w opozycji do Woodstock z 1970 mniejszy rozstrzał wrażeniowy daje obraz konkretniejszy, przytula, otula i dopieszcza atmosferą intymności, powagi i skupienia..
nadto warto może jeszcze wspomnieć, iż film zaczyna się i kończy dość przytomnie (jak na zasypianie) tym samym obrazem, jakby realizatorzy, już na starcie, umieszczając rzecz w nawiasie, tworząc klamrę, zrazu przepowiadali, czym to wszystko jest i będzie, się okaże: mrzonką zaledwie, majakiem, wizją, pozą, modą, kolorową halucynacją, załamaną falą z paranoicznego obrazu późniejszego kronikarza huntera s. thompsona, ideologiczną jętką jedniodniówką, niedokończonym frankensztajnem zbiegłym z laboratorium sandoza, imaginatorium z piosenki johna lennona, romantycznym marzeniem, psychotycznym rojeniem, utopijnym snem, urojeniem ujaranego hippisa, niczym mniej, niczym więcej..