Jeśli widziało się "Grę" z Michaelem Douglasem, to takie filmy bazujące na mistyfikacji i grze pozorów nie mogą już ani zaskoczyć, ani naprawdę zaciekawić. Wiadomo, na co się przygotować, a zrywanie kolejnych zasłon i docieranie coraz głębiej do sedna bynajmniej nie rodzi pytań, za którą zasłoną z kolei ukaże się wreszcie prawda. Zero dramaturgii, sztucznie, na siłę budowane napięcie. Al Pacino w roli agenta Burke'a jest jakby cieniem samego siebie z "Adwokata diabła", tym bardziej, że kreacja jest irytująco podobna - tajemniczy, charyzmatyczny mentor "znikąd", wprowadzający w nieznany świat zdolnego, żądnego wrażeń młokosa. Tam był piękny i straszy, tutaj - nijaki i nudny. Na uwagę zasługuje tylko kilka scen, np. w barze, gdy okazuje się, że to Layla pociąga za sznurki, James natomiast łatwo daje się złapać na haczyk, a razem z nim widzowie. :) Bo już sekwencja scen brutalnego przesłuchiwania Jamesa jest tak grubymi nićmi szyta, że chyba mało kto miał wątpliwości, o co chodzi. Tyle. Szkoda miejsca na dalsze analizy.
Akurat "gry" nie widziałem, "adwokata diabła" tak. NIe uważam obejrzenia tego filmu za stratę czasu. Wg mnie jest może nie rewelacyjnie, ale OK na niezobowiązujące popołudnie. Nie wszystko było dla mnie przewidywalne. Może dlatego, że nie czytałem wcześniej recenzji ani streszczeń, oglądałem go "z marszu", jedząc obiad i nie wnikając zbytnio w szczegóły i niuanse. Na takie okazje film nadaje się bardzo dobrze. Biorąc pod uwagę inne produkcje amerykańskie - tu jest całkiem nieźle.
Rola Pacino może nieco przypominać tamtą z "adwokata", ale mnie te podobieństwa nie irytowały. Tamtą kreację odebrałem zupełnie inaczej, "ambitniej". Tu mamy niezłą rozrywkę, bez "ambicji".
Ja też oglądałam film "z marszu", więc nie miałam żadnych oczekiwań. Tylko, kurczę, film mnie kompletnie nie wciągnął. Oglądałam prawie bez zaangażowania. Nie wiem, może powyżej pewnej liczby filmów obejrzanych w życiu, człowiek staje się już maksymalnie wybredny. ;)
Myślę, że też ostatnio stałem się wybredny. Trudno mnie zadowolić, zwłaszcza sensacją. Ale mnie akurat ten film wciągnął. I tyle. Pewnie to zależy też od nastroju w danym dniu. U mnie zależy.
pozdrawiam
"Jeśli widziało się "Grę" z Michaelem Douglasem, to takie filmy bazujące na mistyfikacji i grze pozorów nie mogą już ani zaskoczyć, ani naprawdę zaciekawić. Wiadomo, na co się przygotować"
Powiem ci że Gra to bardzo dobry film ale jeśli twierdzisz że rekrut to film bardzo przewidywalny i nieciekawy to zaczynam wątpić czy wogóle go oglądałaś.Przecież do samego końca nie ukazuje prawdy i niewiadomo było co i jak.Wszystko wyjaśniało sie do samego końca choć już w połowie wydawało sie że znamy sens i koniec.Jak dla mnie film bardzo dobry i mile mnie zaskoczył
Oglądałam, oglądałam. :) Tyle, że - fakt - w pewnym momencie prawie zasnęłam. I to właściwie powinno starczyć za cały mój komentarz. Piszesz: "Wszystko wyjaśniało sie do samego końca choć już w połowie wydawało sie że znamy sens i koniec." Mnie się tak bynajmniej nie wydawało. Fabuła i struktura filmu sugerowała, że reżyser chowa coś w zanadrzu na sam koniec. Jasne, że nie wiedziałam co to dokładnie będzie, ale podejrzewałam, że zapewne ze starym agentem będzie coś nie tak. Generalnie taka szkatułkowa budowa opowieści to coś, z czym spotykam się od bardzo dawna (począwszy od Lema), a dodatkowo w książkach ma większy urok. Oglądałam doskonale obojętna na to, co się działo na ekranie i nic na to nie poradzę.