...napisałem coś więcej niż tylko wrażenia z filmu...
A co do filmu - bardzo efektownie nakręcony - mimo braku dużej trików komputerowych powstał bardzo dynamiczny i transowy obraz, szczególnie zapadają sceny odurzania się, w postaci bardzo szybkich zmechanizowanych czynności, po których następuje chwilowy stan błogości, po to tylko by zaraz Życie mogło dopaść nas ze zdwojoną siłą...
Maxymalny realizm.
Bardzo poruszająca muzyka Kronos Quartet - zwłaszcza tytułowe requiem na skrzypcach tworzy klimat osaczenia podobny do tego z "Długu" Krauzego . Do tego mix różnych gatunków - zawsze perfekcyjnie dobranych...
Realne, plastyczne postacie, o ile nie zapomimy że reprezentują one skrajne, ale prawdziwe przypadki.
Smutny film - jeden z tych po których nie miałem ochoty wstawać od razu z fotela...
...Zżeramy własny ogonek...
...pomalutku, acz systematycznie... Aronofsky poszedł na maxa - wizja chorej Sary Goldfarb to jedna z najbardziej przerażających scen jakie widziałem... Gdzieś giną wszystkie granice - z jednej strony dobrze - więcej wiemy o sobie, uczymy radzic się z coraz to nowymi problemami, już prawie poznaliśmy tajemnicę istnienia. Z drugiej strony Aronofsky pokazuje przeciwległy koniec naszego sukcesu jako rasy ludzkiej, a także to jak bardzo spadła nasza wrażliwość - trzeba było aż takich scen żeby mnie ruszyć... W Ameryce z okazji filmu podniesiono dyskusję o tym co można pokazać, a co już nie. I nie chodziło tu o jakieś sceny drastycznego mordobicia czy krwawych strzelanin, których to akurat w amerykańskim kinie jest od groma. Requiem pokazuje po prostu prawdę, z pewnością najbardziej brutalną, ale prawdę, a Ameryka lubi Show - wszystko musi być pięknie polukrowane, ugładzone - zło ma zostać ukarane, dobro zwycięża... A gdy to jest niemożliwe do realizacji - lepiej tego nie pokazujmy - po co psuć ludziom stan błogiej Nirwany, everybody happy, keep smiling... Nieeee - na pewno nie będzie tak źle, nadal przedstawione problemy będą dotyczyć jakiejś wąziutkiej grupki ludzi - co to jest w porównaniu do nas wszystkich, co nie? Gdyby jednak już ci "inni" wyszli z ukrycia, zawsze możemy ich jakoś zatuszować - wpakujemy ich do paki, do domku bez klamek, olejemy... - nadal będzie nam wspaniale, co prawda po drodze odpadnie klika procent "nieprzystosowanych" odszczepieńców...Ale reszta - Alleluja i do przodu! Biorąc pod uwagę zdrowy rozsądek to najsłuszniejsze rozwiązanie, co z tego że gdzieś po drodze pogubimy większość wartości, liczy się postęp, co nie? Najgłupsze jest to ża sam łapię sią na tym że mało obchodzi mnie los takich osób jak Sara czy Harry... Na pewno jest to film o koszmarze nałogu - ale przede wszystkim o jego źródłach. Nałóg to choroba piekielnie społeczna - niezależnie czy będzie to wódzia, papieroski, blanciki czy tivi - zawsze gdzieś na początku tkwi jakaś tam chęć akceptacji, zaimponowania, współistnienia... Część z nich świetnie z sobą poradzi, inni - no cóż, life is brutal... Te parę procent ofiar nie zmieni przecież przekonania, że oto wynaleźliśmy wspaniałą formułę "Jak Żyć"... Prawdziwe problemy ludzi przedstawią nam Springer, Oprah, czy Drzyzga - po co mamy się nimi zadręczać w rzeczywistości, wystarczą nam pokazane w telepudle. Gdy nam się znudzi przełączymy na "Chciwość, czyli Żądzę Pieniądza" albo innych Milionerów...
A będąc wieczoerem na Centralnym odwrócimy głowę od nastoletniej ćpunki-prostytuki, podobnej do Marion - tu niestety nie dzieli nas szklany ekranik, zresztą co nas to obchodzi...
Nie chcę taki być taki - obojętny, a jednocześnie wiem że odwrócę głowę.
Pieprzę to.
Czy my w ogóle zasługujemy, jako całość, na miano ludzi???
Sami piszemy Requiem na nasz pogrzeb...