bo nie wiem, czy po obejrzeniu filmu warto brać się za lekturę, jeśli ona nie uzupełni w jakiś znaczący sposób tego, co dał film.
Sama historia jest dla mnie bardziej taką alegorią mającą zobrazować miłość Boga do ludzi. I z tej perspektywy daję 8 gwiazdek, bo zwyczajnie chciałabym ukazywania więcej głębokiego Dobra w kinie oraz za sam fakt tego, że znalazłam na Netflixie film o podłożu chrześcijańskim. Nie płakałam, ale niektóre sceny naprawdę mnie poruszyły (najbardziej chyba scena mycia nóg), inne doceniłam za symboliczne nawiązania (nerwowe mycie się Angel w oczku wodnym), a w jeszcze innych po prostu się uśmiechnęłam (jak w tej, kiedy Angel proponuje, żeby Michael przyszedł do niej do łóżka, a on, żeby sobie jakoś poradzić sam ze sobą, idzie się nocą wykąpać w zimnej wodzie). Więc jako metafora - TAK, natomiast nie jest to dla mnie wiarygodna historia o ludziach. Tu pokazano, jak ludzie POWINNI kochać, ale tak NIE kochają. Jeśli nie przyjmę tego założenia, że odbieram ten film symbolicznie, to niestety, on mnie nawet trochę irytuje (i za to oraz za niedociągnięcia czysto filmowe, fabularne, na pewno dałabym niżej niż 8).
Postać Michaela jest po prostu nierealistyczna; jego reakcje są wyidealizowane. Miarkę przebrała dla mnie jego reakcja na informację od Angel, że nie będzie mogła mieć dzieci. Na jego twarzy nie było widać ani zdziwienia, ani zawahania czy smutku. On od razu, na pstryknięcie palców, był w stanie zauważyć w tym większy sens, powiedzieć, że ją kocha i że wszystko jeszcze może się zdarzyć. Piękne zachowanie. Tylko byłoby bardziej prawdopodobne, gdyby ta scena trwała np. dwie minuty dłużej, gdyby były pokazane jakieś naturalne (i zrozumiałe) emocje bohatera, może walka wewnętrzna… Wydaje mi się, że jak ktoś ma głębokie pragnienie założenia rodziny i nagle dowiaduje się, że to marzenie się nie ziści (bo właśnie w takiej definitywnej formie zakomunikowała to dziewczyna), to zanim to zostanie zracjonalizowane, chyba po ludzku byłoby to najpierw opłakać….?
W każdym razie, oto moje pytania:
1. Czy w książce Michael też już przy pierwszym spotkaniu odsłania przed Angel wszystkie karty i prosto z mostu mówi jej, że ma zamiar się z nią ożenić? Miałam nadzieję, że on będzie ją poznawał przez np. 2-3 pierwsze spotkania, a potem dopiero zaproponuje małżeństwo. Sam podkopał swoje szanse i przedstawił się raczej jako zakochany, naiwny młokos niż dojrzały mężczyzna.
2. Czy w książce też tak… dosłownie (magicznie?) Michael traktuje znaki Boga co do wskazania mu przyszłej żony? Przecież ten facet wybiera pierwszą dziewczynę, którą widzi, w dodatku nic o niej nie wiedząc. Zero jakiegoś rozeznawania w trakcie poznawania (patrz punkt 1) albo np. wątpliwości, że może źle wybrałem (gdy ona po wielokroć od niego ucieka).
3. Nie zrozumiałam, co właściwie się zdarzyło, że Michael stwierdził, że Angel jest już gotowa na seks z nim. Na początku bardzo mi się podobało, że właśnie zwleka, że wyraźnie czeka na to, by Angel dała mu miłość cielesną tylko jako wyraz uczucia do niego, a nie jako zapłatę za opiekę (w jedynej walucie jaką znała i w jakiej czuła się wystarczająco wartościowa). I nagle nastąpiła scena, w której on stwierdza, że to już, ale według mnie z zachowania dziewczyny nic takiego się nie zdarzyło, co mogłoby tłumaczyć jego decyzję.
4. Czy jakoś lepiej jest wytłumaczony powód ostatniej ucieczki Angel? Oglądam scenę, w której dziewczyna przystraja dom, żeby świętować ich związek, potem nawet mówi, że dzięki mężowi zaczęła doceniać wschody i zachody słońca, a na końcu zachęca go do seksu. To się dzieje już PO tym, jak wyznaje, że nie może mieć dzieci. I wytłumaczcie mi, dlaczego mimo wszystko, po wyrażeniu tej miłości, podkreślenia wartości związku i otrzymaniu akceptacji od męża, nagle ucieka? Takie to… urwane i dziwne.
5. Czy w książce też się wszystko kończy tak cukierkowo, że oto mają dwoje dzieci? Czy jest cokolwiek powiedziane o tym, że np. chwilę im zajęło, żeby zajść w ciążę, czy raczej szast, prast, i udało się? Z drugiej strony kupuję wyjaśnienie, które przeczytałam tu na forum, że to pojawienie się dzieci też raczej należy czytać jako przykład, że dla Boga nie ma nic niemożliwego. Ale właśnie... dla mnie ten film broni się głównie wtedy, gdy założę sobie na mózg okulary metafory.
To tyle pytań. Mam jeszcze dwie obserwacje, a raczej skargi. W rolach drugoplanowych wybrali tak podobnych do siebie aktorów, że bez przewijania i porównywania nie byłam w stanie stwierdzić na pewno, z jaką postacią mam do czynienia. Facet sprzedający Sarę jako małą dziewczynkę za bardzo wyglądał dla mnie jak jej ojciec, myślałam, że to on, i dopiero mi się wyjaśniło w tej scenie, w której strzela sobie w łeb, że to jednak nie był on. Tak samo obie burdelmamy były brunetkami o oliwkowej skórze – naprawdę to nie pomagało w śledzeniu fabuły.
I ostatnia kwestia, może wyda się wam najbardziej prozaiczna… chodzi mi o wiązanie włosów. Naprawdę czekałam na to, kiedy bohaterka zwiąże te piękne loki. Z jednej strony widać, że nie chce rzucać się mężczyznom w oczy (podczas ucieczki na statku, czy podczas ucieczek od Michaela), a zupełnie wbrew praktycznemu podejściu tak bardzo je eksponuje. Naiwne i… głupie? Czepek albo chustka wystarczyłyby, żeby uczynić jej zachowanie bardziej realistycznym. Ale… mogłabym to zinterpretować też symbolicznie. Bohaterka pierwszy raz związała włosy dopiero gdy zatrudniła się jako kucharka. Dla mnie to był wyznacznik takiego jej mentalnego zerwania z tożsamością prostytutki; że dała sobie szansę zarabiać na utrzymanie inaczej. Potem kolejne sceny to już są te sceny ostatecznego starcia, nawrócenia i założenia „Domu Magdaleny”. Od momentu pracy kucharki aż do końca filmu już nigdy nie widzimy sceny, w której ktoś zmusiłby ją do seksu i w której ona by w jakiś sposób na to przyzwoliła (bo chyba się zgodzicie, że w scenie z bratem Michaela, on ją zaszantażował, ona nie chciała, ale mimo wszystko dość szybko na to przyzwoliła, według mnie dlatego, że w tamtym momencie widziała siebie jeszcze tylko jako grzesznicę, myślała o sobie jak o śmieciu, który nie ma nic do dania poza ciałem i nie przyjęła jeszcze przebaczenia).