztę wojenną. Genialne!. Muzyka z kolei sprawia wrażenie, jakby zza horyzontu mieli za chwilę wyjechać Krzyżacy.
Zaletą, jedyną zaletą jest duża liczba konnych statystów w pióropuszach na końcu.
Podsumowując, strata czasu!