Postanowienie noworoczne: Wypełnić skandaliczne luki na liście "wiecznie odkładanych na później filmów". Najlepiej zacząć od razu.
Resident Evil to film oparty na motywach gry komputerowej, który doczekał się czterech kontynuacji... i podobno na tym nie koniec. Zazwyczaj z rezerwą podchodzę do takich produkcji słysząc co nieco, o takich ekranizacjach jak: "Doom" reż. A. Bartkowiak 2005r., "Far Cry" reż. U. Boll 2008r., czy mając w pamięci obejrzany "Silent Hill" reż. Ch. Gans 2006r.
Trzeba przyznać, że ekranizacja twórcy "Mortal kombat" 1995r., czy "AVP: Aliens vs. Predator" 2004r., ma kilka plusów, niestety nie za kulejące efekty specjalne, czy grę aktorską - choć na Michelle Rodriguez, czy Millę Jovovich zawsze miło popatrzeć - a muzykę skomponowaną do spółki przez Marco Beltrami (m.in. "Scream" 1996r., "54" 1998r., "The Watcher" 2000r., "The Thing" 2011r., czy "World War Z" 2013r.), Clint Mansell (m.in. "The Hole" 2001r., "Murder by Numbers" 2002r., "The Wrestler" 2008r., "Black Swan" 2010r., czy "CSI: NY" 2004-2013r.), a także Depeche Mode i Marylin Manson.
Takich artystów do ścieżki dźwiękowej mogłaby pozazdrościć każda produkcja.
Resident Evil ma coś - oczywiście z zachowaniem wszystkich proporcji - z "The Matrix" A. i L. Wachowski 1999r. i jest lepszy, niż większość ekranizacji gier komputerowych, ale "Max Payne" reż. J. Moore 2008r., podobał mi się bardziej. Film dla fanów gatunku, a tym co nie widzieli w pierwszej kolejności polecam wspomniany "World War Z" reż. M. Forster, "28 Days Later..." reż. D. Boyle 2002r., oraz drugą część "28 Weeks Later" reż. J.C. Fresnadillo 2007r.