Co za festiwal nietrafionych pomysłów, galeria bezjajecznych postaci bez charyzmy. To wprost żart, że John Cena wygląda tutaj jak aktor z prawdziwego zdarzenia, a nie jak były wrestler. Za to Zac Efron za bardzo wszedł w rolę w "Iron Claw", bo rusza się i gra jak Hulk Hogan z ostatnich dni WCW. Cała zgraja głównego bohatera to półgłówki - Wow, jak to w komedii bywa! Ale tu nie chodzi o skalę ich "śmieszności", tylko o skalę żenady i tekstów wyjętych wręcz z generatora sztucznej inteligencji.
Pomysł na film kończy się po godzinie, a że Amazon zamówił 2 godziny, to nastąpiła defekacja w szeregach twórców tej abominacji i popłuczyn komedii. Nastał więc problem jak załatać kolejną godzinę? Ależ to proste wystarczy bić widza durnymi dialogami jak cepem po łbie, przecież reaktor wytrzyma.
Chłodząc jednak meltdown reaktora w mojej głowie po obejrzeniu tego "dzieła" - pomysł jakiś tam był, gorzej z topornym wykonaniem. Najlepszym jednak żartem pozostanie to, że reżyser tego paździerza, podniósł kiedyś statuetkę Oscarową w "Dolby Theater".