no więc faktycznie chwilę po obejrzeniu czułem się zagubiony, domyślam się że wielu tak się czuło i sporo na tym poprzestało, jednak zbyt bardzo cenię sobie to miłe uczucie "no pomyśl" towarzyszące przy napisach końcowych.
To co napiszę poniżej to tylko moja osobista interpretacja z którą możesz się zgodzić lub też nie, ja w ten sposób odebrałem ten film, i chętnie obejrzę go po raz drugi w celu skonfrontowania ów przemyśleń.
Otóż wg mnie największym osiągnięciem tego filmu jest że od początku do końca jest on METAFORĄ. Fabuła traktuje o chęci zemsty, gangsterskim świecie Las Vegas oraz chciwości. Tak naprawdę jest tylko grą która dzieję się w głowie pana Greena. A raczej walką. Walką której postanowił się podjąć, walkę z tzw. "Samem Goldem". Green opętany chciwością i chęcią zemsty wie iż tego typu życie przyniosło mu więcej złego, jak chociażby śmierć żony jego brata. Gold jest tą częscią jego osobowości która kusi go przy pozostaniu przy 'złym' mimo wszystko, bo jest to życie jakie Green wiódł do tej pory coraz bardziej wchodząc w to 'bagno' i nie zatrzymując się gdyż to wymaga wysiłku, w przeciwieństwie do swobodnego poddawania się "Goldowi" Green przeciwstawia się stopniowo Goldowi poprzez wyzbywanie się swego zła krok po kroku, choć Gold kusi -> aby nie oddawał pieniędzy, aby zabił Machę. Aby kierował się pierwotnymi odruchami które tak w zasadzie jeszcze bardziej by go pogrążyły. Green nie poddaje się Goldowi, przeciwstawia się mu i wygrywa w efekcie.
I taką walkę bardzo często toczy każdy z nas. Im bardziej pogrążasz się w złu tym trudniej z niego zrezygnować ("Wojny się nie uniknie. Można ją tylko przełożyć, aż wróg będzie silniejszy."), coraz bardziej tłumacząc to sobie winą innych a nie nas samych ("Największy wróg ukryje się tam,gdzie się go nie spodziewasz."), zaś samemu tłumacząc to sobie za słuszne ("Pierwsza zasada biznesu,broń swoich inwestycji."), podczas gdy jedynym wyjściem jest przeciwstawienie się coraz bardziej kontrolującego nas złu w przeciwieństwie do konformistycznego się mu poddawania ("Jedyny sposób na to, by zmądrzeć,to grać z mądrym przeciwnikiem."
---
Jak dla mnie film bardzo dobry i dałem mu 9/10. Muzyka, gra aktorska oraz montaż - jak dla mnie bomba, aczkolwiek nie do końca przypadły mi do gustu sceny komiksowe które uznałem za zbędne w tym akurat filmie. Natomiast nie rozumiem czemu wielu ludzi jest zawiedzionych iż Revolver nie jest czymś pokroju "Porachunków" czy "Przekrętu". Tego typu filmy Guy Ritchie mógłby robić w nieskończoność, a taka repetetywność niezbyt rozwija wg mnie. Słowa uznania za ambitne (nie zawsze rozumiane) podejście do sprawy
Pozdrawiam serdecznie;