Nigdy nie byłem specjalnie fanem gier Resident Evil- ceniłem tą markę (przynajmniej do części
4- kiedy jeszcze przypominała horror) i 3 i 4 część bardzo miło wspominam. Kojarzyły mi się
zawsze z ponurym klimatem, ciekawym designem wrogów (bardziej 4 część), oraz desperacką
walką z zombie. Uwielbiam też zombie movie, w szczególności Świt żywych trupów Romero
(który był zresztą inspiracją twórców RE). Czego więc spodziewałem się po tym filmie?
Wiedziałem, że podobnie jak większość ekranizacji gier, fabuła nie będzie miała wiele
wspólnego z pierwowzorem. Liczyłem jednak na niezła konwencję zombie movie, gore i kina
akcji. Co dostałem? Tylko to ostatnie, klimatu zombie movie nie poczułem wcale, zaś gore
ograniczyło się do jednej, bardzo kiepsko wygenerowanej komputerowej sceny (mam na myśli
ten system obronny z ćwiartującymi laserami). Mocno mnie to rozczarowało, ponieważ pierwszą
grą o tematyce zombie jaka mi przychodziła do głowy, była zawsze seria Resident Evil. Strasznie
mnie wkurzało brak gore, co jest dla mnie elementarne w filmach o zombie. Fabuła jest
banalna, twórcy od czasu do czasu starają się wcisnąć jakieś twisty fabularne, kompletnie
niepotrzebne, tylko komplikujące prostą historyjkę, przeważnie dotyczącą bohaterów których i tak
nikogo nie obchodzą. Aktorstwo jest co najwyżej przeciętne, nikt się nie wybija.
Do czego jednak muszę się przyznać, to nieźle zachowane tempo filmu, charakteryzacja
(szczególnie psy mi się podobały), oraz muzyka. Akcji jest sporo, ale nie jest jakoś
zachwycająca. Najbardziej w nich irytowała mnie trzęsąca się kamera, jakby kamerzysta dostał
ataku padaczki (często nie wiedziałem co się dzieje na ekranie).

Planowałem zabrać się za całą serię, ale skoro odrzuciła mnie pierwsza część (zdaniem wielu
najlepsze w serii) to postanowiłem podarować sobie resztę.