PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=853969}
5,1 468
ocen
5,1 10 1 468
4,0 5
ocen krytyków
Republika dzieci
powrót do forum filmu Republika dzieci

re:mini.scencje

ocenił(a) film na 5

późny kolski powraca do wczesnego kolskiego, znaczy tego rozkraczenia w ramach dwóch warstw widzialności - faktu i bajki, realizmu i fantazji, konkretu i alegorii - tylko z ludowości magicznej zrezygnowano na rzecz przedszkolandii..

znamienne, iż w roli franciszka pieczki wystąpił andrzej grabowski, molekułę ducha zastąpiono zimnym, mocnym fullem; dostojeństwo duszy ludzkiej - ciepłym, kiepskim spirytusem. nie dość, jakby tego było mało - pierwsze jest wygazowane, drugie rozwodnione..

mimo wszystko jednak nie mam serca by tak lekką ręką skreślać, bo też fajnie, żeśmy się w końcu rodzimego terry'ego gilliama wszyscy doczekali. tak zwyczajnie, normalnie, po polsku, znaczy po swojsku, po taniości, z papendeklu, w ramach nieustannej walki z wiatrakami ludzkich nieszczęść, jak i odwiecznej niezgodności z regulaminem zdrowego rozsądku.. ta dezercja, ten odwrót, ta wycofka kolskiego w krainę dziecięcej fantazji, do matriksa, w obrębie którego próbuje się jednak coś prawdziwego powiedzieć, coś ugrać, potem na świat maszyn rozlać - będzie najmocniejszą stroną jego nowego filmu. być może też alegorią kina w ogóle? pytaniem o jego siłę sprawczą, zarazem odpowiedzią - wiecie co z nią zrobić, nie? - iż tę całą siłę można sobie co najwyżej wsadzić między bajki.

ocenił(a) film na 10
Westernik

Terry Gilliam? A dlaczego jakiś facet z Los Angeles, spec of efektów specjalnych ma być tu paradygmatem? Bo jest z USA i żeby taki Kolski z Wrocławia czuł się zobligowany stawać na uszach po to by mu dorównać albo leczyć jakieś kompleksy, czy też komuś zaimponować: "O! Patrzcie! Ja teraz jestem prawie jak Terry Gilliam. Z USA!"? No weź przestań. A co do Pieczki: może odmówił. Ocenianie na 5/10 to też jakby pewna niekonsekwencja, bo z Twego tekstu wynika, że film nie jest nawet na 2/10

ocenił(a) film na 5
Pawcio_filmaniak

no coś ty, film mi się nawet podobał i myślę, że dałem temu wyraz w powyższym tekście, dosyć jednak entuzjastycznym, acz z drobnymi przesunięciami - ten grabowski, cały czas wyobrażałem sobie pana franciszka jednak.. i bynajmniej moją intencją nie było dźgać kolskiego w oko gilliamem. to tylko takie luźne skojarzenie na zasadzie pewnej analogii, bo z takiego nieustannego ścierania się realizmu i fantazji gilliam wyprowadził całą swoją linię artystyczną. by the way - miałem tu akurat na myśli starego gilliama, tak do Krainy Traw mniej więcej, bo od Nieustraszonych Braci Grimm zaczyna się nowy, mniej ceniony przeze mnie okres twórczości tego pana. ten stary to był gilliam taki bardziej analogowy, mniej cyfrowy; to był gilliam - poeta rupiecia, tworzonego ludzką ręką śmietnika; jakieś ścinki, jakieś farfocle, papiery toaletowe, szmaty i odpadki, trociny przynależne jakiejś większej całości, dużo makulatury ogólnie, ściany z papendeklu i tak dalej. nagromadzenie wszystkiego w ilościach nie do przerobienia za pomocą ludzkiego oka, które bądź co bądź musi czasem mrugać. ja takiego gilliama cenię sobie najbardziej, dzikiego i wizjonerskiego, pełnego fantastyki sztucznej i brudnej, powstałej na zgliszczach rzeczy codziennego użytku i bez ingerencji komputerowej. trochę jak w Casanovie felliniego, który zbudował np. ocean z folii i plastiku, a kiedy? w czasach Gwiezdnych Wojen! ja takiego właśnie gilliama cenię sobie najbardziej i takiego właśnie gilliama w nowym filmie kolskiego odnalazłem:) kolski nie ma i mieć nie powinien żadnych kompleksów wobec gilliama, więcej nawet powiem - w latach dziewięćdziesiątych robił kino o którym nawet gilliamowi by się nie śniło..

ocenił(a) film na 10
Westernik

Zacznę od końca. Do Gilliama miałem szacunek w czasach serii Monty Pythona a potem uważam,że to co robił, to zwykłe kabotyństwo. Kolski lata 90-oczywiście, to dla mnie punkt wyjścia z Kolskim w ogóle. Jednak po Historii kina w Popielawach zaczął przygnębiać, strasznie depresyjne te filmy były (nie mówię, że złe!) szczególnie Wenecja skądinąd świetna. Republika Dzieci to moim zdaniem powrót mniej więcej do Grającego z Talerza i Szabli od Komendanta. Trochę zniesmaczyła mnie charakteryzacja mieszkańców Mszarów, ale reszta jak najbardziej ok no i happy end wreszcie jakiś był po raz pierwszy u Kolskiego od jakichś 15 lat chyba. No i jestem pewien, że on tu jest sobą, że to wszystko poszło taką drogą: mam pomysł - realizuję, a nie: co tu zrobić, żeby zarobić a sie nie narobić. Co do Pieczki - też pomyślałem o nim wychodząc z kina, ale potem zaraz pomyślałem: wiek, może covid, może brak zdrówka w ogóle. No ale Grabowski udźwignął Rafała przecież

ocenił(a) film na 5
Pawcio_filmaniak

zgodzę się w sprawie cezury z tą Historią Kina w Popielawach, bo i mnie jakoś po tym filmie zupełnie było z kolskim nie po drodze.. Szabli Komendanta albo nie widziałem albo nie pamiętam, ale gdzie ty, u licha, widzisz podobieństwo pomiędzy tym filmem a Grającym z Talerza? dla mnie tamte filmy z lat dziewięćdziesiątych przesiąknięte były religią, mistycyzmem, ludowością, znachorstwem, wierzeniami cokolwiek zabobonnymi, regionalną specyfiką że tak powiem, folklorem, magiją czasu i miejsca - przecież tego w nowym filmie kolskiego albo nie ma albo są jakieś odpryski zaledwie, trociny przynależne większej całości..

ocenił(a) film na 10
Westernik

Nie chodzi mi o jakieś wspólne cechy fabularne pomiędzy latami 90 tymi a Republiką dzieci a raczej o estetykę i klimat, czyli m.in. panoramiczne ujęcia, osobliwe miejsca, ogólnie klimat, aczkolwiek fabularnie i tu i tam bohaterami są autsajderzy czy raczej wykluczeni. Tu i tam jest nierealnie, baśniowo, no i jest przesłanie z nadzieją na przyszłość dla tych pokieraszowanych przez los a poszukujące się nawzajem "połówki"odnajdują się i uzupełniają. W Republice dzieci zresztą też masz zabobon, mistycyzm i demony, owszem odpryski, ale dość pokaźne i przywołujące skojarzenia. W ogóle wydaje mi się, że Kolski chce przekazywać widzom przede wszystkim swoje emocje i być odbieranym emocjonalnie. W latach 2010-2020 z wiadomych prywatnych powodów targały nim emocje bardzo złe i to się przełożyło na filmy, a tu w Republice widać, że gościu się emocjonalne pozbierał w miarę, bo sam film kończy się happy endem, a właściwie perspektywą na happy end. Takie są moje skojarzenia i odczucia. Szablę od Komendanta obejrzyj koniecznie, to film o zabarwieniu prawie komediowym, zabawny bardzo i emocjonalnie pozytywny.

ocenił(a) film na 5
Pawcio_filmaniak

wybacz, iż tak późno się oddzywam. rozproszyłem się po różnych forach i tak czekam i czekam, aż mi się nazbiera, potem hurtowo odpisuję.

to o czym piszesz ma sens i ja to rozumiem, a jednak czegoś mi w tej twojej wypowiedzi brakuje. i nawet wiem czego, jednak aby to zilustrować muszę się odwołać do strasznie mglistej, mętnej i podejrzanej, stosunkowo niemodnej i nikomu już prawdopodobnie do niczego niepotrzebnej koncepcji tak zwanego ducha. ducha, czyli jakiejś podstawy, która to wszystko spaja; jakiegoś powiedzmy ekranu, który umożliwia zaistnienie i podtrzymuje obrazy. te obrazy oczywiście są jakie są - jak piszesz - pozytywne albo negatywne, zimne albo ciepłe, mokre albo suche i tak dalej. oparte na przeciwieństwach i oczywiście z punktu widzenia obrazu - rozumianego tutaj w kategorii osoby - ma znaczenie, czy dany obraz jest taki czy owaki, czy jest plus czy minus, czy plusy są dodatnie czy ujemne, pozytywne czy negatywne i tak dalej. najwyraźniej przeszedł jak zauważasz reżyser pewną drogę przez mekę, z negatywnej emocji na pozytywną emocję w końcu się przedzierzgnął i chwała mu za to. ja tego broń mnie panie boże nie potępiam, bo to wielkie osiągniecie dla człowieka, tylko.. czy dla kina? bo - zapytam - czy to ma jakieś znaczenie z punktu widzenia tego ekranu, tej matrycy, tego ducha? założmy na przykład, że na ekranie jest powódź, czy ekran jest mokry, czy tonie? albo załóżmy, że na ekranie jest pożar, czy ekran jest gorący, czy płonie?

a więc widzisz, chodzi o kwestie tak zwanego ducha, czegoś co znajduje się ponad. normalnie nie podnoszę tej kwestii, którą osobiście uważam za najwyższy rodzaj kontaktu tak zwanego człowieka z tak zwaną sztuką. takie rzeczy każdy tam sobie powinien w swoim sercu czy bóg raczy wiedzieć gdzie jeszcze na jakimś tam etapie swojego osobistego rozwoju rozstrzygnąć i basta. mówić o tym nie ma co, tym bardziej nikogo nakłaniać. tutaj poniekąd jestem zmuszony podnieść tę kwestię częściowo przez ciebie sprowokowany, częściowo powodowany pamięcią wczesnych filmów kolskiego, które to właśnie o tym duchu, z tym duchem i w tym duchu całe były kąpały się, taplały się i rozpływały, a bez niego nic się nie stało, co się stało. tam się też oczywiście działy różne pozytywne i negatywne rzeczy, na tej matrycy, bo zawsze muszą się dziać. wszak buduje się ciągle w oparciu o te same elementy, ten sam budulec jak piszesz. tak, tu jest zabobon i tam był zabobon, tu jest mistycyzm i tam był mistycyzm, tu są demony i tam były demony, i tak dalej, i dalej, i dalej..

tym niemniej we wczesnych filmach kolskiego było coś jeszcze, coś co wszystko to przenikało. rodzaj zawiesiny, powiedzmy, niewidzialnej, ale tak gęstej, że możnaby ją krajać nożem. pod tym względem uważam wczesne filmy kolskiego za osiągnięcia tej miary, co filmy tarkowskiego czy paradżanowa, najlepsze dzieła kim ki-duka, niemal wszystkie filmy jonasa mekasa i tak dalej, i dalej, i dalej.. dla mnie to były wyżyny. mnie może oczywiście już dopadać zwana skleroza arterii rozumowania, nie przeczę. filmy te widziałem dawno, w młodości (w sumie to w dzieciństwie - młody jestem obecnie!), w okresie dla mnie formatywnym w pewnym sensie, stąd też zapewne bierze się taka a nie inna ma optyka.

film z ducha jest filmem transparentnym, transpersonalnym po prostu i bardzo łatwo jest go rozpoznać kiedy się już na taki natrafia. mój system operacyjny niemal natychmiastowo się na taki film nastraja, niemal bez żadnego wysiłku z mojej strony. potrzebny jest jakiś wewnętrzny radar, który nagle się zapala i cyk, i bum, i jest. rodzaj antenki nastawionej na inne gęstości pozawzrokowego postrzegania. rozentuzjazmowana wewnętrzna wibracja. naturalna medytacja.

otóż ja tego tutaj nie czuję, ja tego wszystkiego w najnowszym obrazie pana kolskiego nie znajduję. nie takie były zamiary, nie takie były intencje - powiesz i będziesz miał rację. bo, zaiste, nie takie. tym niemniej ja jako widz mam prawo zastosować inne kryteria. tym bardziej, iż sam reżyser daje mi to prawo, do pewnego stopnia, swoimi dziełami z przeszłości. gdyby np. jakimś cudem boskim obecnie z martwych był powstał tarkowski, czy zadowolilibyśmy się kinem familijnym czy raczej żądalibyśmy niemożliwego? a zatem bądźmy realistami, żądajmy niemożliwego!

ten okres personalny kolskiego, powiedzmy, w moim prywatnym odczuciu zaczyna sie od Historii Kina w Popielawach i to jest zarazem film od którego mój system operacyjny z kinem pana kolskiego się rozmija. ja po prostu na innego kolskiego czekam, innego kolskiego wypatruję. do pewnego stopnia winę ponoszę ja i moje oczekiwania ma się rozumieć, moje widzimisię. tak, ja mogę widzieć misie, mogę nieprzyzwocie wypatrywać tych misi, ale winę ponosi również i sam kolski. takich filmów jakie on robił w młodości - w młodości się po prostu nie robi! tego rodzaju olśnienia powinny przychodzić trochę później może, może po odpowiednim uformowaniu osoby? nie wiem. ale historia zna takie historie, odwrócenie kolejności, po czym próby desperackiego doskoku osoby do swego własnego transpersonalnego wizerunku po chwilowym zniknieniu persony w owym transpersonalnym - i to przeważnie nie kończyło się dobrze. tak dla persony, jak i przede wszystkim dla jej zapuszkowanego w skóre opakowania, cudownego, ludzkiego ciała. dobrym przykładem z naszego skromnego poletka będzie tu stachura, z nowszych np. magik z paktofoniki i kalibra (wybacz, taka jest moja optyka, takie mam ostatnio rozkminki kontemplując pogrzebany na cmentarzyskach natfliksa dokument o postaci kany'ego westa;).

dajmy jednak tym zapiskom powrócić na właściwe tory. przepraszam. powracam. otóż u kolskiego też jest coś z powyższego, chociaż akurat żadnych prób doskakiwania do transpersonalnego wizerunku własnego ja u niego nie widzę. to dobrze. to pozwala rzecz rozpatrzyć wyłącznie w kontekście jego dzieła filmowego. kolski zaczął z bardzo wysokiego ce, tak wysokiego, że aż niewidzialnego. a potem je porzucił, choć bardziej zasadnym jest powiedzieć, iż to ono porzuciło jego. i ja na takiego kolskiego - swoisty powrót syna marnotrawnego niczym w ostatnim obrazie Solaris tarkowskiego - czekam, takiego kolskiego-nie-kolskiego wypatruję. a w międzyczasie owszem, bawię się sentymentalnie, zapewne razem z tobą, na każdym jego (kolskiego, nie nie-kolskiego) kolejnym obrazie. tyle, że widzisz, bawić się sentymentalnie to ja jednocześnie mogę na stu innych filmach, np. na wspomnianym wyżej gilliamie. od kolskiego jednak oczekuję więcej. powiem ci czego - takiego śpiewu łabędziego, takiej muzyki, która powstaje po zniknieniu małej kropli w wielkim oceanie.. najlepiej, rzecz jasna, na flecie, którym będzie pan franciszek pieczka - "aktor pana boga" zapoczątkowujący to wszystko swym żywotem świętym pamiętny mateusz z obrazu witolda leszczyńskiego - chociaż niekoniecznie.. z miłością i z pozdrowieniem:)

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones