No właśnie. Dziwaczne postaci, psychodeliczna, surrealistyczna otoczka, w której nic nie jest tym, czym się wydaje z początku to rzeczy dobrze znane z kina Lyncha. Ritchie dodał do tego swoich ukochanych drani i swoją estetykę obrazu i powstał z tego całkiem niezły koktajl. Problem jednak w tym, że zbyt często się powtarza, przez co pod koniec film się po prostu nużył. Gdyby film nieco skrócił, przestał wsadzać bohaterom po raz setny te same teksty, "Revolver" stałby się filmem o wiele ciekawszym.
Dużym plusem są zdjęcia i sam Jason Statham, odtwarzający główną rolę.
Nie taki zły, jak go pisano, ale mógł być lepszy.
Fakt fajnie się ogląda, świetnie zrobione, ujęte i zmontowane sceny jak w "Przekręcie" ale jednak tamten bardziej mi się podobał... Nie udawał, że ma jakąś głębszą treść a mimo to był inteligentnym filmem.... A tu mamy kilka ciekawych zasad gry, a reszta to przegadany i hałaśliwy schizofreniczny bełkot głównego bohatera, który nie wnosi nic i już był w setkach filmów. Takie uczucie wewnętrznej rozpaczy i niepokoju jest 10000 razy lepiej wg. mnie ujęte w mistrzowskim "Memento" ale to tylko moje zdanie, każdy może to odebrać inaczej.....