Zarówno sam film, jak i jego bohaterowie od początku do końca mnie irytowali. No, prawie do końca... Wolfgang Zenker - taki moeudacznik i sierota, nie dbający o siebie, bez ambicji i co najgorsze "wszystko wie najlepiej"... Jego synuś, Karsten Zenker - wyrośnięty rozpieszczony bachor (w dodatku, jak wielu gejów, trzymający się z psiapsiółkami). I wreszcie ten jego kochaś, a konkurent ojca w pracy, Steven Brookmüller - cwaniaczek i kombimator bez żadnych zasad... Wyjątkowo irytująca mieszanka, więc nie wiem co miało tu być śmiesznego. Komedia to dużo trudniejsza sztuka niż np. dramat, więc nie każdy powinien się za nią zabierać, bo to wyższa szkoła jazdy!